|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Reading room » Publishing novelties
Nieistniejący Bóg, czyli fałszem podbity optymizm teistów [1] Author of this text: Lucjan Ferus
Motto: "Walczą o swoje poddaństwo,
jakby
chodziło o ich wolność". Benedykt
(Baruch) Spinoza
Przeczytałem ostatnio wyjątkowo dziwną książkę pt. Bóg istnieje angielskiego filozofa Antony Flew'a, który przez ok. 60
lat swojego życia był głęboko przekonany do ateizmu, aż pewnego dnia 2004r.
zmienił zdanie, cytuję: „Ku zaskoczeniu wszystkich zainteresowanych, na
samym wstępie oznajmiłem, że obecnie przyjmuję istnienie Boga. Dyskusja, która
zapowiadała się na ostrą wymianę przeciwstawnych argumentów, obróciła się w rezultacie we wspólne rozważanie tych wyników nauki nowoczesnej, które
wydają się przemawiać na rzecz istnienia wyższej Inteligencji". Jak widać,
można i tak.
Dla ścisłości dodam, iż publikację tę poznałem dzięki p. R.
Brzezińskiemu, który w jednym ze swoich komentarzy do tekstu „Racjonalna
wiara" polecał tę pozycję swojemu adwersarzowi, pisząc: „Według wielu
badaczy jest to książka, która rozprawia się z ateizmem siłą jednego z największych współczesnych filozofów. W podanej książce A. Flew /../ wyjaśnia,
że w obliczu współczesnej wiedzy naukowej nie da się obronić ateizmu.
Namawiam do wydania 30zł. i zapoznania się z zamieszczonymi tam
argumentami". Nie byłbym sobą gdybym nie skorzystał z nadarzającej się
okazji i nie zechciał przekonać się osobiście, w jaki sposób i na ile
zaszkodzi ta argumentacja mojemu — jak by wynikało — nieuzasadnionemu
ateizmowi.
Początkowa refleksja po przeczytaniu pierwszej części książki
(dotyczącej ateistycznego okresu autora), była następująca: i to ma być
wszystko?! Zbyt mało (jak dla mnie) konkretnych argumentów, natomiast dużo ogólników,
typu: „Byłem stale zaangażowany w spory z teistami podważającymi moją
argumentację na rzecz ateizmu /../ W gruncie rzeczy cała moja kariera
filozoficzna w istotnej mierze polegała na prowadzeniu ożywionych sporów i dyskusji publicznych /../ W 1950r. usiłowaliśmy sprecyzować znaczenie zdania:
"Bóg cię kocha", w 1976r. próbowaliśmy rozstrzygnąć kwestię spójności
pojęcia Boga, w 1985r. chcieliśmy ustalić na kim spoczywa ciężar dowodu, w 1998r. spieraliśmy się o implikacje kosmologii Wielkiego Wybuchu". Itd.
Poza tym jest wiele odniesień
do jego wcześniejszych książek, jak i pozycji innych autorów. I co ciekawe
(bo zamieszczone w części dotyczącej ateistycznej drogi autora) wielokrotne
zapowiedzi i wyjaśnienia powodów jego późniejszego nawrócenia się na wiarę w Boga. No i to znamienne zdanie, dające dużo do myślenia: „Mniej jednak
znany jest fakt, że Flew już w okresie ateistycznym w pewnym sensie utorował
drogę nowemu i silniejszemu teizmowi". To by wiele tłumaczyło. Zdziwiło
mnie też niepomiernie, iż autor ani razy nie odniósł się do
religioznawstwa, jako (wg mnie) głównego źródła wiedzy na temat bogów człowieka,
ich powstawania i ewoluowania w systemach religijnych. Czyżby miał zastrzeżenia
do jego wiarygodności? To wszystko było dziwnie podejrzanie!
Po chwili jednak zreflektowałem się: a czego mogłem się spodziewać?
Przecież ta pozycja nie ma przekonywać do ateizmu lecz do teizmu (patronat
Frondy). Gdyby ta pierwsza część była zdecydowanie bardziej przekonująca w swej treści, to druga nie miałaby logicznego i merytorycznego uzasadnienia.
Reasumując: mogę tylko uwierzyć zapewnieniom, które umieszczono w przedmowie: „A dokonania Flew'a na niwie ateizmu przewyższają wszystko, co mają
do zaproponowania dzisiejsi ateiści". To akurat z samej książki wcale to nie wynika,
przynajmniej dla mnie.
