|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
»
Emocjonalna ręka rynku [1] Author of this text: Marcin Punpur
Ekonomii od początku
towarzyszyło przekonanie o racjonalności ludzkich zachowań. Pogląd ten był
cichym założeniem wszystkich klasycznych modeli ekonomicznych od czasu Smitha’a.
Klasyczni ekonomiści byli przekonani, że o ile jednostka bywa w życiu codziennym
nieracjonalna, to w sferze gospodarczej kieruje się z reguły rozumem. Uznano, że
to rozum jest najlepszym powiernikiem własnego interesu. Ludzie mieli zachowywać
się racjonalnie, bo to w prostej drodze prowadziło do maksymalizacji zysku.
Wówczas, zdaniem klasyków, rynek działa najefektywniej, osiągając stan
równowagi.
Założenie o racjonalności jednostki w sferze gospodarczej funkcjonuje do dziś
jako aksjomat ekonomii. Praktyka pokazuje jednak, że modele oparte na tym
aksjomacie tracą swą siłę objaśniającą w obliczu dysfunkcji rynku, jaką jest
kryzys gospodarczy. Odchylenia od stanu równowagi są bowiem bardziej naturalne
dla rynku niż przypuszczali klasycy. Bierze się to stąd, że gospodarka nie jest
wcale jakimś uprzywilejowanym królestwem racjonalności, gdzie do zysku prowadzi
jedynie droga przez rozum, ale miejscem jak każde inne, któremu nieobce są
również emocje. Obecny kryzys stanowi tego pouczający przykład, pokazując
jednocześnie skalę irracjonalności homo economicus.
To wszystko skłania kolejne generacje ekonomistów do szukania nowych rozwiązań.
Ekonomia behawioralna stanowi taką próbę, tworząc jednocześnie alternatywę dla
neoklasycznej teorii. Wiele wskazuje na to, że nie jest to tylko moda, ale
trend, który może na trwałe zagościć w myśli ekonomicznej.
Upadek etyki protestanckiej
Dla
M. Webera kapitalizm był motorem procesu racjonalizacji, który ostatecznie
doprowadził do „odczarowania świata" i rozkwitu nowoczesnej cywilizacji. Za tą
zmianą stał, zdaniem Webera, protestantyzm, który oprócz staroświeckiej
pobożności zawierał także na wskroś nowoczesny etos racjonalności. Etos ten
opierał się na idei zawodu z powołania, któremu jednostka powinna się oddawać w imię własnej pomyślności i bożej chwały. Łączyło się to z pochwałą życia
oszczędnego, metodycznie i konsekwentnie zaplanowanego, gdzie ciężka praca szła w parze z egzystencją pełną wyrzeczeń i pokory. To wyjątkowe połączenie religii i instrumentalnej racjonalności doprowadziło do rozwoju kapitalizmu na
niespotykaną dotąd skalę.
Z
czasem powyższy etos został wyparty przez inny, zwany przez B. Barbera etosem
infantylnego konsumpcjonizmu. Proste i oszczędne życie zostało wyparte przez
niczym nieskrępowaną zabawę w świecie konsumpcji. Zasada odroczonej
gratyfikacji straciła swoje długoterminowe znaczenie na rzecz natychmiastowego
spełnienia, często dziecinnych potrzeb i pragnień. Rynek nie cierpi zwłoki i pochwala refleks. Jak pisze amerykański krytyk kultury B. Barber: „Nasze
społeczeństwo nagradza łatwe i karze trudne. Na każdym kroku obiecuje dożywotnie
profity, idącym na łatwiznę i upraszczającym to, co złożone. Utrata wagi bez
ćwiczeń fizycznych, małżeństwo bez zobowiązań, malowanie i gra na fortepianie
bez instrukcji, bez praktyki i dyscypliny, 'dyplomy' z Internetu bez rzetelnych
studiów, sukcesy w sporcie osiągane dzięki sterydom i szpanerstwu". Kredyty bez
odsetek, bankructwo bez upadłości, można by dodać, kończąc tę wyliczankę.
Wejściu w fazę infantylnego konsumpcjonizmu towarzyszyło w sferze kultury
przewartościowanie pojęcia długu. Dług od zarania kapitalizmu był postrzegany
jako zło konieczne. Wprawdzie nie dało się bez niego obejść, gdyż stanowił
istotny warunek rozwoju, zarazem jednak był rzeczą wstydliwą, której należało
się jak najszybciej pozbyć. Stosunkowo niedawno ten stan rzeczy uległ zmianie.
