|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Reading room » Publishing novelties
Trzeba zrobić nową przeszłość [2] Author of this text: Romana Kolarzowa, Adam Kubiak
Kilka dni temu minął Jom Kippur. To
dzień, w którym pobożny i niepobożny Żyd rozlicza się ze swoimi bliźnimi, ze
Światem i ze Stwórcą — co kto mu jest winien i czyim jest wierzycielem. Tyle
dziś wiadomo, że Pani Kurek swoim „podopiecznym" wciąż jest winna szacunek dla
ich pamięci. Poniżej Romana Kolarzowa pisze o swoich
zajęciach z historii i kultury żydowskiej. Nietrudno domyślić się, że nie były
one „zalecanym" kursem, co piszący te słowa może poświadczyć jako ich uczestnik.
Pamiętam wspólne dla wielu słuchaczy zdziwienie gdy R. Kolarzowa rozpoczynała
swoje zajęcia: „to Żydzi jeszcze istnieją?" "to oni maja jakąś kulturę?", „jakąś
myśl?"… Judaizm od niebytu chroni tylko pamięć żyjących, w daleko większym
stopniu niż jakąkolwiek inną kulturę. Centrum Żydowskiego Świata zawiera się
między Ścianą Płaczu, Massadą, Drzewami Sprawiedliwych (tak!) i słowami
modlitwy, którą odmawiają też niewierzący: "Słuchaj
Izraelu". Ewa Kurek, chcąc nie chcąc dopisuje się do zwolenników twierdzenia o „antysemityzmie bez Żydów", bo przecież „Żydów już tak naprawdę w Polsce nie
ma…". A jeśli są, to niezależnie od ich woli, zawsze jakaś życzliwa dusza
pozwoli im zapomnieć ten semicki grzech grzechów.
Do następnego razu.
Dla naszego dobra
Wypowiedź Ewy Kurek, zachęcająca do
„dania spokoju" ocalonym z Szoah, tzn. do zaniechania dociekań
ich żydowskich korzeni, budzi bardzo mieszane uczucia. Wszystko to, co
Autorka pisze — nie tylko zresztą w tym artykule — to prawda. Tyle że część
wniosków pozostaje niedopowiedziana; zaś te, które są podane, niekoniecznie są
niepodważalne. Tak jest z wywodem na temat
hillul Ha Szem. Z religijnego punku
widzenia, aby być Żydem, nie wystarczy się urodzić z żydowskiej matki. To może
wystarczyć antysemicie. Żyd musi swoją przynależność
potwierdzić — i temu służy publiczna ceremonia bar micwa (a w judaizmie
reformowanym także bat micwa dla dziewcząt). To jest włączenie w dorosłą
wspólnotę, zobowiązaną do przestrzegania Prawa. Warunkiem uznania za dorosłego
jest znajomość i rozumienie Prawa. Żyd, który nie wie, kim jest lub wie, ale nie
zna swojej tradycji lub/ani nie potwierdził swojego z nią związku, jest poza
wspólnotą wiary. De facto nie jest Żydem. W ścisłym rozumieniu, gdyby chciał do
tradycji wrócić, musiałby zacząć od uczenia się podstaw Prawa. Czyli praktycznie
musiałby dokonać aktu konwersji. Oczywiście, część nowych interpretacji orzeczeń
halachicznych kładzie nacisk wyłącznie na formalną konwersję tych wracających do
tradycji, którzy dziedziczą ją w linii męskiej. Niemniej dla wszystkich
zainteresowanych, aby wiara Żydów nie była tylko rytuałem, jest jasne, że -
mniejsza o nazwę — nauka Prawa jest dla wszystkich powracających jedyną drogą.
Bez znajomości Prawa nie można ani uświęcać, ani plugawić Imienia Najwyższego.
Jednak każdy ma prawo do przyjęcia lub odrzucenia obowiązku, jakim jest
znajomość Prawa — czyli na początek do wiedzy o tym, że taki obowiązek na nim
spoczywa. I tu jest problem: w prawie do wiedzy o sobie i do dokonywania
świadomego wyboru, nie w hipotetycznym „bezwiednym grzeszeniu".
Autorka przyjmuje, że w przypadku
Ocalonych to są rzeczy, które rozstrzygnęły się dawno temu. „Dla ich dobra"
należy to zostawić w spokoju. Jest to poniekąd podobna postawa jak wobec
problemu adopcji. Dzieci adoptowane są w powszechnej świadomości „gorsze". Są
również instrumentalizowane przez prawo, które „dla ich dobra" odcina im drogę
do wiedzy o swoim pochodzeniu — rzecz nie do pomyślenia w cywilizowanym
kodeksie. Inna rzecz, że ten właśnie przykład powinien Autorce uzmysłowić, jak
pokrętne są ścieżki myślenia o prawie do zachowania tożsamości etnicznej i kulturowej. Jak wiadomo, Polska jest krajem, który nie może uporać się z problemem tzw. sierot społecznych. Część tych dzieci nie ma żadnych szans na
adopcję krajową. Zarazem problem adopcji zagranicznych wywołuje histeryczne
reakcje. Powód? — „Dzieci ulegną wynarodowieniu". Rozumie się, w tych
okolicznościach „dla dobra dziecka"
ważniejsze jest, aby było okaleczonym emocjonalnie (często też fizycznie) i upośledzonym społecznie Polakiem, niż w miarę normalnym Skandynawem czy
Amerykaninem; któremu zresztą nie udaremniano by dociekań swojej tożsamości.
