|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Reading room »
Ścieżka [3] Author of this text: Bernard Korzeniewski
— Podziwiam głębię Twojej analizy psychologicznej hrabiego, mój drogi
Watsonie. Wyraziłeś werbalnie to, co mi tylko mgliście i bezsłownie majaczyło w warstwie pojęć. Tak, hrabia był niewątpliwie pewien naszej porażki. Nie
wprawiało go to jednak w pełne zadufania samozadowolenie, wręcz przeciwnie, w pewien rodzaj trudnego do zdefiniowania smutku. Niekoniecznie musiał jednak myśleć,
iż nie zdołamy rozwiązać zagadki. Wystarczy, jeżeli uznał, iż nie będziemy
mogli poinformować o tym rozwiązaniu świata, wynieść tajemnicy na światło
dzienne. Sądzę, iż ten właśnie rodzaj pobłażliwości pomieszanej z melancholią krył się za zachowaniem hrabiego. Notabene,
wyznaczył on nam spotkanie w ruinach za tym laskiem. Nastawał na wybór tego
miejsca, twierdząc, iż tylko tam będzie w stanie naświetlić nam istotne
okoliczności towarzyszące zniknięciu profesora Moore’a. Jeżeli odrzucimy,
nieprawdopodobną zresztą hipotezę, iż był to po prostu kaprys hrabiego, to
czy fakt ten nie wydaje Ci się zastanawiający?
— Chyba zaczynam dostrzegać, do czego zmierzasz Holmsie! Czy sugerujesz,
że w ruinach zamku za tym zagajnikiem hrabia zastawił na nas pułapkę? Że
nigdy już nie opuścimy jego posiadłości? To się wydaje nieprawdopodobne!
Przecież sporo ludzi wie o naszej tu bytności i nasze zniknięcie zaraz
postawiłoby hrabiego w roli głównego podejrzanego!
— Zaczynam nabierać coraz większej pewności, mój drogi Watsonie, że
nie chodzi tu o ruiny, że pułapkę stanowi sam lasek, w którym się
znajdujemy. Co zaś do naszego zniknięcia, to nie widzę powodu, dla którego
hrabia miałby się go bardziej obawiać, niż zniknięcia profesora Moore’a.
— Ależ Holmsie! Czy naprawdę przypuszczasz, że za którymś z tych
drzew kryje się banda płatnych zbirów nasadzonych na nas przez hrabiego? Nie
mogę w to uwierzyć! Zresztą sam powiedziałeś, iż pospolita, prymitywna
zbrodnia zupełnie do niego nie pasuje … .
— I w dalszym ciągu obstaję przy swojej opinii, Watsonie. Obawiam się,
że nie do końca dobrze mnie zrozumiałeś. To zresztą głównie moja wina,
ponieważ zgodziłem sie na użyty przez Ciebie termin „pułapka", który
zupełnie tu nie pasuje. Trudno mi jednakże w tej chwili znaleźć jakieś
lepsze słowo. Nie, nie oczekuję bandy zbirów. Zaczynam podejrzewać coś
znacznie bardziej wyrafinowanego. Obawiam się, mój drogi Watsonie, że zarówno
my, jak i profesor Moore, bardzo nie doceniliśmy hrabiego de Fineaux. Jeżeli
moje przypuszczenia potwierdzą się, mamy do czynienia z najbardziej szatańską, a zarazem wytworną i pełną intelektualnej elegancji zbrodnią (używam tego słowa,
choć się od niego zdystansowałem, z braku lepszego), jaka kiedykolwiek istniała. Z występkiem nie podlegającym żadnym paragrafom kodeksu karnego, lecz
skierowanym przeciwko prawom przyrody, czy wręcz metafizyki. Nie sądzę zresztą,
aby hrabiemu przyświecały jakieś demoniczne intencje. Reprezentowany przezeń
typ geniuszu nie ogląda się po prostu na nic poza prawdą, która stanowi dla
niego cel jedyny. Wszystkie towarzyszące poszukiwaniu prawdy akcydentalne
okoliczności, w tym względy etyczne, znajdują się poza kręgiem jego
zainteresowań. Wydaje się więc, że zarówno zniknięcie profesora Moore’a,
jak i nasza obecna sytuacja wcale nie stanowi celu zamierzonego przez hrabiego,
lecz jedynie uboczny skutek jego działań skierowanych zupełnie gdzie indziej.
— Zupełnie nic nie rozumiem z tego, o czym mówisz, Holmsie. Co ma
jakakolwiek metafizyka wspólnego z faktem naszej obecności tutaj ?!
