|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
»
Dywersyfikacja czy dywersja? Author of this text: Szymon Inkowski
Gdyby policzyć ostatnie artykuły prasowe, wypowiedzi polityków i programy
publicystyczne w których padło słowo „dywersyfikacja"
odmieniane na wszelkie możliwe sposoby, to jestem przekonany, że otrzymany
wynik mógłby równać się jedynie z tym, jaki osiągnięto kilka lat temu w rezultacie powszechnego nadużywania wyrazu „korupcja". Zarówno w jedynym, jak i w drugim przypadku opisywany problem istniał na długo przed
zainicjowaniem akcji informacyjnej, jednoczącej społeczeństwo we wspólnym,
intelektualnym wysiłku.
Jeszcze nie tak dawno, bo dwa lata temu, najmodniejszą problematyką podejmowaną
przy pisaniu prac dyplomowych była istota, zakres i środki przeciwdziałania
korupcji. Pospolite ruszenie wymierzone przeciwko łapówkarstwu poskutkowało
jedynie wyższym niż zazwyczaj natężeniem politycznego bełkotu, idiotycznymi
pomysłami urzędników i nową kastą magistrów mogących pochwalić się
mianem dyplomowanych speców od zjawisk korupcjogennych. Niestety sama korupcja
zamiast zanikać, wciąż wzrasta w siłę.
Nie chciałbym być złym prorokiem, ale mam, jak myślę, uzasadnione obawy, że
krucjata na rzecz „dywersyfikacji nośników energii" podzieli
los swojej korupcyjnej poprzedniczki. W tym przekonaniu utwierdziła mnie szczególnie
dzisiejsza (26.I.2006) debata parlamentarna poświęcona w całości
tzw.
bezpieczeństwu energetycznemu kraju. Pierwszą myślą, jaka nasunęła mi się
podczas słuchania wypowiedzi parlamentarzystów, było niepomierne zaskoczenie liczbą
wizjonerów i jakością wizji przez nich prezentowanych. Co głowa,
to „lepszy" pomysł. Liga Polskich Rodzin, jak to ma w zwyczaju, skupiła się głównie na tradycyjnym pozyskiwaniu krajowych surowców
energetycznych w myśl chwytliwej ostatnimi czasy dewizy: „dobre, bo
polskie". Wedle postulatów ligowców rząd powinien skupić się na
pozyskiwaniu nieprzebranych zasobów węgla brunatnego i gazu ziemnego, których
istnienie przez piętnaście długich lat było świadomie i rozmyślnie
ignorowane przez kolejne ekipy rządowe.
Okazało się bowiem, iż Polska dosłownie leży na niezmierzonych bogactwach
naturalnych, lecz zamiast z nich korzystać, to bezmyślnie ciągnie gaz od „ruskich". Prawie wszystkie ugrupowania były zgodne co do
tego, kto ponosi odpowiedzialność za taki stan rzeczy — oczywiście SLD, które
cichutkim i przepraszającym głosikiem swojej posłanki, piszczało coś tam o odnawialnych źródłach energii. Dopiero rezolutny Krasoń bąknął rzecz o dziejach jednolitej polityki energetycznej, prowadzonej na przestrzeni 15 lat
zarówno przez prawicowe, jak i lewicowe rządy — polityki opartej rzecz jasna
na długookresowych porozumieniach z Kremlem.
Zaintrygowany, bądź co bądź, patriotyczną wydawałoby się postawą posłów z obozu LPR-Samoobrona-PiS postanowiłem osobiście przekonać się co do
szczerości ich intencji. I tak, jak można było przypuszczać, w trzyletnim
okresie liczonym do czasu głośnej afery Orlenu, kwestia bezpieczeństwa
energetycznego Polski nie pojawiła się ani razu na forum publicznym. Politycy
wymienionych partii prawie zupełnie ignorowali rzekome zagrożenie, jakie
niesie Polsce zbyt jednostronne zaopatrywanie się w środki energetyczne.
