Culture » Art » »
Ajakos [3] Author of this text: Lech Brywczyński
Kwiatkowski: — Już
ja go przycisnę! Sfinalizuję wszystko w kilka dni! (wstaje, podchodzi
do Burmistrza i podaje mu rękę) Prowadzenie z panem interesów to przyjemność.
Nie muszę chyba dodawać, że nikt się nie dowie o naszej umowie i jej warunkach...
Burmistrz: — (z uśmiechem)
Dyskrecja to rzecz najważniejsza.
Wie pan dobrze, jak upierdliwi bywają nasi radni…
Gabinet Burmistrza stopniowo pogrąża się w mroku.
Kwiatkowski: — Znowu
te ciemności. Czemu nie ma światła?
Hermes: — Światła? Też coś! Jak na zmarłego, masz bardzo wygórowane oczekiwania.
Trzeba się było cieszyć światłem za życia… (śmieje
się) Dobra, dobra,
nie przejmuj się. Żartowałem. (prawa strona sceny zostaje oświetlona. Hermes, Ajakos i Kwiatkowski siedzą
na swoich krzesłach, jak przedtem)
Powiedz mi lepiej, jak ci się podobało to, co obejrzeliśmy. (spogląda
pytająco na Kwiatkowskiego)
Co powiesz, przyjacielu?
Kwiatkowski: — A
co mam powiedzieć? Dotrzymałem słowa — nikt się nie dowiedział. I wszystko odbyło
się tak, jak obaj z burmistrzem zaplanowaliśmy. Podzieliliśmy się potem pieniędzmi.
Ja za swoją część kupiłem potem od miasta małą kamieniczkę…
Hermes: — Dobrze,
że sam wspomniałeś o tej kamieniczce. Pewien szewc miał w tym budynku swój warsztat i mieszkanie. Wyrzuciłeś tego staruszka…
Kwiatkowski: — Zaraz:
wyrzuciłem. Miasto dało mu lokal zastępczy w jakimś baraku. Musiałem się pozbyć
wszystkich najemców i lokatorów, skoro chciałem sprzedać tę kamieniczkę bankowi.
Hermes: — Rozumiem
cię. Zawsze lubiłem ludzi, mających głowę do interesów. A czy kiedykolwiek spotkałeś
się z tym szewcem osobiście?
Kwiatkowski: — Nie,
nigdy. Moje biuro wysłało mu tylko wypowiedzenie umów, tak jak wszystkim...
Po co miałbym z nim rozmawiać? Nie chodziło mi przecież o negocjowanie wysokości
czynszu.
Hermes: — W takim razie poznaj go teraz…
W holu robi się coraz ciemniej, aż zapada mrok.
Kwiatkowski: — No nie, znowu…
Hermes: — (rozbawiony)
Spokojnie, spokojnie…
SCENA TRZECIA
Lewa strona sceny zostaje
oświetlona. Ukazuje się mały, zagracony warsztat szewski. Szewc, w mocno przybrudzonym
stroju roboczym,pochyla się nad półką z butami. Po chwili znajduje poszukiwaną
parę damskich butów.
Szewc: — Wreszcie je znalazłem. Pamięć już u mnie nie ta, wzrok też… Proszę bardzo.
(podaje buty Klientce)
Klientka: — Dziękuję!
(uważnie ogląda buty)
Ładnie to teraz wygląda. Wreszcie się nie będę bała, że obcas mi odpadnie...
Ile się należy?
Szewc: — Dziękuję!
Klientka: — Nie
rozumiem. Ile mam zapłacić?
Szewc: — (z naciskiem) Dziękuję!
Niech pani nosi na zdrowie. Nie miałem przy tych butach wiele roboty, nie ma o czym mówić. W końcu jest pani moją stałą klientką…
Klientka: — Nie
wiem, co powiedzieć… (z uśmiechem)
To ja przyniosę panu kawałek ciasta! Wczoraj upiekłam… Wpadnę tu gdzieś za
dwie godziny…
Szewc: — Skoro
pani taka miła…
Klientka
wychodzi z butami w dłoniach. Zaraz potem do warsztatu wchodzi postawny mężczyzna
po pięćdziesiątce.
