  | 
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: |   |  |
 
   | 
 
  | 
 
  | 
  | 
 Culture » 
 
 Naród kozacki - brakujące ogniwo Rzeczypospolitej [1] Author of this text: Mariusz Agnosiewicz 
Spis treści:  Między rusofobią a ukrainofobią  Z dziejów 400 lat polskiej tatarofobii  USA i Australia — państwa powstałe z marginesu angielskiego  Kozaczyzna — prawdziwy fenomen ewolucji kulturowej  Kozaczyzna — reakcja na problem tatarski  Rzeczpospolita jako matecznik Kozaczyzny  Kozaczyzna jako Sparta Rzeczypospolitej i zakon wojskowy  Awantura krymska Wazy a dzisiejszy spór o Krym  Druga Ruina Ukrainy i kompleks martyrologiczny Polski  Wielka Rzeczpospolita a wielkie imperia  * 
    Między rusofobią a ukrainofobią
    Biorąc pod uwagę zawziętość i intensywność sporów, najważniejszym aktualnym megapodziałem wśród Polaków staje się spór o Rosję i Ukrainę. Wydaje się, że
    spór ten zaczyna dominować nad jakimikolwiek sporami o Polskę, włącznie z tym, który przebiega pomiędzy PO i PiSem. Jego gorączkowość wynika zapewne z jego
    gruntownego przeorania tradycyjnych podziałów. Wybudował on dodatkowe mury w środowiskach tzw. prawicy jak i tzw. lewicy. Czy społeczeństwo stało się
    jeszcze bardziej rozbite czy może część lewicy zacznie dostrzegać, że czasami więcej ją łączy z niektórymi środowiskami prawicowymi niż lewicowymi (i vice
    versa), sprzyjając większej otwartości w sporach wewnętrznych? By ten nowy spór nie doprowadził do eskalacji rozbicia społecznego zachęcam wszystkich do
    elastyczności intelektualnej i okiełznania emocji.
 
    Miernikiem tych emocji jest fakt, że nawet i wobec Racjonalisty padają zarzuty o stronniczość — wcale nie dlatego, że jest prorosyjski czy proukraiński,
    lecz dlatego jedynie, że stara się nie być antyrosyjski ani antyukraiński. Nie chodzi przy tym o relatywizowanie racji obu stron czy dewaluowanie samego
    sporu. Istnieje zasadniczy argument przemawiający za pewnym umiarkowaniem w ferowaniu sądów. Jesteśmy mianowicie świadkami wojny, której wręcz żelazną
    regułą jest, iż zawsze jej pierwszą ofiarą jest prawda. Możemy mieć swoje sympatie i lęki, lecz powinniśmy być świadomi tego, że mamy ograniczone
    możliwości dostępu do obiektywnych informacji, gdyż znaleźliśmy się na froncie wojny informacyjnej obu stron. Nie oznacza to, że skazani jesteśmy na
    „agnostycyzm" poznawczy, lecz najskuteczniejszym środkiem niwelowania obustronnej propagandy i dezinformacji, jest merytoryczna dyskusja.
 
    Tymczasem oba krewkie stronnictwa topią taką dyskusję w morzu oskarżeń. Oliwy do ognia dolewają jak zawsze media, które starają się zablokować jakąkolwiek
    polemikę. Frakcja antyrosyjska forsuje tezy, iż odmienne poglądy na konflikt to dzieło „trolów Putina" lub w najlepszym razie pożyteczny idiotyzm. W
    efekcie jesteśmy świadkami kuriozalnych sytuacji w których nawet osoby znane ze swej niechęci do Rosji są oskarżane o kolaborację z Rosją.
 
    Po drugiej stronie mamy podobne postawy, które w każdej krytyce Rosji doszukują się rusofobii i wytworu propagandy mediów głównego nurtu. Jednocześnie
    większość tropicieli rusofobii jest namiętnie ukrainofobiczna.
 
    Po obu stronach tego konfliktu mamy więc torpedowanie racjonalnej dyskusji, prawa do wątpliwości czy próby wyjścia z okopów wojny informacyjnej. Po obu
    stronach mamy tendencje, by zamienć ten spór w propagandowe i emocjonalne przekrzykiwanie się. Zamiast dyskusji mamy więc walkę o to, kto bardziej
    rozchuśta emocje i obudzi większy lęk. Czy zwycięży rusofobia i lęk przed nowym podbojem, czy też ukrainofobia i lęk przed nowym pogromem.
 
    W efekce polską debatę o Rosji i Ukrainie trudno nawet nazwać debatą, skoro dominuje w niej koncentracja na grze emocjonalnej. By zacząć prawdzwą dyskusję
    trzeba wyjść poza utożsamianie współczesnej Rosji z recydywą sowietyzmu, a Ukrainy — z recydywą banderyzmu.
 
