|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Reading room »
Ścieżka [4] Author of this text: Bernard Korzeniewski
-Ależ, czy to żart, Holmsie? Jak mam rozumieć Twoje słowa? Przecież
podążamy nią od dobrych paru godzin! Czyżbyś mniemał, iż podlegamy
jakiegoś rodzaju halucynacji lub fatamorganie?
— Może wyraziłem się nie do końca ściśle. Nie, sądzę iż jesteśmy,
mówiąc całkowicie literalnie, przy zdrowych zmysłach. Miałem na myśli to,
iż nasza ścieżka nie istnieje jako jeden twór, na stałe obecny w tym lasku.
Ona wije się tylko kawałek przed nami i kawałek za nami. Znika natomiast
zaraz za najbliższym zakrętem, zarówno z przodu, jak i z tyłu nas. Nie
znaczy to, że ona znika jedynie dlatego, ponieważ opuszcza nasze pole
widzenia. Przypadek taki byłby równoważny z całkowicie subiektywnym,
berkeleyowskim esse est percipi.
Natomiast mnie chodzi o to, że ścieżka rzeczywiście przestaje istnieć
pewien kawałek przed nami i za nami, a nie dostrzegamy tego właśnie z powodu
jej nieustannego zakręcania, co powoduje, iż jej „końce" nikną za
drzewami. Uprzedzając Twoje okrzyki niedowierzania, mój drogi Watsonie, taki
stan rzeczy uważam za bezpośredni skutek otwarcia przez hrabiego de Fineaux
granicy, utworzenia „przepukliny" pomiędzy światami, który to fakt,
moim zdaniem, trudno dalej negować. Stanowi on jedynie logiczną konsekwencję
świadectwa naszych zmysłów.
— Holmsie, nie mogę się wprost otrząsnąć z tych rewelacji, którymi
mnie częstujesz! Obawiam się, że nadal nic nie rozumiem. W jaki sposób tak
dziwne, niemożliwe wręcz właściwości naszej ścieżki miałyby być
konsekwencją kontaktu świata rzeczywistego ze światem platońskich idei?
— To całkiem proste, jeżeli już dopuścimy możliwość prawdziwości
przedstawionej przeze mnie hipotezy. Jak pamiętasz, mój drogi Watsonie, hrabia
doniósł na wspomnianym przez mnie wykładzie na spotkaniu Królewskiego
Towarzystwa Matematycznego, że obiekty pochodzące z jednego ze światów mogą
przenikać do drugiego z nich i mieszać z jego obiektami. Rzeczy uchodzące za
„fizycznie niemożliwe" w rzeczywistym świecie, takie jak będące
pierwiastkami liczb ujemnych liczby urojone, spokojnie istnieją sobie w abstrakcyjnym świecie idei platońskich. Jednakże fuzja obu światów mogłaby
doprowadzić do tego, że także materialne rzeczy nabrałyby właśnie takich
„niemożliwych" cech. To właśnie stało się z naszą ścieżką.
Ona istnieje jako zrealizowany w świecie realnym obiekt wykazujący niewątpliwe
cechy abstrakcyjnego tworu matematycznego. Jest jakby hybrydą rodem z dwóch światów:
rzeczywistego i platońskich idei, skrzyżowaniem materialnego obiektu z pojęciem
matematycznym. Na pierwszy rzut oka wygląda na zwykłą ścieżkę, pasemko
wydeptanej, nieco piaszczystej gleby wijące się wśród leśnego runa. Jednakże
jej lokalność, fakt że istnieje tylko w najbliższym otoczeniu miejsca, w którym
się znajdujemy, wyraźnie wskazuje na bliskie pokrewieństwo naszej ścieżki z takimi konstruktami matematycznymi, jak pochodna (różniczka). Jak Ci wiadomo,
pojęcie pochodnej, określające właśnie lokalne nachylenie badanej funkcji w jakimś konkretnym punkcie, ma sens tylko w bezpośrednim sąsiedztwie tego
punktu. Ścieżka, którą się poruszamy, posiada dobrze określone istnienie
także jedynie kawałek przed nami i kawałek za nami. Ona ma „sens"
tylko w pobliżu nas. Dalej, zapewne za najbliższym zakrętem w przód i w tył,
oba jej końce w „rozpływają się" w lesie. W miarę, jak podążamy
naprzód, odcinek ścieżki pozostający z tyłu stopniowo coraz bardziej ulega
rozmyciu, natomiast z przodu kolejne fragmenty ścieżki „materializują się"
przed nami w przypadkowym kierunku, tak że dalszy przebieg jej
„wicia" się decyduje się na bieżąco w sposób najzupełniej
losowy. Szybkość „dematerializacji" za nami oraz
„materializacji" przed nami jest dokładnie równa prędkości naszego