Klient: — Dzień
dobry. (wyciąga ze swojej torby parę
czarnych pantofli i wręcza ją Szewcowi)
Czy mógłby pan coś z tym zrobić? Strasznie się wykoślawiły…
Szewc: — (oglądając pantofle)
Żaden problem. Wymienię fleki i tyle… Może pan przyjść jutro z rana. (odkłada
pantofle na półkę, a potem siada na stołku, obok swoich narzędzi) A
tak w ogóle co słychać? (sięga po
jeden z butów, leżących na podłodze i umieszcza go w statywie. zabiera się do
przyklejania oderwanej podeszwy)
Klient: -
Szkoda gadać, panie! Obyczaje są w upadku! Ludzie zmieniają poglądy częściej,
niż rękawiczki. Zawsze tak było, ale teraz… (macha ręką) Weźmy taką armię. Ja służyłem w wojsku dawno temu, za komuny. Mój dowódca
kompanii — na zajęciach politycznych! — często pokazywał nam mapę, a na niej
rzeki: Łaba, Ren… Mówił: musicie ćwiczyć pokonywanie przeszkód wodnych, bo
to się wam może przydać na polu walki… W razie wojny — powiadał — światowej,
ruszycie na Zachód, na Hamburg, Akwizgran… (po chwili)
Kiedy Polska wchodziła do NATO nie słyszałem, żeby wśród oficerów wzbudziło
to jakieś rozterki. Widocznie jest im obojętne, do kogo będą strzelać. Przez
czterdzieści lat ćwiczyli na poligonach razem z Ruskimi, jak to będą bić Niemców i Amerykanów, a potem trzask, prask: nagle sojusznicy i wrogowie zamienili się
miejscami. To dla mnie podejrzane, zbyt łatwe i naiwne, żeby mogło być prawdziwe...
Teraz pewnie mój dowódca pokazuje żołnierzom tę samą mapę Europy i mówi: w razie
wojny ruszycie na Wschód, będziecie się przeprawiać przez rzeki: Dniepr, Wołga...
Musicie więc ćwiczyć pokonywanie przeszkód wodnych, bo to się wam przyda na
polu walki… (śmieje się)
Tak, tak, wszystko się zmienia. Nawet jeśli słowa zostają te same. Słowa są
zwodnicze, nie można im ufać…
Szewc: — (nie przerywając
pracy) A pan jak zwykle, o polityce… Nie szkoda na to czasu?
Klient: — Pewnie,
że nie szkoda. Trzeba, panie, nadążać za światem! (powoli rusza w kierunku
wyjścia) Tylko tutaj, u pana,
czas się zatrzymał. Klepie pan te obcasy na kopycie, jakby nic się nie działo.
Szewc: — (umieszcza w statywie kolejny but) Wielkie
rzeczy! Co by się nie działo, buty i tak będą ludziom potrzebne.
Klient: — Tak,
to prawda. Ale gdyby wszyscy tam myśleli, świat w niczym by się nie zmieniał.
Szewc: - (sięga
po młotek) Może
wtedy byłoby lepiej? Przed chwilą sam pan narzekał na zmiany. (ostukuje
młotkiem obcas)
Klient: — (kręci głową z niedowierzaniem)
Pan jest przeżytkiem z minionej epoki. Sympatycznym przeżytkiem, ale… To do
jutra.
Szewc: — (nie przerywając
pracy) Do jutra.
Warsztat
stopniowo pogrąża się w mroku. Gdy jest już całkiem ciemno, przez dłuższą chwilę
słychać jeszcze stukanie szewskiego młotka.
Kwiatkowski: — (nie jest
widoczny, słychać tylko jego głos) Nie
powiem, sympatyczny staruszek… Ale ja i tak nie czuję się winny. Jego warsztacik
nie miał żadnych perspektyw. Jeśli nie ja, to ktoś inny i tak sprzedałby tę
kamienicę. Prędzej czy później. (po
chwili) Kiedy zrobi
się widno?
Hermes: — Za
chwileczkę. Nie czujesz się winny? Może i słusznie…
Kwiatkowski: — (z niepokojem)
Dlaczego ten Ajakos nic nie mówi?
Hermes: — On
nie jest od prowadzenia rozmów. On tylko wydaje wyroki. Przyjdzie czas i na
to, nie martw się. (po chwili) Co działo się później, sam wiesz.
Sprzedawałeś, kupowałeś, wchodziłeś w rozmaite interesy, wyrabiałeś sobie znajomości...
(prawa strona sceny znów zostaje oświetlona. Hermes, Ajakos i Kwiatkowski
siedzą na swoich krzesłach, jak przedtem) Jako ekspert muszę ci nawet
powiedzieć, że byłeś w tym niezły… Nie minęło piętnaście lat, a stałeś się
wpływowym biznesmenem. (po chwili, spoglądając z ukosa na Kwiatkowskiego)
Kupiłeś sobie nawet wydawnictwo…
Kwiatkowski: — Na
krótko. Tak, pamiętam, przejąłem większościowy pakiet udziałów w dużym wydawnictwie.