Z jednej strony to przykre, że tak wybitny umysł zmarnował 60 lat
swojego życia na dowodzenia słuszności ateizmu, podczas gdy mógłby przez ten czas
zrobić wiele dobrego na gruncie teizmu. Kiedy jednak uświadomiłem sobie co
takiego on swoją postawą powiedział tym, którzy poszli za nim tą drogą,
przestałem go żałować. A powiedział on coś w tym rodzaju: „Moi
drodzy! Zaszła we mnie zadziwiająca zmiana: znów wierzę w Boga! W związku z tym muszę wam uroczyście oznajmić, że wszystko to co starałem się wam
przekazać przez ostatnie pół wieku, musicie teraz uznać za nieważne i niebyłe;
to była tylko ściema!". (Parafrazując fragment doskonałej Duchowości
ateistycznej, autora Andre-Comte-Sponville). Jeśli druga część tej
pozycji będzie tak samo mało przekonująca jak pierwsza — pomyślałem sobie — to chyba jednak pożałuję tych 30zł. na nią wydanych.
Druga część książki pt. „Odkrycie Boga" zaczyna się
rozdziałem pt. „Pielgrzymka rozumu", a ten od przypowieści o pewnym
plemieniu, które nigdy nie miało kontaktu ze współczesną cywilizacją, i które
na plaży znalazło wyrzucony przez morze telefon satelitarny. Tubylcy
przyciskając na chybił trafił guziczki na klawiaturze, słyszą w nim przeróżne
głosy i dochodzą do wniosku, że wydobywa je z siebie to urządzenie. Bardziej
inteligentni plemienni uczeni budują wierną kopię tego telefonu i ponownie
naciskając guziczki, znów słyszą głosy. Dochodzą do wniosku, że
„taka oto szczególna kombinacja kryształków, metali i związków
chemicznych wytwarza głosy brzmiące niczym ludzkie". Zatem owe głosy są
właściwością tego urządzenia.
Jednakże plemiennego mędrca to tłumaczenie nie satysfakcjonuje.
Sugeruje członkom plemienia inne rozwiązanie: „powinni rozpatrzyć możliwość,
że za pomocą jakiejś tajemniczej sieci komunikacyjnej nawiązali właśnie
kontakt z innymi ludźmi". Oczywiście jego teoria nie znajduje uznania ogółu i zostaje on wyśmiany. Tłumaczą mu jak dziecku: „Zastanów się! Jeśli
zniszczymy to urządzenie, nie będzie słychać żadnych głosów. A zatem w sposób oczywisty nie są one niczym innym jak dźwiękami wytwarzanymi przez
wyjątkowe w swoim rodzaju połączenie litu, płytek obwodu drukowanego i diod
elektroluminescencyjnych". Koniec przypowieści.
W taki oto pomysłowy sposób,
koronny niegdyś argument na istnienie Boga, nazywany „zegarkiem na
wrzosowisku" i wymyślony przez wielebnego Palleya w 1800r. zyskał
bardziej nowoczesną (bo elektroniczną) wersję, stając się przez to
atrakcyjniejszy dla młodych wiernych. Brawo dla wyobraźni autora!: Plemię, które
potrafi własnymi środkami wytworzyć działający telefon satelitarny, na
dodatek posługując się nazewnictwem zaawansowanej elektroniki. Chyba nawet
mistrz Lem nie miał aż tak bogatej wyobraźni! Nic to, iż żadna analogia nie jest dowodem, ważne aby na jej podstawie można było dojść do
następującej konstatacji: "Przypowieść
ta uzmysławia nam, jak łatwo dopuścić do tego, aby przyjęte z góry
teorie określały sposób, w jaki traktujemy świadectwa empiryczne, zamiast
pozwolić, aby to świadectwa określały nasze teorie". Dobra zasada,..
ciekawe czy będzie stosowana w tej publikacji?
Dalej autor między innym pisze:
"Pora już odłożyć na bok
przypowieści, wyłożyć karty na stół, przedstawić własne poglądy i argumenty na ich rzecz. Otóż wierzę teraz, że wszechświat powołała do
istnienia nieskończona Inteligencja. Wierzę, że misterne prawa rządzące
wszechświatem objawiają to, co naukowcy nazwali Umysłem Boga. Wierzę, że życie i jego odtwarzanie mają początek w boskim Źródle. Dlaczego w to wierzę,
skoro przez ponad pół wieku broniłem światopoglądu ateistycznego? Najkrócej
mówiąc dlatego, że moim zdaniem taki właśnie obraz świata wyłania się
ze współczesnej nauki /../ moje odkrycie Boga wynikło z pielgrzymki
rozumu, a nie wiary".
