Po śmierci
Wagnera jego muzyka stała się w zasadzie najistotniejszym punktem odniesienia
dla europejskich kompozytorów, podobnie jak miało to miejsce z muzyką ojca
romantyzmu, Beethovena w XIX wieku. Nawet kompozytorzy, którzy jawnie chcieli
zerwać z wagneryzmem w muzyce, tacy jak Debussy czy Richard Strauss w drugim
okresie swojej twórczości, de facto polemizowali tylko z jego językiem
muzycznym, negując jedne jego cechy na rzecz afirmacji drugich. Stan dominacji
Wagnera w artystycznej muzyce europejskiej trwał w zasadzie do końca drugiej
wojny światowej. Być może stąd wzięła się po niej tak silna wagnerofobia,
znajdująca swoje niezbyt merytoryczne uzasadnienie w gustach nazistów. Na szczęście
już w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych zaczął następować
odwrót od wagnerofobii. Miał on, moim zdaniem, dwa źródła. Pierwszym z nich
było wprowadzenie przez wnuków Wagnera, którzy stali się scenografami
przedstawień w Bayreuth, modernistyczno — symbolicznej formy wizualnej
przedstawień, zrywającej z dosłownością kostiumów nordyckich i średniowiecznych.
Drugim źródłem był Pierre Boulez, najbardziej bezkompromisowy kompozytor
francuski drugiej połowy XX wieku, uznający iż trzeba całkiem odciąć się
od przeszłości. W pewnym momencie Boulez zauważył, iż większość dyrygentów
jest niemądra i nie ukazuje słuchaczom dzieł muzycznych w takiej formie, na
jaką one zasługują. Początkowo Boulezowi chodziło o dzieła współczesne,
szybko jednak sięgnął po Wagnera, ukazując sobie i innym, iż dziedzictwo
tego niespokojnego twórcy po dziś dzień jest źródłem nowoczesności w muzyce klasycznej (jak już wspomniałem, muzyka popowa nie odbyła jeszcze tego
typu reformy, pozostając ze swoim językiem muzycznym w okolicach prostych,
tonalnych piosenek z roku 1830).
Na
koniec zostawiłem najważniejsze, czy wolnomyślicielstwo samych oper Wagnera i Verdiego. Omówię je pokrótce w trzech dziełach — w „Tristanie i Izoldzie" i „Pierścieniu Nibelungów" Wagnera, oraz w „Traviacie"
Verdiego.
Wagner
zajął się „Tristanem i Izoldą" w trakcie komponowania „Pierścienia
Nibelungów". W operze tej nawiązał w miarę dokładnie do średniowiecznej
legendy, ale zinterpretował ją na swój sposób. Dodam, że Wagner sam pisał
swoje libretta, najczęściej na długo przed przystąpieniem do pracy nad muzyką.
Ideę „Tristana i Izoldy" oddaje najlepiej prekursorski język dzieła,
który znajduje swój punkt kulminacyjny w tak zwanej „Pieśni śmierci miłosnej"
Izoldy, wieńczącej operę. Ta pieśń nie jest wyrazem rozpaczy, lecz raczej
triumfu nad wolą istnienia, którą należy uśmierzyć, aby być szczęśliwym
(to z pewnością poróżniło Wagnera z Nietzschem). W operze, obok znanej
historii legendarnych kochanków i całkiem zacnego, mimo bycia zdradzanym, króla
Marka, męża Izoldy, przebija przede wszystkim refleksja nad sensem istnienia.
Idąc, choć niedokładnie, za Schopenhauerem,
Wagner uznaje, iż istnienie jako takie nie posiada sensu. Może je
jednak znaleźć w akcie spełnienia, który wyrywa człowieka poza życie i poza śmierć, w jednym krótkim, a jednocześnie nieskończonym momencie pełni.
Pieśń śmierci miłosnej jest zdecydowanie jednym z najwspanialszych momentów w europejskiej muzyce klasycznej.
„Pierścień
Nibelugów" powstawał przez wiele lat, a licząc z librettem, w zasadzie
przez dziesięciolecia. Składa się on z czterech długich oper — „Złota
Renu", „Walkirii", „Zygfryda" i „Zmierzchu bogów".
Podobnie jak „Tristan i Izolda" porusza on tematykę woli, ale pod
zupełnie innym kontem. Swoją drogą, wnikając w przesłania oper Wagnera,
warto zauważyć, iż są to bardziej poematy filozoficzne, niż zapierające
dech w piersiach romantyczne historie. Osoba oczekująca przygód a la Walter
Scott, Wiktor Hugo, czy Aleksander Dumas, może się wręcz rozczarować!