— Powoli, mój drogi Watsonie, powoli. Sam raczyłeś zauważyć, iż krążymy
po zagajniku, który z zewnątrz wyglądał na bardzo mały, niewyobrażalnie długo,
już parę godzin, jak sądzę. Ponieważ poruszamy się z szybkością około półtorej
mili na godzinę, powinniśmy dotychczas przejść, dokonując ostrożnego
oszacowania, ponad trzy mile. Czy możesz mi wytłumaczyć, jak to jest możliwe w lasku o rozmiarach sto na sto jardów, skoro ścieżka, którą idziemy, nie
przecina się ani nie łączy z innymi ścieżkami?
— Istotnie, Holmsie, jest to punkt, do którego doszliśmy jakiś czas
temu w naszej rozmowie. Sam nie wiem, co o tym myśleć — wszystko to wygląda
ogromnie dziwnie, niesamowicie wręcz. Być może bardzo pomyliliśmy się, na
skutek jakiegoś zjawiska optycznego, w ocenie rozmiarów zagajnika, patrząc na
niego z zewnątrz … . A może pamięć nas po prostu zawodzi?
— Sam w to nie wierzysz, Watsonie. Ciągle próbujesz szukania wyjaśnień
nie burzących Twojego obrazu świata, ale takich wyjaśnień nie ma.
— No więc co tu się w takim razie tak naprawdę dzieje?!
— Jak już się zapewne domyśliłeś, mam na ten temat pewną hipotezę,
która w międzyczasie, podczas naszej wspólnej wędrówki, wykrystalizowała w moim umyśle. Zanim Ci ją jednak przedstawię, pozwól, że przypomnę, jaki był
właściwie powód wizyty profesora Moore’a u hrabiego. Jak wiesz, mój drogi
Watsonie, takie idealne obiekty matematyczne, jak linia prosta, trójkąt,
liczba czy zakrzywiona przestrzeń nie istnieją w rzeczywistym, otaczającym nas
świecie. Twory realne mogą być jedynie ich niedoskonałymi aproksymacjami.
Zasadniczo rzecz biorąc, obiekty matematyczne można uznać za wynik wyłowienia
pewnych wspólnych cech łączących przedmioty w świecie rzeczywistym, przy
jednoczesnym abstrahowaniu od własności akcydentalnych tych przedmiotów.
Liczba „dwa" to wspólna cecha dwóch jabłek i dwóch kamieni, przy
czym pary te w niczym innym nie są do siebie podobne, natomiast pojęcie linii
prostej (o zerowej grubości) może być wyabstrahowane z takich przedmiotów
materialnych, jak kij lub naciągnięta linka (posiadających skończoną grubość).
Większość matematyków wierzy, iż obiekty matematyczne nie są li tylko
wytworem ludzkiego umysłu poznającego otaczający go świat materialny, ale że
istnieją one zupełnie niezależnie, „realnie" w świecie bytów
idealnych, platońskich idei. Świat taki, jako nieprzywiedlny do świata
rzeczywistego, bytuje w sposób całkowicie autonomiczny w odniesieniu do tego
ostatniego, poza przestrzenią i czasem.
Otóż jakieś cztery miesiące temu, na zebraniu Królewskiego
Towarzystwa Matematycznego w Londynie, hrabia de Fineaux doniósł, że udało
mu się znaleźć połączenie, dokonać przebicia pomiędzy naszym światem
rzeczywistym, materialnym a światem platońskim idealnych bytów
matematycznych. Że teraz pomiędzy owymi światami istnieje rodzaj przepukliny,
przez którą obiekty z jednego świata mogą przenikać do drugiego. Hrabia
twierdził także, iż utrzymywanie stałego kontaktu ze światem bytów
idealnych umożliwiło mu wejrzenie w istotę prawdy absolutnej, której jednak w żaden sposób nie da się wyrazić słowami w języku. Właściwie wszyscy
obecni potraktowali rewelacje hrabiego de Fineaux, który nie jest przecież
nawet profesjonalnym uczonym i uchodził zawsze w najlepszym przypadku za rodzaj
nieszkodliwego dziwaka, za oczywistą bzdurę. Profesor Moore nie ograniczył się
jednak, tak jak reszta zebranych, do pobłażliwego milczenia — w swoim
zacietrzewieniu naukowca — empirysty, który nawet w matematyce widział jedynie
poskładane w rozmaite kombinacje kawałki rzeczywistego świata, a takie pojęcia
matematyczne jak nieskończoność czy bezwymiarowy punkt uważał za nie
posiadające żadnego niesprzecznego sensu twory ludzkiego umysłu, uznał za
stosowne zdemaskować hrabiego (chociaż dla wszystkich było to oczywiste) jako
niedowarzonego szarlatana, którego obecność nie licuje z powagą szacownego
zgromadzenia. Hrabia de Fineaux, nie zrażony tymi, jakkolwiek w sposób dżentelmeński
wyrażonymi inwektywami, zachował zimny spokój. Najwidoczniej oczekiwał
takiej właśnie reakcji zebranych. Zapytał profesora z lekkim odcieniem
dystyngowanej ironii, czy jego znany wszystkim empiryzm rzeczywiście jest tak
mało wart, że polega jedynie na racjonalnym odrzucaniu wszystkiego, co nie
przystaje do utartych schematów myślowych egzystujących w jego głowie, bez
żadnej próby weryfikacji. Zaproponował następnie wizytę w swojej posiadłości w celu naocznego sprawdzenia przytoczonych chwilę wcześniej twierdzeń o istnieniu owej „przepukliny". Dotknięty do żywego profesor, jako dżentelmen i człowiek honoru podjął wyzwanie, chociaż ani na jotę nie był skłonny
brać słów hrabiego na poważnie. Wkrótce udał się do Francji, do posiadłości
hrabiego. Od tej pory słuch o profesorze zaginął. Indagowany przez policję
hrabia twierdził konsekwentnie, iż po wizycie w pałacu profesor Moore
dobrowolnie oddalił się z jego rezydencji, wybierając kierunek i drogę, która
mu odpowiadała. Nikt nie był w stanie podważyć prawdziwości słów
hrabiego. W tej sytuacji jeden z przyjaciół profesora zwrócił się o pomoc
do mnie.