    Z dziejów 400 lat polskiej tatarofobii
    Demonizwanie Rosji i Ukrainy w Polsce opiera się nie tyle na analizach, co narodowych traumach. Ponieważ w przeszłości Rosja wielokrotnie była wrogiem
    Polski, więc pozostanie nim w przyszłości. Ponieważ Ukraińcy dopuścili się bestialskiej rzezi Polaków, co oznacza, że tylko czekają na kolejną szansę, by
    nam zaszkodzć.
 
    Są to rozumowania pseudohistoryczne. Historia uczy nas, że się powtarza tylko przy podobnych okolicznościach. W polityce międzynarodowej nie ma wiecznych
    przyjaciół i wiecznych wrogów.
 
    Spójrzmy na dzieje najnowsze, jak płynnie Wielki Szatan stał się wielkim sojusznikiem Iranu, kiedy Chiny zmieniły światową geopolitykę. Nasza historia też
    pokazuje takie metamorfozy śmiertelnych wrogów w przyjaciół. Pierwszy „Katyń" w dziejach Polski zgotowali nam Tatarzy, którzy w 1241 skasowali nam elitę,
    przynieśli pożogę i gwałty. Po kilku wiekach dawni wrogowie zamienili się w przyjaciół i mieszkających w Polsce Tatarów uważamy za najlepiej zintegrowaną
    mniejszość. A przecież Tatarzy to pierwszy naród, którego Polacy się realnie obawiali i który był najmocniej demonizowany.
 
    Wrogość polsko-rosyjska nie jest wcale jakimś długowiecznym zjawiskiem. Wrogość polsko-tatarska była znacznie starsza, dłuższa i bardziej destrukcyjna. Jak
    doszło do zamiany odwiecznych wrogów Polski w wiernych przyjaciół? Nie był to proces stopniowy, lecz nagły. Tatarzy przez czterysta lat byli największym
    polskim utrapieniem na Wschodzie. Zazwyczaj to oni najeżdżali Polskę, grabiąc i wywożąc ze wschodnich rubieży tysiące niewolników. Od XIII w. uważano, że Tatarzy to mieszkańcy piekła. Nawet po upadku imperium mongolskiego Polska nie potrafiła uporać się z Tatarami. „Tatary gromić to tak
    niepodobna, jako by kto chciał ptaki w powietrzu latające pobić" — słowa hetmana Stanisława Żółkiewskiego, który pół życia strawił na walce z ordą. „Gdzie
    Tatar przejdzie, tam trawa nie rośnie" — trzeba podkreślić, że tatarofobia była najdłuższą i najsilniejszą fobią narodową w całej polskiej historii, której
    rusofobia nigdy nie dorównała.
 
    Tatarzy przez wieki tworzyli takie formy państwowe, które poniekąd oddaje określenie państwa rozbójniczego. Chanaty wydawały się skazane na wieczny
    konflikt z Polską. Nieco deprymujące może się wydać, że ostatni wybitni Jagiellonowie
    uznali, że najlepiej będzie płacić haracz za niełupienie Kresów, co pozwoliło jedynie na zmniejszenie skali destrukcji. Dumna Rzeczpospolita zwała ten
    haracz subtelnym określeniem „upominków", lecz były to takie upominki, jakie dziś handlarze płacą lokalnym gangom „za ochronę". Początkowo wysokość
    upominków wynosiła 15 tys. czerwonych zł rocznie w 1514, lecz później rosła.
 
    Apogeum problemów z Tatarami przyniósł XVII w., kiedy Władysław Waza wymyślił, że najlepszym rozwiązaniem problemu będzie wojskowa likwidacja chanatu
    krymskiego — z pomocą Moskwy i Kozaków. To w dużej mierze przez Tatarów Polska wdepnęła w wykańczające wojny z Turcją i doświadczyła kozackiej wojny
    domowej. Polityka tatarska Wazów doprowadziła do tego, że obok tatarofobii w Polsce pojawiła się polonofobia w Bakczysaraju. Wydawało się, że jedyne czego
    możemy się spodziewać po Krymie to wojny na śmierć i życie.
 
    Po czym naraz się okazało, że ekspansja moskiewska pogodziła gruntownie odwiecznych wrogów.
 
    To nieoceniona lekcja historyczna.
 
    Pokazała ona, że największym wyzwaniem polityki zagranicznej kraju jest uchwycenie momentu takiej zmiany układu sił, która wymusza przebiegunowanie
    sojuszów. Nieuchwycenie tego przesilenia może prowadzić do katastrofy. Podstawowe prawo geopolityki mówi, że nie ma wiecznych wrogów ani wiecznych
    przyjaciół.
 