Pytania zaczęli zadawać dopiero wtedy, gdy można było na nich zbić
polityczny kapitał. A przecież roczniki statystyczne, zawierające szczegółową
strukturę zaopatrzenia w gaz i ropę naftową, są nie tylko powszechnie dostępne,
ale — co najważniejsze — na tyle wiarygodne, że można na ich podstawie dać
asumpt do merytorycznej dyskusji.
Pomijając sam fakt politycznego koniunkturalizmu, rzeczą nieodzowną w ocenie
koncepcji wyznaczających nowy kształt krajowego systemu energetycznego, jest
ich weryfikacja pod kątem przydatności i opłacalności. Zapewne będzie to
dla Szanownego Czytelnika zaskoczeniem, ale zarówno hołubiona
„dywersyfikacja
dostaw", jak i dążność do zakrojonego na szeroką skalę
wykorzystywania „własnych bogactw mineralnych" nie spełniają
żadnego z w/w kryteriów. Moim zdaniem to właśnie jest powodem dla którego
prawicowi politycy przez piętnaście lat milczeli jak zaklęci, choć doskonale
zdawali sobie sprawę dzięki komu działają polskie kuchenki gazowe. Ktoś
powie: „No dobra, ale przecież sytuacja polityczna ulega w miarę upływu
czasu radykalnym przemianom, a to oznacza, że Kreml sprzed piętnastu lat to już
nie ten sam Kreml, co dzisiaj". Nie ulega wątpliwości, że
neoimperialna polityka Putina niesie pewne obawy co do ciągłości dostaw gazu,
które były i mogą być użyte w charakterze narzędzia politycznego nacisku. Aby jednak przekonać się o wątłości
tego argumentu, wystarczy cofnąć się w czasie do roku 1989. W tamtym okresie
byliśmy uzależnieni od rosyjskich dostaw w jeszcze większym stopniu niż
dzisiaj. Mało tego! Staliśmy na czele ruchu społecznego, którego
perspektywicznym celem było obalenie Związku Radzieckiego; występowaliśmy
jawnie przeciwko radzieckiej omnipotencji, co groziło konfliktem zbrojnym. Zakręcono
nam kurek? Nie. Dlaczego? Bo takie posunięcie nie opłacało się wówczas żadnej
ze stron.
Czy strach przed odcięciem dopływu gazu do jednego z większych państw Unii
Europejskiej, połączonej żywotnymi interesami z Rosją, ma dziś realne
podstawy? Nie sądzę. Tym bardziej, że planowany gazociąg bałtycki, biorąc
pod uwagę jego przepustowość, będzie jedynie uzupełnieniem dla głównej
arterii przesyłowej, przechodzącej przez terytorium Polski. Gdyby Rosjanie
chcieli całkowicie pozbawić nas dostaw, musieliby jednocześnie zmniejszyć o 2/3 ilość gazu przesyłanego do pozostałych państw europejskich. Oczywiście
powyższa kalkulacja zawiera w sobie sfinalizowaną budową gazociągu bałtyckiego.
Jeśliby rosyjskie władze zechciały pozbawić nas gazu już dzisiaj, musiałyby
zmniejszyć wielkość przepływu gazu przeznaczonego dla Europy Zachodniej o prawie 90%. Oznaczałoby to ogromne straty finansowe dla Rosji — która w praktyce większość dochodu narodowego opiera na eksporcie surowców
energetycznych — ale także trudne do przewidzenia reperkusje polityczne. Nawet
cyniczny i butny Putin nie może sobie pozwolić na coś takiego.