posuwania się, tak że długość „istniejącego" fragmentu ścieżki w obu kierunkach nie zmienia się w czasie. Ciągle pewien krótki kawałek wije
się z przodu i z tyłu nas. Innymi słowy, ścieżka zachowuje się w przybliżeniu
jak węgorz, w którego połowie znajdowalibyśmy się my — w pewnym sensie ona
„sama" wybiera sobie (i nam) drogę przez las. Węgorz przy tym
porusza się w przestrzeni, natomiast ona cały czas „stoi w miejscu", a jedynie tylny jej koniec rozmywa się w lesie, podczas gdy z przodu samoistnie
ulegają wykreowaniu coraz to nowe jej fragmenty. Rozumiesz teraz, dlaczego
nasza ścieżka, pomimo ciągłego skręcania to w prawo, to w lewo na małym
obszarze, nigdy nie przecina samej siebie? Po prostu te jej odcinki, które
pokonaliśmy ledwie kilka minut temu, już nie istnieją, a te do których za
chwilę dojdziemy, nie istnieją jeszcze. Czyż można sobie wyobrazić lepszy
przykład fuzji obu światów? Zaiste, mimo pewnych niedogodności naszego
obecnego położenia, muszę przyznać, iż staliśmy się świadkami największego
osiągnięcia filozofii eksperymentalnej w dziejach ludzkości. Żywię jednak
uzasadnione obawy, iż nazwany sukces wykaże jedynie daremność takiej
filozofii. Więcej, jej całkowitą destrukcyjność w sensie zarówno przenośnym,
jak i dosłownym. W ostatniej instancji, ofiarą tej destrukcji stanie się być
może cały otaczający nas jeszcze, rzeczywisty świat.
— Jestem, Holmsie, całkowicie oszołomiony tym, co mówisz. Ścieżka
jako różniczka — to rzeczywiście całkowicie wykracza poza wszelkie moje
utarte schematy myślowe. No dobrze, ale skoro przyjmiemy nawet, że masz rację,
to jakie płyną stąd wnioski dla naszej obecnej sytuacji? Co mamy zrobić, aby w końcu wydostać się z tego lasku? Nie możemy przecież po nim krążyć do
końca życia! Wiesz, co … skoro to wszystko ma już być rzeczywiście do końca
zwariowane, to może udałoby się w jakiś sposób scałkować naszą ścieżkę?
Całkowanie to przecież operacja przeciwna do różniczkowania, a więc po wyciągnięciu
całki z pochodnej powinniśmy otrzymać pierwotną linię, czyli normalną,
zachowującą się w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem, rzeczywistą ścieżkę!
— Zaiste, zadziwiasz mnie, mój drogi Watsonie. Nigdy nie podejrzewałbym u Ciebie podobnej śmiałości w formułowaniu tak daleko idących idei. Jak
widać, pomimo początkowych oporów, bardzo szybko zdążyłeś zadomowić w tym nowym, całkowicie fantastycznym świecie. Z teoretycznego punktu widzenia
Twój pomysł wydaje się wyśmienity. Obawiam się jednakże, iż moglibyśmy
napotkać na pewne kłopoty z jego praktycznym urzeczywistnieniem. Jak sobie właściwie
wyobrażasz przeprowadzenie takiego całkowania? Nie zamierzasz chyba użyć do
tego celu łopaty, której notabene
nie posiadamy, aby usypać ścieżkę w wybranym kierunku? Obawiam się, iż nie
jest to narzędzie będące w powszechnym użyciu wśród matematyków. A więc
może chcesz przeprowadzić całkowanie jedynie w swoim umyśle, przy pomocy,
powiedzmy, liczydła? To jednakże niewiele by dało, albowiem wcale nie
posiadamy w głowach platońskich idei, a jedynie odległe i rozmyte rojenia o nich. Musisz pamiętać, że otworzenie przepukliny do świata abstrakcyjnych
tworów matematycznych zajęło hrabiemu de Fineaux całe życie badań i poszukiwań, trudno więc oczekiwać, aby jej zamknięcie miałoby być dziecinną
fraszką. Nie zapominaj także, iż przed nami do tego świata dostał się
profesor Moore, który, mimo iż jest genialnym przecież matematykiem, także
nie potrafił znaleźć zeń wyjścia. Wszystko to sugeruje, iż nie byłoby łatwo
zmusić naszą ścieżkę do opuszczenia lasu.
— Wiesz co, Holmsie, przyszła mi do głowy pewna nowa myśl. Właściwie
przecież nie musimy trzymać się ścieżki. Moglibyśmy ją porzucić i spróbować
iść na przełaj. Zapewne w ten sposób uda nam się wyjść z tego zagajnika!