Firma padała, kupiłem ją za bezcen… Miałem wysoko postawionego kolegę w ministerstwie,
on mi załatwiał państwowe zlecenia… Niestety, ten kolega rok później stracił
posadę i złotą żyłę przejęła konkurencja…
Hermes: — Czy
interesowałeś się kiedykolwiek literaturą? A może teatrem?
Kwiatkowski: — Nie,
nigdy! Zawsze wolałem nauki ścisłe.
Hermes: — Po
co pytam, skoro znam odpowiedź? Taaaak... Do twojego wydawnictwa
przychodzili pewnie literaci, pragnący wydać swoje książki…
Kwiatkowski: — Zapewne.
Ale dokładnie to nie wiem… Kazałem spławiać wszystkich pismaków bez wdawania
się w rozmowę. I tak się działo. Nigdy nie pytałem pracowników wydawnictwa o szczegóły…
Hermes: — Pytam o te sprawy, bo… (scena stopniowo pogrąża się w ciemnościach)
Dużo gadaliśmy o interesach, halach, kamienicach… Teraz chciałbym ci pokazać
coś zupełnie innego. Dla odmiany. Popatrz, może cię to zainteresuje…
SCENA CZWARTA
Lewa strona sceny raz jeszcze zostaje oświetlona. Na fotelach,
po przeciwnych stronach małego stolika, siedzą: Dyrektor i Literat.
Literat: -
(nerwowo gestykulując)
Dziwię się, że nie chce pan wystawić moich dramatów. Dlaczego? Pański teatr
ma renomę. Czytał pan moje utwory, więc wie pan, czy są coś warte. Moja twórczość
to walka duszy, to istna rzeź wewnętrzna… Próbuję sprawić, żeby słowo pokazało
swoje granice… Moja twórczość to zetknięcie dusz, wniebowstąpienie w sztukę,
gonitwa za widmem ideału… Przełamuję samotność w granicach własnego ja, biciem
serca zagłuszam salwy rzeczywistości, opisuję ludzką egzystencję jako formę
upadku. Zdarza się, że myśli wkradają mi się do głowy, jak wrogowie…
Dyrektor: — (z uśmiechem)
Szkoda, że nie włączyłem dyktafonu. To, co pan mówi, te zdania… Zebrać je
do kupy i już byłby z tego spektakl. Może nawet ciekawszy, niż pańskie sztuki...
(poważniejąc) Ale przejdźmy do konkretów, skoro panu tak na nich
zależy. Powtarzam po raz ostatni — nie wystawimy pańskich tekstów. Pańskie dramaty
nawet mi się podobają, są dobre… Ale wie pan, teatr — dzisiejszy teatr! -
żywi się czym innym. Taka jest prawda. Poziom tekstów dramaturgicznych nie ma
tu nic do rzeczy…
Literat: -
(z ironią) Żywi się czym innym? No to smacznego.
Dyrektor: -
Wystawiamy rzeczy może mniej wartościowe literacko, za to… Wie pan, nasz teatr
musi zarobić na siebie, na samych dotacjach daleko nie zajedziemy. A dodatkowych
wydatków mamy sporo: remont dachu, wymiana foteli… Sam pan rozumie.
Literat: -
Mniej wartościowe? Czy śmieci, wstawione do galerii, staną się dziełem sztuki?
To, co wystawiacie, to z reguły rozreklamowana lipa, humbug… Równie dobrze
moglibyście nic nie wystawiać. (z ironią) Tak byłoby najtaniej.
1 2 3 4 Dalej..
« (Published: 21-08-2002 Last change: 06-09-2003)
Lech BrywczyńskiUr. 1959. Studiował chemię i historię; pracował w wielu zawodach, m.in. jako tłumacz, wydawca, dziennikarz lokalnej prasy, animator życia kulturalnego; dramatopisarz (dramaty publikowane m.in. w: czasopiśmie Res Humana, szczecińskich Pograniczach, w gdańskim Autografie, w elbląskim Tyglu, w magazynie Lewą Nogą, i in.); w 2002 r. ukazała się jego książka Dramaty Jednoaktowe (sponsorowana przez Urząd Miejski w Elblągu). Private site
Number of texts in service: 13 Show other texts of this author Newest author's article: Lewica a wiara rodzima, czyli... POGANIE DO AFRYKI! | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 1821 |