Taką postawę można zrozumieć i zaakceptować. Przeanalizujmy więc
jakież to są te nowe odkrycia naukowe, które są w stanie przekonać do wiary w Boga, ateistę z ponad półwiecznym stażem. Prześledźmy tę jego rozumową
drogę, którą sam autor nazwał „pielgrzymką rozumu". Dalej tak
pisze:
"Nauka uzmysławia trzy aspekty przyrody świadczące o istnieniu
Boga. Aspekt pierwszy polega na tym, że przyroda jest posłuszna prawom. Aspekt
drugi to życie, czyli inteligentnie zorganizowane i działające celowo istoty
wyłonione z materii. Aspektem trzecim jest samo istnienie przyrody".
Dziwne! O ile wiem (a staram się być na bieżąco w tych dziedzinach),
wszystkie te problemy nauka tłumaczy z powodzeniem, bez odwoływania się do
przyczyn nadprzyrodzonych (czyli hipotezy boga). Po prostu poprzez teorię
doboru naturalnego opracowaną przez Darwina i potwierdzoną licznymi późniejszymi
badaniami. Czyżbym przeoczył coś
ważnego w tym aspekcie odkryć? Jednakże nieco dalej autor dodaje: "Ale
to nie tylko nauka mnie prowadziła. Pomógł mi również ponowny namysł nad klasycznymi
argumentami filozoficznymi". A więc jednak! Tylko czy to się da
pogodzić z odkryciami nowoczesnej nauki? Przekonajmy się sami. Wróćmy zatem
do owych praw przyrody, którym autor poświęcił rozdział pt. „Kto
napisał prawa przyrody?" Otóż „zagadką, która zawsze intrygowała i nadal intryguje najbardziej refleksyjnych naukowców" jest odpowiedź na
pytanie: „Skąd się wzięły prawa przyrody?".
Zanim napiszę swoje zdanie w tej kwestii, oddaję głos autorowi, który
cytuje fragment książki Conwaya: „Wyjaśnieniem świata i jego bogatej
formy jest to, iż jest on dziełem wyższej, wszechmocnej i wszechwiedzącej
inteligencji, którą zwykle nazywamy Bogiem, a która stworzyła świat, aby
powołać do istnienia i podtrzymywać istoty rozumne". Potem autor pisze:
„Chyba najbardziej popularnym i intuicyjnie przekonującym argumentem za
istnieniem Boga jest tzw. argument z zamysłu czy projektu. Argument ten głosi,
że projekt widoczny w przyrodzie świadczy o istnieniu kosmicznego
Projektanta".
Na następnych kilkunastu stronach cytuje uczonych, którzy mają podobne
zdanie w tej kwestii. Rozdział ten kończy się
konstatacją: „Jeżeli przyjmujemy fakt, że we wszechświecie
istnieją prawa, to coś musi narzucać ów porządek /../ "racjonalnie
zasadny jest wniosek, iż to Bóg — Bóg teistów — tworzy prawa przyrody,
narzucając światu te prawidłowości jako prawidłowości" (John Foster). I dalej: „Główny argument Swinburne’a głosi, że Bóg osobowy, wyposażony w tradycyjne właściwości, jest najlepszym wyjaśnieniem działania praw
przyrody".
Odnośnie argumentu o prawach przyrody. Moim zdaniem najprostsze
wyjaśnienie jest takie, iż ludzie poznając otaczający ich świat,
zaobserwowali w nim pewne prawidłowości (będące fizycznymi cechami
naszej rzeczywistości), wg których zachowuje się przyroda, opisali je,
sklasyfikowali i nazwali umownie „prawami przyrody". Czy to, że takie
prawidłowości istnieją we wszechświecie, świecie i jego biosferze, musi
oznaczać, że zostały one przez kogoś „napisane"? Z tego co wiem,
żadna nauka (może prócz scholastyki) nie potwierdza, iż te „prawa"
zostały przez kogokolwiek sformułowane i ustanowione poza samą przyrodą
(ewent. naszą rzeczywistością).
1 2 3 4 5 6 7 Dalej..
« Publishing novelties (Published: 24-05-2012 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8059 |
|