|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Philosophy » » »
Nietzsche - duchowy ojciec Europy? [1] Author of this text: F. Nietzsche, M. Agnosiewicz
Dziś, w dobie rozwoju idei integracji europejskiej, pojęcie ponadnarodowości
czy nadnarodowości dla określenia bytu organizacyjno-prawnego oraz
pewnego porządku prawnego formowanego w ramach Unii Europejskiej, jakościowo i formalnie innego od prawa krajowego czy międzynarodowego, jest często
spotykane i bardzo istotne. Warto pamiętać, że pojęcie to zawdzięczamy właśnie
Fryderykowi Nietzsche — to z jego dzieł wywodzi się pojęcie ponadnarodowości
[ 1 ],
choć dziś rozumianej inaczej niż przyjmował to jej Autor. Nietzsche pisał o
"nadnarodowej odmianie człowieka", „procesie stającego się
europejczyka", „przyszłym europejczyku", „europejczyku przyszłości",
spotykamy u niego takie sformułowania: „My, dobrzy europejczycy",
„dusza Europy, jednej Europy, tęskni,
przedziera się, wydziera się". Fryderyk Nietzsche w dobie szalejących nacjonalizmów
dziewiętnastego stulecia pisał: „Europa pragnie zjednoczenia".
Pomimo, iż dzisiejszy proces integracji i kształtowania się Europy jest
oczywiście w wielu aspektach daleki od koncepcji Nietzschego, jednak w wielu
punktach jest on znacznie bliższy aksjologii i koncepcji Filozofa niż koncepcji
chrześcijańsko-katolickiej.
Kościół wiódł niegdyś zacięte spory z cesarstwem o prymat w Europie, była to pewna europejska koncepcja uniwersalizacyjna, lecz
niemająca wiele wspólnego z integracją obecną. Tamta uniwersalizacja, na siłę,
zwłaszcza przez Kościół, podpinana pod obecną, w związek genetyczny, był
to po prostu papiesko-katolicki pęd imperialny, a nie integracja i europejskie
zjednoczenie w głębokim znaczeniu, w znaczeniu dzisiejszym. Uniwersalizm
papieski i ta swoista próba zjednoczenia Europy zdewaluowała się i umarła
jeszcze w średniowieczu. Dzisiejsza idea integracji jest radykalnie inna od średniowiecznej
koncepcji kościelnej, przede wszystkim nie jest podszyta imperializmem
religijnym czy politycznym. Pomimo tego Kościół i papież nie ustają w zabiegach około tego, aby ochrzcić proces zjednoczenia Europy i samą Unię
Europejską. Organizuje się zatem celebry zjazdu gnieźnieńskiego, płodzi
elukubracje na temat współczesnej kontynuacji chrześcijańskiego
uniwersalizmu, próbuje wpychać do fundamentalnych aktów europejskich
„chrześcijańskie korzenie" Europy (więcej o tym pisałem w tekście
„Bitwy aksjologiczne"), czy nawet
formalnie dorabia się aureolę Robertowi Szumanowi [ 2 ]. Wszystko to jednak naderemno, wszystko to nieudolne
uzurpacje! Do polskiej wyobraźni, wspomaganej w tym przez nieustającą medialną i kościelną propagandę, nie przemawia nawet otwartość z jaką
przedstawiciele innych państw Europy opędzali się od „chrześcijańskich
korzeni" lub też rozbrajająca bezceremonialność z jaką przez innych
polscy postkomunistyczni „obrońcy wartości" zostali zignorowani. Sam
opór europejskiej materii na „chrześcijańskie dziedzictwo" tłumaczony
jest w Polsce niezwykle naiwnie: „Nie chcą, bo boją się, że Watykan i papież będzie chciał sterować Europą", albo: „Nie chcą, bo bezbożni
Francuzi rozsiewają antychrześcijańską propagandę". Są to, jak
wspomniałem, wyjaśnienia nader naiwne, bo w istocie zlaicyzowanej Europie
przez dopisanie „chrześcijańskiego dziedzictwa" nie groziłby
rozrost wpływów Kościoła oraz wzrost klerykalizmu i trudno przypuszczać,
aby ktoś istotnie kierował się takimi racjami. Jeśli zaś chodzi o Francję:
to również nieprawdziwe jest demonizowanie jej znaczenia. Inne państwa w niewielkim stopniu tylko różnią się od bezbożnych Francuzów — chrześcijaństwo
zamiera w Europie, także w państwach, które przed euroakcesją były
katolickimi potęgami, jak Irlandia czy Hiszpania (więcej o tym pisałem w tekście
„Eurodyabeł i Polacy"). Aktualnie tylko
Polska jest takim skansenem religijnym. Logika historyczna w działaniach
polskich racjonalistów nakazuje upatrywać nic innego jak antycypację czegoś
co i tak będzie następować, stąd powinno być poddawane świadomemu i celowemu kształtowaniu.