Jaki pisze angielski filozof J. Gray, powołując się na książkę M. Atwood
Payback („Spłata"), „kredyt nie jest już postrzegany jako instrument
ułatwiający działalność gospodarczą, lecz jako narzędzie wzbogacania się".
Kredyt stał się celem sam w sobie, przynoszącym zysk nie w wyniku inwestycji,
ale samego pożyczkobrania, co pokazuje dobitnie efekt lewarowania.
Poza
tym zmienił się przedmiot i cel zadłużenia. Dawniej pożyczano pieniądze by
sfinansować inwestycje i rozwój przedsiębiorstwa. Dziś pożycza się masowo na
bieżącą konsumpcję. Jedyne ograniczenia natury technicznej zostały szybko
przełamane dzięki taniej pożyczce i karcie kredytowej, dającej poczucie
wirtualności wydatków. Przeciętny Amerykanin posiada kilka kart płatniczych, z których każda wyposażona jest w pokaźny debet. To w znacznym stopniu obniża
możliwości kontroli wydatków i sprzyja życiu ponad stan.
Ponadto dług zaczął być postrzegany jako nieodłączny składnik zbiorowego
dobrobytu, stając się ważnym elementem polityki państwa. W przypadku Stanów
Zjednoczonych, które stanowią najjaskrawszy przykład tego trendu, zadłużeniu
konsumentów towarzyszyło zadłużenie państwa, którego deficyt rósł
proporcjonalnie do nierealnych oczekiwań obywateli.
Są
jednak kraje, które podążają inną ścieżką. Od lat dziewięćdziesiątych rolę
światowego pożyczkodawcy pełnią Chiny. Gdyby nie Państwo Środka, dług USA nie
przybrałby tak dużych rozmiarów. Dynamiczny rozwój chińskiej gospodarki, oparty
głównie na eksporcie, pozwolił zgromadzić olbrzymie nadwyżki pieniądza. Nie
wydaje się, by miało to związek z konfucjańską kulturą, jak niektórzy do dziś
utrzymują, lecz wynika z prostego faktu braku ubezpieczeń społecznych i zabezpieczeń socjalnych, których obowiązek finansowania państwo przerzuciło na
obywateli. Nawet inflacja dolara, która jest nieunikniona w obliczu obecnych
pakietów ratunkowych, nie powinna zmienić tego stanu rzeczy. I znowu się okaże,
że oszczędzanie to kiepski interes.
Zwierzęca natura kryzysu
Finansowa nierównowaga w przepływie kapitału na linii Stany-Chiny to ważny
element kryzysowej układanki, o którym wielu zapomina. Dwa kolejne to błędna
polityka amerykańskiego banku centralnego, a w następstwie poszczególnych banków
komercyjnych i brak odpowiednich regulacji na rynku instrumentów pochodnych.
Kiedy poprzedni szef Fed-u — A. Greenspan próbował na nowo pobudzić gospodarkę,
która od 2000 r. była w recesji, spowodowanej internetową bańką, stopy
procentowe zbliżyły się do historycznego minimum. Greenspan zakładał zgodnie z neoklasyczną logiką zresztą, że uwolnione w ten sposób środki, skłonią
Amerykanów do inwestycji, a te pobudzą gospodarkę. Odkąd Chiny stały się głównym
partnerem w handlu ze Stanami, inwestycje — przynajmniej te w tradycyjnych
obszarach gospodarki, jak przemysł — przestały się jednak opłacać. Co prawda
rynek budowlany przeżywał rozkwit, ale wszyscy wiedzieli, że największe
pieniądze można zarobić na rynku finansowym. Tak rozpoczęła się istna finansowa
ruletka. Nikogo nie odstraszało olbrzymie ryzyko, bo wszyscy zakładali, że ceny
nieruchomości i oparte na nich instrumenty pochodne będą rosły dalej.
I to
jest właśnie niepojęte. Prosperity bowiem nigdy nie trwa wiecznie, tym bardziej,
że ceny nieruchomości były ewidentnie przeszacowane. Powstaje pytanie, dlaczego
nie tylko przeciętni Smithowie, ale także profesjonalni analitycy uwierzyli, że
stopa zysku będzie stale rosła?