Pierścień Nibelungów odwołuje się do mitologii germańskiej. Operę zaczyna
wykradzenie złota Renu (obrazującego moc istnienia) przez karła Alberyka. W tym samym czasie Wotan (czyli skandynawski Odyn) buduje swą siedzibę Walhalę
za pomocą gigantów, których przywódcą jest Fafner. Bogowie niezbyt się
kwapią aby zapłacić gigantom za ich dzieło, więc ci zabierają sobie boginię
rozkwitu i nieśmiertelności Freję. Bogowie zaczynają się szybko starzeć,
zaś Frej, brat Freji jest dość wstrząśnięty jej porwaniem. Wotan decyduje
się na krok ostateczny, czyli wzywa boga ognia Logego (skandynawski Loki). Loge
to w mitologii germańskiej, jak i u Wagnera, bardzo ciekawa postać — służy
on raz bogom, innym razem jest przeciwko nim. Czasem jest zadziwiająco słaby,
innym razem niepokojąco mocny. Skandynawowie wierzyli, iż na końcu świata
nastąpi wielka walka bogów z legionami Lokiego (różne bestie, smoki, karły i giganty), w której zginą niemal wszyscy. Na tą wojnę Walkirie zbierały w Walhalii armię złożoną z poległych wojowników, ale tylko tych, którzy
zginęli z bronią w ręku. Loge radzi Wotanowi wzięcie złota Renu z kopalń
Alberyka i, już na miejscu, pomaga władcy bogów w podstępny sposób odebrać
złoto karłowi, wraz wykutym z niego pierścieniem, który daje wyjątkową
moc. Złotem i pierścieniem spłacają Fafnera, który oddaje Freję. Niestety,
nad Walhalą ciąży od teraz klątwa, bowiem Ren pozbawiony swojego złota
grozi całkowitą destabilizacją świata, która zresztą się odbywa.
Wotan w przebraniu pielgrzyma udaje się na Ziemię, gdzie po długich wędrówkach
rozmawia z nią i z tkaczkami losu. Okazuje się, iż istnieje tylko jedne wyjście z sytuacji — ktoś całkowicie niezależny od woli Wotana musi zniszczyć pierścień w ogniu. W tym celu Wotan wspomaga kazirodczy związek, z którego rodzi się
Zygfryd, bohater zupełnie nie orientujący się w prawach rządzących światem,
bo niezależny od woli Wotana, ojca wszystkich stworzeń. Dla podkreślenia
niezależności Zygfryda wychowuje go Mime, karzeł będący zbuntowanym
poddanym Alberyka. Mime wychowuje Zygfryda tylko po to, aby ten zabił Fafnera
(który tymczasem przeistoczył się w smoka) i zyskać pierścień dający władzę.
Po jego zyskaniu Mime ma zamiar otruć Zygfryda. Wotan po kryjomu ingeruje w tą
sytuację i Zygfryd staje się właścicielem pierścienia, nie mając żadnego
pojęcia, czemu on służy. Aby jakoś nakierować Zygfryda na
zniszczenie pierścienia Wotan zsyła na Ziemię swoją najmądrzejszą i najbardziej ukochaną córkę, walkirię Brunhildę. Aby wszystko odbywało się
bez udziału jego woli, musi z nią całkowicie zerwać kontakt, jak i nie
wyjawić jej, iż chodzi o zniszczenie pierścienia. Wotan liczy na to, że mądrość
Brunhildy sama doprowadzi ją do tego rozwiązania. Brunhilda zostaje zamknięta i uśpiona w kręgu ognia, który na prośbę Wotana tworzy Loge. Ów krąg może
przebyć tylko i wyłącznie Zygfryd. W międzyczasie Wotan celowo staje na
drodze Zygfrydowi, który nie rozpoznając go wcale, rzuca się na niego (po
przejściach z Mime nie lubi starców) i łamie włócznię Wotana
oznaczającą całą moc Walhali. Od tego momentu bogowie są bezsilni.
Wotan zaczyna rozumieć, iż zagłada świata jest nieunikniona i jest lepszym
wyjściem, niż pozostawienie go w rękach Alberyka, który zaczyna się panoszyć
na Ziemi. Czuje, że przegrał, niezależnie od tego, co się teraz stanie.
Tymczasem
Zygfryd znajduje Brunhildę dziwiąc się czym ona w ogóle jest. Pierwszy raz
ma do czynienia z kobietą. Brunhilda, jak przystało na walkirię, też oczywiście
jest dziewicą. Po naiwnym i wyrażonym piękną muzyką dzieciństwie Zygfryda
następuje zatem wątek ich młodzieńczej miłości. Niestety, gdy Zygfryd
wyrusza w bohaterską podróż, aby uwalniać świat od różnych bestii, szybko
staje się ofiarą ludzi Alberyka, którzy korzystając z jego całkowitej
naiwności podają mu napój odbierający wolę. Teraz już żadne plany Wotana
nie mają szans na ziszczenie. Ludzie Alberyka szybko pozbywają się Zygfryda,
zabijając go podstępnie podczas polowania. Nie wiedzą jednak, iż przed
wyruszeniem w podróż, Zygfryd zostawił pierścień Brunhildzie. Ta
zrozpaczona rzuca się w ogień i świat osiąga swój kres, jako że pierścień
zostaje zniszczony.
Tak wygląda w ogromny skrócie główny wątek fabularny „Pierścienia Nibelungów".