    Sądzę, że zrozumienie tego przesilenia jest dowodem na geniusz przywódczy Jana Sobieskiego i jednocześnie usprawiedliwieniem jego klęsk
    politycznych. Odsiecz wiedeńska czyli brak jakichkolwiek korzyści politycznych po wielkim triumfie wojskowym przekonała Sobieskiego, że wielowiekowi
    przyjaciele przeradzają się w przeciwników. Doprowadziło to Sobieskiego do wielkiego manewru i uznania, że nadchodzi czas w którym wielowiekowy wróg może
    stać się strategicznym sojusznikiem.
 
    Wywrócenie dotychczasowego układu sił było pokłosiem polityki Wazów, którzy po nieudolnej próbie podboju Rosji, postanowili pociągnąć Polskę do kolejnego
    podboju. Władysław IV wymyślił trójporozumienie na rzecz rozbioru chanatu krymskiego, który miała dokonać Polska, Rosja i Kozaczyzna. Sejm oczywiście
    zablokował pomysł kolejnej awantury wschodniej. W efekcie wybuchło powstanie Kozaków Chmielnickiego, wspierane przez Tatarów, którym ujawniono projekt
    wspólnej likwdacji chanatu, który wymyślił król Polski. W ten sposób pierwszy Waza wplątał Polskę w przegrane na jego życzenie awantury moskiewskie, zaś
    drugi doprowadził do historycznego sojuszu Kozaków i Tatarów przeciwko Polsce.
 
    Niepoczytalna polityka dwóch pierwszych Wazów zakończyła się wielką katastrofą. Zamiast rozbioru Krymu wraz z Moskwą i Kozakami, Rosja zrozumiała, że
    nadszedł czas na odpłatę za spalenie Moskwy. Przekupiła Kozaków do wspólnego oderwania Ukrainy od Rzeczypospolitej. Przybrało to postać ugody
    perejesławskiej z 1654 między Chmielnickim a pełnomocnikiem cara. To właśnie data, która wywróciła dawny układ sił. To data tragedii Polski, Tatarów i
    Kozaków — oraz wielkiego sukcesu Rosji.
 
    Kozacy zapłacili najwyższą cenę za flirt z Moskwą przeciwko Polsce, gdyż caryca Katarzyna skasowała Sicz Zaporowską, niszcząc Kozaczyznę, która była
    największym fenomenem Kresów. Powstanie Kozaczyzny to fenomenalny przejaw ewolucji kulturowej, która pokazała siłę wolności i decentralizacji.
    Wspomniałem, że polska polityka była bezradna wobec problemu tatarskiego. Tyle że rozwiązanie zaczęło się tworzyć samorodnie. W ten sposób zaczął się
    wyłaniać eksperyment społeczny, czyli Kozaczyzna.
 
    By uchwycić unikalność tego zjawiska możemy opisać Kozaczyznę jako formę quasipaństwa pirackiego (zwano ich piratami stepowymi), które mogło się stać
    swoistą „Australią Rzeczypospolitej".
 
 
      Żółtą linią oznaczono Sicz Zaporoską. Kozacy byli też piratami w potocznym rozumieniu, żeglując
    po całym Morzu Czarnym i Azowskim
 
    USA i Australia — państwa powstałe z marginesu angielskiego
    USA i Australia to dwa wykwity angielskiego imperializmu. Imperium Brytyjskie stało się największym w dziejach. Było ono nową formą rzymskiego. Powróciła
    polityka eksploatacji barbarzyńców. Archaiczne pojęcie barbarzyńcy sukcesywnie zastąpiły pojęcia segregacji rasowej. Imperium to głosi najbardziej
    wolnościowe hasła, lecz stało się najbardziej barbarzyńskie. Anglia jako pierwsza uruchomiła projekt powiększania „przestrzeni życiowej" poza zapełniającą
    się wyspą. Poza tradycyjnymi koloniami, czyli podbojem innych ludów i objęcie nad nimi władzy w celu eksploatacji ekonomicznej, głównym elementem budowy
    imperium stało się poszukiwanie nowej przestrzeni życiowej dla Anglików. Wytypowano kilka takich projektów. Najważniejszym była Ameryka, kolejnym
    Australia. Tego rodzaju ekspansja nie występowała ani w w Cesarstwie Rzymskim ani w Imperium mongolskim. Wytypowano ziemie, które mogły się stać nową
    większą Anglią. By można było zbudować nową Anglię podbój obcych kultur został zastąpiony przez czystki i zagłady kultur autochtonicznych. W Ameryce
    zniszczono różnorodne kultury indiańskie z których zachwano beztreściowe szczątki folkloru. W Australii wyczyszczono Aborygenów wraz z ich 500 językami.
    Pozstawione szczątki tych kultur mają dowodzić jak prymitywne były to zjawiska. Nie jest więc przypadkiem, że w Indiach nie realizowano czystek a na nowych
    wielkich wyspach już tak. To dzięki nim USA czy Australia są dziś ulepszoną wersją Anglii.
 
 
1 2 3 4 5 Dalej..
  «    (Published: 21-04-2015 Last change: 04-07-2015)
 
  All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 9835   | 
  |