Jednoznaczne odcięcie się od chrześcijańskich inklinacji
oraz postępująca dechrystianizacja mówią nam jak bardzo myli się Kościół i apologeci przyszywając katolicką metkę do procesu europejskiej integracji i do samej Europy. Przede wszystkim w odcięciu się od tych zabiegów należy
widzieć coś znacznie głębszego niż antyklerykalne fobie! Europa, jeśli mogę
się tak wyrazić, rozumie, że chrześcijaństwo nie jest tym co ukształtowało
jej istotę i co miałoby stanowić jej przyszłość.
Wracając jednak do meritum: do Nietzschego mianowicie,
stawiam tezę, niewątpliwie kontrowersyjną, iż dla „patronatu" czy
nawet „ojcostwa" współczesnej Europy jednoczącej się, nie należy
odwoływać się do Gniezna, roku 1000-go, św. Wojciecha, uniwersalizmu średniowiecznego,
gdyż wszystko to związane było z kościelnym imperializmem (względnie
cesarskim), który dziś w Europie jest postrzegany li tylko jako jedna z jej
„czarnych kart". O ileż bliższy mianu „ojca Europy" jest
Nietzsche ze swą koncepcją nadnarodowości, potępienia nacjonalizmów i zjednoczenia Europy! Byłżeby ten Filozof-Ateusz, wciąż jeszcze nierozumiany
lub oskarżany o największe zbrodnie XX wieku, godnym miana „ojca idei
europejskiej"? Taka jest moja teza, choćby nawet dzisiejszy obraz Europy
był (jeszcze?) daleki od tego jakby on sobie tego życzył. Być może nawet
jest na takie etykietki jeszcze za wcześnie, bo może będzie on Ojcem Europy
jutra...?