— Twoja propozycja, mój zacny Watsonie, świadczy jedynie o tym, iż nie
do końca zrozumiałeś istotę naszego położenia. Żywię dogłębne
przekonanie, że opuszczenie lasu może być już dla nas, z takich lub innych
powodów, niemożliwe. Nie, nie ze względu na jakieś mury czy zasieki. Oczekuję
po prostu, że próbując iść na przełaj, napotkalibyśmy nowy chwyt
matematyczny, niweczący, tak dotąd uniwersalną i oczywistą, logikę naszego
świata. Na przykład, nasz zagajnik może nie posiadać już żadnych granic,
które musielibyśmy przekroczyć, aby z niego wyjść. Wystarczy, aby jego
powierzchnia stała się zamkniętą, dodatnio zakrzywioną płaszczyzną, tak
jak powierzchnia kuli. Jak Ci wiadomo, powierzchnia taka, chociaż sama jest
skończona (do jej pomalowania wystarczy skończona ilość farby), to można po
niej błądzić w nieskończoność, właśnie jak po powierzchni naszej
planety. Wyruszywszy z jednego punktu, podążając cały czas przed siebie,
dochodzi się do tego samego punktu, tyle, że z przeciwnej strony. Jeszcze
lepsza byłaby powierzchnia torusa, coś na kształt dętki, która powstaje w wyniku sklejenia przeciwstawnych boków prostokąta. Istnieje zresztą bez liku
innych matematycznych abstrakcji, które przyłożone do otaczającej nas
rzeczywistości, uniemożliwiłyby opuszczenie zagajnika czy nawet odnalezienie
jego granic. To, która z nich została zastosowana w naszej konkretnej
sytuacji, stanowi całkowicie drugorzędny problem.
Istotne jest, że hybryda świata materialnego i idealnego stała się
faktem. Co więcej, to właśnie świat platońskich idei wtargnął do naszej
materialnej rzeczywistości. Byty matematyczne mieszają się z bytami
fizycznymi, przy czym udział tych pierwszych w tak powstałym kolażu
systematycznie wzrasta kosztem zmniejszania się udziału drugich.
— Ale jak do tego mogło dojść, Holmsie?
— Przebicie połączenia pomiędzy tymi dwoma światami nie mogło
pozostać bez konsekwencji. Ich byty zaczęły się ze sobą mieszać i któreś z nich musiały przeważyć. Jeżeliby połączyć w jedno świat światła i świat
cieni, to jak myślisz, jaki świat otrzymamy w rezultacie, Watsonie?
— Zapewne świat szarości, Holmsie, pół-światła, pół ciemności,
jednakowoż...
— Mylisz się, Watsonie. Gdy usuniesz czarną kurtynę pomiędzy jednym
pomieszczeniem jasno oświetlonym i drugim skrytym w mroku, to w rezultacie oba
pomieszczenia staną się jasne — światło może rozjaśnić mrok, ale mrok nie
jest w stanie „zaciemnić" światła. W tym sensie jasność i ciemność
nie są symetryczne.
— I ty myślisz że ...
— Tak, Watsonie. Myślę, że przejście pomiędzy światami rzeczywiście
zostało otworzone, oraz że wieczny i absolutny świat idei zaczął przeważać
nad niedoskonałym i efemerycznym światem rzeczywistym. Czego prawdopodobnie
nawet sam hrabia de Fineaux nie był w stanie przewidzieć. W rezultacie
wszyscy, nie tylko my i profesor Moore, ale także hrabia i cała reszta ludzi,
znaleźliśmy się po stronie przegranych. Być może hrabia już to zrozumiał
podczas naszej z nim rozmowy — dostrzeżoną przez nas melancholię i politowanie kierował zapewne właśnie przede wszystkim pod swoim własnym
adresem. To samo dotyczy świadomości klęski — odnosiła się ona w równej
mierze do nas, co do niego samego.
1 2 3 4 5 Dalej..
« (Published: 28-04-2008 )
Bernard KorzeniewskiBiolog - biofizyk, profesor, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagielońskiego (Wydział Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii). Zajmuje się biologią teoretyczną - m.in. komputerowym modelowaniem oddychania w mitochondriach. Twórca cybernetycznej definicji życia, łączącej paradygmaty biologii, cybernetyki i teorii informacji. Interesuje się także genezą i istotą świadomości oraz samoświadomości. Jest laureatem Nagrody Prezesa Rady Ministrów za habilitację oraz stypendystą Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. Jako "visiting professor" gościł na uniwersytetach w Cambridge, Bordeaux, Kyoto, Halle. Autor książek: "Absolut - odniesienie urojone" (Kraków 1994); "Metabolizm" (Rzeszów 195); "Powstanie i ewolucja życia" (Rzeszów 1996); "Trzy ewolucje: Wszechświata, życia, świadomości" (Kraków 1998); "Od neuronu do (samo)świadomości" (Warszawa 2005), From neurons to self-consciousness: How the brain generates the mind (Prometheus Books, New York, 2011). Private site
Number of texts in service: 41 Show other texts of this author Newest author's article: Istota życia i (samo)świadomości – rysy wspólne | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5851 |
|