Racją, na którą powołuje się Ewa Kurek,
jest postawa wielu spośród Ocalonych, którzy nie chcą ujawniać wiedzy o sobie, ponieważ się boją. To bardzo prawdziwe wyjaśnienie. Czego tak
naprawdę boi się Rachela, mówiąca, że teraz — gdy dla całego swojego otoczenia
jest Polką — „ludzie jej słuchają" i że to by się zmieniło, gdyby ujawniło się
jej żydowskie pochodzenie? Dla niej
czas ukrywania się i konieczność ukrycia nadal są rzeczywistością. „Pozostanie w szafie" jest jedyną szansą na utrzymanie szacunku otoczenia. Może tę
rzeczywistość trzeba by nazywać wyraźnie po imieniu? Zastanowić się, głośno i wyraźnie, jak to jest, że taka szansa utrzymania dobrego imienia w środowisku
nie bulwersuje, gdy jest dana członkom jakiejś wyróżnionej wspólnoty etnicznej — a szansa analogiczna, dana członkom wspólnoty własnej tam, gdzie są oni
mniejszością, odebrana byłaby jako bezprzykładne upokorzenie i represja? Do tego
ćwiczenia akurat nie trzeba wielkiej fantazji: Polacy tworzą wcale liczne
wspólnoty w innych krajach. Ciekawam, jaka byłaby reakcja Ewy Kurek na opowieść o tym, że dla zyskania czy utrzymania poważania w otoczeniu
najlepiej zacząć od zmiany personaliów i nawet z daleka nie budzić
choćby oględnych domysłów, że może miało się kiedyś inne. Wątpię, aby tą
reakcją było wyrozumiałe i nie wymagające komentarza uznanie oczywistości i takiego stanu rzeczy, i takiej racji.
Po imieniu również trzeba by powiedzieć o całości realiów Szoah; o tym, co groziło za pomoc Żydom, wiemy dobrze. Ale
oprócz kar były też nagrody — i o tym by trzeba powiedzieć. Jakie korzyści były z wydania Żydów lub z poinformowania, że się ukrywających zabiło. Na ludzi,
którzy narażali się, pomagając nam, donosili ich właśni sąsiedzi. Nie tylko ze
strachu, żeby „nie mieć z tym nic wspólnego". Jakie były korzyści z takich
donosów? Wreszcie, trzeba by i mówić o tym, ile materialnie kosztowało
przetrwanie. I co się działo wtedy, gdy wyczerpały się środki. Czy aby nie
„pomagano" im wówczas tak, jak matce i siostrze Racheli?
Należę
do pokolenia dzieci Ocalonych, ale doskonale, wręcz coraz lepiej wiem, co
ma na myśli Rachela. Wiem też, że ona ma rację, chociaż nie chce się z tą racją
pogodzić. Ryzyko bycia Żydem nie znikło. To jest ciągle „wystawianie się na
odstrzał". Oczywiście, to się zawsze nazywa jakoś ładniej i dodaje „racjonalne"
albo zgoła „budujące" uzasadnienie. Łatwo je znaleźć, skoro tylko przyjmie się
milcząco pewnik, że Żyd „nie jest jak inni ludzie": on nie chce po prostu żyć i pracować, to tylko przykrywka do całkiem innej roboty, w której „ludzie
normalni" mają obowiązek przeszkadzać. Rzeczywiście, Żydowi można dać spokój
wtedy i tylko wtedy, gdy nie ma się pojęcia, kim on jest.
Ale — wbrew Ewie Kurek — nie nazwałabym
tego „zostawieniem w spokoju". Mówiłabym wyraźnie o tym, co sprawia, że w pewnych społecznościach, sześćdziesiąt lat po Szoah, Żyd — jeśli chce żyć w spokoju — powinien niezmiennie się
ukrywać i powinien tego chcieć!
Niemniej nie ma dla niego ukrycia; Autorka przecież wie, ze Żyda z urodzenia
nawet chrzest nie ukryje
Ukryć go może tylko całkowita niewiedza otoczenia. A zwłaszcza własna, taka,
która z czystym sumieniem pozwoli czynnie uczestniczyć w tegoż otoczenia
paradygmacie kulturowym. A ten paradygmat każe z przekonaniem opowiadać, że
nigdy nie kupiłoby się rzeczy używanej, „bo może to po jakichś Żydach" („głos
ludu", raczej niebiednego, w kazimierskim antykwariacie). Choć i z nie mniejszym
przekonaniem skłaniał do pośpiesznego zajmowania mieszkań w kazimierskich
kamienicach, choć doskonale było wiadomo, po kim one i dlaczego te mieszkania są
do wzięcia. Być może tu dystynkcją jest kwestia zapłaty: „po Żydach" kupić — to
brzydzi. Ale wziąć?...