Drugą sprawą jest postulowane przez prawicę zintensyfikowanie prac
wydobywczych, budowa magazynów na gaz oraz uruchomienie procesu tzw.
gazyfikacji węgla, czyli przerabiania węgla brunatnego na gaz. Perspektywa uniezależnienia
od dostaw zewnętrznych jest — przyznaję — dość kusząca, tak
się jednak składa, że zupełnie nierealna z co najmniej trzech powodów:
a) Polskie złoża gazu są co prawda bogate i przy dotychczasowym zużyciu
wystarczyłoby ich na ok. 100 lat, ale, o czym nie mówi się prawie wcale, złoża
są bardzo rozproszone, umiejscowione na ogromnych głębokościach i składają
się z gazu pierwotnie niezdatnego do użytku przemysłowego. Sam proces
oczyszczania gazu kosztowałby niewyobrażalne kwoty, nie mówiąc już o postawieniu rozproszonej infrastruktury wydobywczej i pozyskaniu technologii umożliwiającej
czerpanie gazu z pokładów znajdujących się na ekstremalnych głębokościach.
Nie muszę chyba napomykać, że na dzień dzisiejszy Polska taką technologią
nie dysponuje, a jej zakup przekraczałby możliwości płatnicze przyszłorocznego
budżetu.
b) Gazyfikacja węgla brunatnego również jest procesem szalenie kosztownym, a na domiar złego skutkuje niemożliwą do wyeliminowania emisją substancji trujących.
Jej powszechne zastosowanie na skalę przemysłową jest zabronione na mocy
prawa unijnego.
c) Budowa dużych magazynów w których by przechowywano zbyt wielkie rezerwy
strategiczne gazu, byłaby pogwałceniem umów rosyjsko-polskich na dostawę
gazu i jednocześnie upoważnieniem dla strony rosyjskiej do natychmiastowej
podwyżki cen gazu o 200%.
Zarówno każdy z osobna, jak i wszystkie trzy punkty razem, stanowią o nieopłacalności
gorączkowych projektów zmierzających do uniezależnienia się od
zagranicznych dostaw. Pod znakiem zapytania stoi również wieloletni projekt
zakładający powstanie nitki gazociągowej „Polska-Norwegia".
Jest to spowodowane ogłoszoną w 2001 roku strategią energetyczną Norwegii,
która przewiduje gradualne zmniejszanie inwestycji lokowanych w przemysł
wydobywczy na rzecz rozwoju nowych technologii. Na dodatek kraj ten upatruje
szansę na zrównoważenie bilansu energetycznego w „podpięciu się"
pod gazociąg bałtycki, więc tak czy owak uzależnienie od stosunkowo
niedrogich i pewnych źródeł rosyjskich nas nie ominie. Jedynym sensownym
pomysłem na przyszłość zdaje się być ten wysunięty przez SLD odnośnie
systematycznej rozbudowy centrów energii odnawialnej (elektrownie wodne, słoneczne,
wietrzne), która jako tania i ekologiczna jest w zasięgu naszych możliwości.
W świetle powyższych rozważań nasuwa się pytanie, czy nowopowstałe „siły
patriotyczno-narodowe" dążą do dywersyfikacji, czy w rzeczywistości
do dywersji energetycznej kraju. Jeśli uda im się wprowadzić swoje chybione
pomysły w życie, może być tak, że...
...gdyby policzyć ostatnie artykuły prasowe, wypowiedzi polityków i programy
publicystyczne w których padło słowo „dywersja"...
« (Published: 30-01-2006 Last change: 02-06-2013)
Szymon Inkowski Studiuje prawo i psychologię, pracuje w jednej z większych firm ubezpieczeniowych. Jego zainteresowania ogniskują się głównie wokół historii XX wieku (zwłaszcza tematyka faszyzmu niemieckiego), filozofii i alternatywnych ruchów humanistycznych. Ma poglądy ultraliberalne, jeśli chodzi o gospodarkę, a w kwestiach obyczajowych - lewicowe. Zajmuje się także popularyzowaniem w Polsce ideologii transhumanizmu. Number of texts in service: 3 Show other texts of this author Newest author's article: Reprywatyzacja majątków żydowskich | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 4581 |
|