Na tym jednak nie koniec tej dziwnej historii. Jakieś dwa tygodnie temu
rozmawiałem z emerytowanym profesorem Lacroix. W chwili obecnej ma on prawie
osiemdziesiąt lat. Swego czasu współpracował z hrabią de Fineaux, co do
którego zdolności intelektualnych — nie wahał się użyć określenia
„geniuszu" — wyrażał najwyższy podziw. Odpowiadał jednak wymijająco
na pytania o przebieg współpracy i powody jej porzucenia, dwadzieścia lat
temu. Temat ten wydawał się napawać go, co odebrałem jako bardzo znamienne,
swego rodzaju nieokreślonym lękiem. Raz tylko opuścił ten krąg milczenia,
aby wyrazić swoją opinię, jak doszło do zniknięcia Moore’a. Otóż profesor
Lacroix utrzymywał, że zniknięcie profesora Moore’a to swego rodzaju zemsta
hrabiego za niedowierzanie profesora i jego kpiny skierowane publicznie pod
swoim adresem. Hrabia w ten sposób przekonał swego adwersarza, że jednocześnie
wprowadził go do świata platońskich idei, do którego znalazł przejście, a skąd już nie ma powrotu. Tym samym dowiódł swoich racji posługując się
ulubioną bronią profesora — empirią. Tyle profesor Lacroix. Wtedy jego
rewelacje złożyłem oczywiście na karb demencji starczej. Teraz zaczynam
dostrzegać, jak bardzo mogłem się pomylić.
— Ależ Holmsie, nie wierzę własnym uszom! Czy ty rzeczywiście wziąłeś
za dobrą monetę wszystkie te bzdury? Przecież świat realny i świat idealny
nie mają ze sobą nic wspólnego, są jak całkowicie niekontaktowalne monady. W żaden sposób nie da się zatem ich połączyć, a już na pewno nie jest
tego w stanie dokonać człowiek!
— Zapominasz, iż hrabia de Fineaux to nie zwykły sobie człowiek, ale
zapewne jeden z największych geniuszów w dziejach ludzkości. Z pewnością
nie dokonał on przebicia do świata platońskich idei przypadkiem, na przykład
kopiąc dziurę w ziemi — stanowi to raczej owoc wieloletnich badań i przemyśleń.
Obawiam się, mój drogi Watsonie, że o prawdziwości mojej hipotezy świadczy
najdobitniej nasza obecna sytuacja. Może być tylko jedno wytłumaczenie: ścieżka,
którą podążamy, po prostu w ogóle nie istnieje.
1 2 3 4 5 Dalej..
« (Published: 28-04-2008 )
Bernard KorzeniewskiBiolog - biofizyk, profesor, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagielońskiego (Wydział Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii). Zajmuje się biologią teoretyczną - m.in. komputerowym modelowaniem oddychania w mitochondriach. Twórca cybernetycznej definicji życia, łączącej paradygmaty biologii, cybernetyki i teorii informacji. Interesuje się także genezą i istotą świadomości oraz samoświadomości. Jest laureatem Nagrody Prezesa Rady Ministrów za habilitację oraz stypendystą Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. Jako "visiting professor" gościł na uniwersytetach w Cambridge, Bordeaux, Kyoto, Halle. Autor książek: "Absolut - odniesienie urojone" (Kraków 1994); "Metabolizm" (Rzeszów 195); "Powstanie i ewolucja życia" (Rzeszów 1996); "Trzy ewolucje: Wszechświata, życia, świadomości" (Kraków 1998); "Od neuronu do (samo)świadomości" (Warszawa 2005), From neurons to self-consciousness: How the brain generates the mind (Prometheus Books, New York, 2011). Private site
Number of texts in service: 41 Show other texts of this author Newest author's article: Istota życia i (samo)świadomości – rysy wspólne | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5851 |
|