Tu
sięgamy do sedna problemu. Gdyby bowiem ludzie kierowali się rozumem, mogłoby
nie dojść do takiej sytuacji, a przynajmniej jej skutki byłyby znacznie mniej
toksyczne. Dlaczego zatem stało się inaczej? Amerykański przedstawiciel ekonomii
behawioralnej Robert J. Schiller, autor głośnej książki The Subprime Solution
(„Gorsze rozwiązanie") twierdzi, że to wynik czegoś, co Keynes nazwał „zwierzęcą
naturą" (animal spirit), w skład której wchodzą wszelkie wrażenia, emocje i owczy pęd, którym obca jest trzeźwa kalkulacja. Keynes w odróżnieniu od
klasycznych ekonomistów zajmował się ekscesami rynku, próbując stworzyć model,
który łagodziłby jego największe patologie: bezrobocie i „pękające z hukiem
bańki spekulacyjne", jak oznajmia w wywiadzie z J. Żakowskim Schiller.
Owe
bańki powstają w sposób, można powiedzieć, naturalny i w większości przypadków
nie wyrządzają większych szkód. Bywają jednak takie, które są w stanie wywołać
globalną recesję, a nawet kryzys, jak ta na rynku kredytów hipotecznych. Zdaniem
Schillera w ostatnim przypadku bardzo ważna jest dobra legenda, która
przełamując bariery krytycznego myślenia jest w stanie nadmuchać bańkę do
niebotycznych rozmiarów.
Dobra legenda to taka, która współgra z oczekiwaniami ogółu i wpisuje się w to, w co ludzie już wierzą. Dom dla każdego Amerykanina, nawet bez pracy i żadnego
dochodu, to oczywiście świetna opowieść. Zaczęło się od Clintona, który po
demontażu opieki socjalnej próbował zjednać na nowo mniej zamożny elektorat. W rezultacie w 1999 r. zniesiono ustawę Glassa-Steagalla oddzielającą banki
komercyjne od inwestycyjnych (mającą ograniczyć niebezpieczną spekulację) i złagodzono kryteria udzielania kredytów. Następca Clintona — G. W. Bush -
kontynuował tą politykę, ogłaszając w 2002 r.: „Chcemy, aby wszyscy w Ameryce
mieli swoje domy"! W 2003 r. podpisał program o nazwie American Dream
Downpayment Act, którego celem było subsydiowanie osób o niskich dochodach,
które po raz pierwszy chciały kupić dom. Innymi słowy państwo dało gwarancję na
niebezpieczne kredyty. Marzenie zaczęło się powoli spełniać. Zwierzęca natura
Ameryki była na fali.
Nic
nie dały ostrzeżenia niektórych ekonomistów, w tym samego Schillera. Nie trzeba
być wielkim analitykiem, by zrozumieć, że ceny nieruchomości nie mogą rosnąć w nieskończoność. Tym bardziej, że jak stwierdza Schiller: „historia rynku
nieruchomości wyraźnie pokazuje, że relacja cen nieruchomości do płac może się
okresowo wahać, ale jest historycznie stała". Obowiązuje tu tzw. złudzenie
pieniądza, które w rachunku kosztu inwestycji pomija ruchy płac i inflacji.
Jeśli nabyliśmy dom, powiedzmy za 100 tyś dolarów, a po pewnym czasie
sprzedaliśmy go za 200 tyś, to mamy poczucie, że zyskaliśmy 100%. Jeśli jednak
płace wzrosły również o 100%, wówczas zyski maleją do zera. Nikt jednak nie
pamięta, o ile wzrosły płace, ale każdy zna cenę swojego domu i jego obecną
wartość. W ten sposób złudzenie wygrywa.
Psychoekonomia
Istotny jest tutaj także czynnik zbytniego zaufania do rynku, wynikający z masowej skali inwestycyjnego szaleństwa oraz prestiżu graczy w nim
uczestniczących.
Jeśli bowiem wciąż słyszymy, że nasi sąsiedzi korzystają z profitów z handlu
domami, a oprócz tego tacy potentaci jak City czy AIG poświadczają, że to
świetny interes, to naprawdę trudno się oprzeć. Z drugiej strony każdy giełdowy
gracz wie, że im dłużej trwa hossa, tym większe ryzyko wejścia. Jeszcze raz
widać, że dobra legenda czyni cuda, zamieniając ostrożnego finansistę w gorliwego neofitę.
1 2 Dalej..
« (Published: 19-07-2009 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 6689 |
|