Wolnomyślicielska jest w nim refleksja nad wolą i ewentualną istotą boską.
Wagner, przekomponowując mitologię germańską, zauważa, iż wszechmoc i wolna wola wykluczają się nawzajem, zaś monoteistyczny bóg mógłby stworzyć
co najwyżej niewolników (takich jak lud Alberyka), a nie samostanowiące o sobie istoty (niepowodzenie Zygfryda). To głębokie i pięknie wyrażone przesłanie
Wagnera jest często nierozumiane. Mimo to „Pierścień Nibelungów"
po dziś dzień mocno funkcjonuje w kulturze.
We
„Władcy pierścieni" JRR Tolkiena, największej powieści fantasy,
ostatnio całkiem nieźle zekranizowanej przez Petera Jacksona w Nowej Zelandii,
odnajdujemy główny zarys akcji fabularnej „Pierścienia Nibelungów".
Tolkien nie przyznawał się do wagnerowskich inspiracji, gdyż walczył z Niemcami podczas II Wojny Światowej. Tym niemniej
motyw przewodni jego trzytomowej powieści, jakim jest zniszczenie pierścienia
władzy przez naiwną istotę (hobbita), jest z pewnością zapożyczony od
Wagnera. Wspominam
Tolkiena, bowiem jego dziedzictwo jest niezwykle istotne dla współczesnej
kultury popularnej (jego książki miały jednakże wysoki walor artystyczny, do
którego osobiście mam spory sentyment). Warto zauważyć, iż to, co u Wagnera
jest refleksją filozoficzną dotyczącą rzeczywistości u Tolkiena ma już
walor eskapistyczny, polegający na wirtualnym przeżywaniu przygód w „niby świecie". U
kontynuatorów nurtu fantasy ten eskapizm, postawa nie do końca
racjonalistyczno — oświeceniowa, ma przeważnie jeszcze silniejszy charakter.
Niezrozumienie twórczości Wagnera pokazują nie tylko naziści, łączący
jego twórczość z pochwałą nietzscheańskiej „woli mocy", kiedy w grę, jak widać czarno na białym, wchodzi coś zupełnie odwrotnego.
Nieporozumienie jest podwójne, bo Nietzschego, będącego siłą rzeczy
adwersarzem Schopenhauera i Wagnera, również naziści zbytnio nie rozumieli
(podobnie jak staliniści Marksa). Nieporozumienia torują sobie dalszą drogę w kulturze, czego przykładem jest sławna scena z „Czasu Apokalipsy"
Coppoli, kiedy amerykańskie helikoptery wyruszają nad wietnamską dżunglę,
aby zrzucać napalm. Towarzyszy temu „Cwałowanie Walkirii". Jak to się
ma do tragicznej postaci wagnerowskiej Brunhildy?
Zdecydowanie
wolnomyślicielska jest również „Traviata" Verdiego, choć dzieło
jest na tyle popularne, że często się tego nie zauważa. Verdi swoją operę
oparł na „Damy kameliowej" A. Dumasa,
zawierającej w sobie wątki autobiograficzne. Słowo „traviata"
oznacza zabłąkaną, lub przechodzącą, kogoś, kto zabłąkał się, lub
przechodzi przez życie. Jako, że temat jest bardzo realistyczny i w XIX wieku
był też wysoce skandalizujący, reakcja na premierze dzieła była bardzo
nieprzychylna wobec kompozytora. Bohaterka dzieła. Violetta, jest elegancką
kurtyzaną, która na balu zakochuje się w młodzieńcu. Gdy ich miłość
rozkwita, odwiedza ją ojciec ukochanego i zmusza ją do tego, aby porzuciła
ukochanego dla dobra jego reputacji. Violetta poświęca się, choć żałuje, iż
ostatnich lat życia nie spędzi w sposób pogodny. Jest chora na gruźlicę i niewiele ma już życia przed sobą. Opera kończy się, jak do umierającej w samotności Violetty przychodzą jej ukochany wraz ze swoim ojcem i poniewczasie
orientują się, jak bardzo się pomylili. Muzyka dzieła Verdiego oddaje ten
stopniowy upadek. Z początku jest witalna, pełna życia i hedonistyczna. Na
koniec oddaje ciężki oddech umierającej kobiety. Do dziś, dla wrażliwej
osoby, Traviata sprawia wrażenie czegoś co dzieje się na naszych oczach, tu i teraz, zaś muzyka potęguje wszelkie związane z jej fabułą emocje.
Po
przeczytaniu tego artykułu warto się zapoznać z moim wykładem dla wrocławskiego
oddziału Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, który jest bogato
ilustrowany muzyką:
Prezes Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Historyk sztuki, poeta i muzyk, nieco samozwańczy indolog, muzykolog i orientalista. Publikuje w gazetach „Akant”, „Duniya” etc., współtworzy portal studiów indyjskich Hanuman, jest zaangażowany w organizowanie takich wydarzeń, jak Dni Indyjskie we Wrocławiu.
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.