Nie teoretyzuję; na własnej skórze
doświadczałam i doświadczam tej rzeczywistości, ponieważ wybrałam inaczej, niż
Rachela. A to, co ten wybór mi od lat przynosi, sprawia, że nieraz uważam go za
szaleństwo. I, pomijając wszystkie inne względy, choćby tylko z tego powodu nie
zmieniłabym swojego wyboru: w takiej rzeczywistości nigdy nie chciałabym
zaliczać się do tej drugiej strony. Zgodnie z zaleceniem Talmudu, żeby raczej
narażać się na bycie wśród przeklinanych niż znaleźć się wśród przeklinających.
Inna rzecz, że nie nazwałabym tego odwagą; to jest tylko pokonywanie strachu, na
tyle, na ile jest to możliwe. Bo nie zawsze jest.
Czegoś zresztą w samym wywodzie Autorki
nie mogę zrozumieć. Niby większość żyjących w Polsce Ocalonych „jakoś tam wie" o swoich korzeniach; niby większość świadomie wybrała polskość… To kto tych
korzeni szuka? Wyłącznie organizacje, zbliżone do fundamentalistów? Przez wiele
lat prowadziłam zajęcia, poświęcone kulturze i filozofii żydowskiej.
Przychodzili bardzo młodzi ludzie, niektórzy z niedowierzającą ciekawością, czy
coś takiego, jak myśl żydowska w ogóle istnieje. Ale byli i tacy, którzy mieli
bardzo mgliste wiadomości o związkach swojej rodziny z tą tradycją. Zdarzali się
tacy, którzy wcześniej już szukali „śladów osobistych", a nie mając nadziei ich
znaleźć, chcieli chociaż dowiedzieć się jak najwięcej o tym, co — być może -
utracili. Wielu rozumiało milczenie swoich dziadków i rodziców, ale mimo tego
zrozumienia nie chcieli się z nim pogodzić. Przez te lata „przerobiliśmy" na
wiele sposobów argumenty, jakie przedstawia Ewa Kurek. Dla ludzi, liczących
teraz po 40 — 24 lata, to nie są dobre argumenty. Bo oni, możliwe, że wnuki
Ocalonych, chcą wiedzieć i mają do tego takie samo święte prawo, jak ich
przodkowie do świętego spokoju.
Nikt za nich nie może przesądzać ani o dostępności tej wiedzy, ani o tym, co z nią zrobią. Nie ma takiej instytucji, która mogłaby za tych poszukujących
podejmować decyzję, że „dla ich dobra" trzeba ich od tej wiedzy odciąć. Bo tylko
niewiedza może im zagwarantować spokojne życie. To jest zupełnie inny problem,
którego na pewno nie załatwi się demonstrowaniem, że „właściwie Żydów już w Polsce nie ma".
Poza zasadą dorzeczności
Nie mam nabożeństwa do historii.
Niespecjalnie ufam zapewnieniom, że w narracjach historycznych chodzi o jak
najściślejsze ustalanie faktów. Dość dobrze wiem, jak mają się rzeczy z naocznymi świadkami rozmaitych zdarzeń: im więcej osób zdaje relację nawet z nieskomplikowanego wydarzenia, tym więcej sprzeczności. To skłania też do
dystansu wobec tzw. źródeł. W najlepszym razie są to materiały pozwalające
zorientować się, jaki był sposób myślenia ich autorów. W zasadzie i to już
wiele, ale prawdy o przeszłości w żadnym razie to nie czyni. I właśnie dlatego, że w relacjach o tym, co było
trudno oczekiwać materialnej ścisłości (nawet bez intencjonalnej złej woli — toż
prawie każdy wie, że różne zdarzenia z własnego i cudzego życia mogą z biegiem
lat tracić znaczenie lub je zyskiwać...) można zdecydowanie domagać się
powstrzymania od jawnego fantazjowania. W każdym razie nie wydaje się przesadą
stawianie takiego wymogu rozważaniom pretendującym do naukowości.
1 2 3 4 5 Dalej..
« Publishing novelties (Published: 09-05-2011 )
Romana KolarzowaProfesor Uniwersytetu Rzeszowskiego (zakład aksjologii wydziału filozoficznego). Wcześniej pracowała na Uniwersytecie Jagiellońskim, w Akademii Muzycznej w Poznaniu oraz na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Była redaktorką wydawnictwa Rebis. Była związana z organizacjami: Ruch Obrony Praw Kobiet, NEUTRUM, Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Autorka książek: "Postmodernizm w muzyce" (Warszawa 1993), "Przekroczyć estetykę" (Kraków 2001), "Wprowadzenie do tradycji i myśli żydowskiej" (Rzeszów 2006), "Kilka ćwiczeń z myślenia praktycznego" (w przygotowaniu). Number of texts in service: 4 Show other texts of this author Newest author's article: Krwawe majaki kultury | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 1420 |
|