Mariusz Agnosiewicz
*
Ludy i ojczyzny
Fryderyk Nietzsche
Przekład:
Stanisław Wyrzykowski
Znów po raz pierwszy zdarzyło mi się słyszeć — Ryszarda Wagnera Uwerturę
do Meistersinger'ów: wspaniała to, przeładowana, ciężka i źrała sztuka,
dumna z tego, iż, by ją zrozumieć, trzeba, przyjąć dwieście lat żywej
jeszcze muzyki: — chluba to Niemców, iż duma taka się nie zawiodła! Co za
skojarzenie sił i soków, pór roku i stref! Wrażenie starodawności to znów
nastrój czegoś niezwykłego, cierpkiego i przemłodocianego; samowola łączy
się z tradycyjną pompatycznością; częste przebłyski pustoty ustępują
miejsca częstszej jeszcze szorstkości i prostactwu, — jest w tem żywość i ogień, lecz zarazem zwioczczenie i spłowiałość nabłonka owoców, dojrzewających
za późno. Toczy się fala pełna i szeroka: wtem nagle chwila niepojętego
wahania ni to szczelina, ziejąca między przyczyną a skutkiem, jakiś ucisk,
pogrążający nas w marzeniu, nieledwie zmora senna -, lecz już roztacza,
rozlewa się znów dawny nurt błogości, przerozmaitej błogości, dawnego i nowego szczęścia, w którem przewija się najwyraźniej dobrowolnie nietajony
zachwyt artysty ze siebie samego, jego zdumione szczęsne współprzeświadczenie o mistrzowstwie w użyciu tutaj swych środków, nowych nowonabytych niewypróbowanych
środków artystycznych, jak nam mówić się zdaje. Na ogół nie ma w tem piękna,
niema Południa, ani śladu subtelnej jaśni południowych niebiosów, ani śladu
gracyi, brak pląsu, jest zaledwie wola logiczna; nawet jakowaś niezgrabność,
podkreślana jeszcze w dodatku, jak gdyby artysta chciał nam rzec: wywołałem
ją umyślnie; jakaś ociężała powłóczystość, coś rozmyślnie barbarzyńskiego i uroczystego, mżenie uczonych i czcigodnych kosztowności i koronkowości; coś
niemieckiego w najlepszem i najgorszem znaczeniu tego słowa, coś na niemiecką
modłę różnorakiego, niekształtnego i niewyczerpanego, jakowaś niemiecka
wielmożność i szczodrość duszy, która nie boi się ukrywać pod raffinements
upadku, — która dopiero tam najlepiej snadź się czuje; szczere prawe znamię
niemieckiej duszy, przestarzałej i razem młodej, przejrzałej a przebogatej w przyszłość. Ten rodzaj muzyki wyraża najlepiej to, co myślę o Niemcach: są
oni przedwczorajsi i pojutrzejsi, — lecz nie mają jeszcze swego dzisiaj.
My, dobrzy europejczycy: mamy i my chwile, gdy pozwalamy
sobie roztkliwiać się swojskością, pławić i nurzać się znów w dawnych
czułostkach i cieśniach — dałem właśnie dowód tego — , chwile
swojskich zachwytów, patryotycznych trosk oraz wszelkich innych staroświeckich
przypływów uczuciowych. Ociężalsze od nas duchy potrzebują snadź na
pokonanie tego, co u nas na godziny się liczy i z godzinami kresu swego
dobiega, dłuższego czasu, jedne pół roku, inne pół życia ludzkiego, zależnie
od siły i chyżości, z jaką trawienie i przemiana materyi u nich się odbywa.
Ba, mógłbym wyobrazić sobie tępe opieszałe rasy, które nawet w naszej
lotnej Europie potrzebowałyby całych półwieczy, by otrząsnąć się z takich dziedzicznych napadów parafiańszczyzny i zaściankowości i powrócić
znów do rozumu, chcę rzec, do prawej europejskości. Rozmyślając nad tą możliwością,
miałem sposobność być świadkiem rozmowy dwóch starych patryotów: -
widocznie nie dosłyszeli obaj, więc rozmawiali tem głośniej. O filozofii
niema on pojęcia i zna się na niej tyle, co chłop lub bursz niemiecki — mówił
jeden -: to jeszcze niewiniątko. Ale to mniejsza! Żyjemy w epoce tłumów:
te padają na twarz przed wszystkiem tłumnem. Tak
samo in politicis. Mąż
stanu, który napiętrzy im nową wieżę Babel, jakiś ogrom państwowy i mocarstwowy, jest dla nich wielkim: — cóż stąd, iż my przezorniejsi i powściągliwsi
nie możem zaprzeć się jeszcze dawnej wiary, że jedynie wielka myśl stanowi o wielkości jakiegoś czynu i sprawy. Dajmy na to, iż jakiś mąż stanu
postawi lud swój w tem położeniu, że ten będzie musiał uprawiać odtąd
wielką politykę, acz nie jest do niej z natury uzdolniony i przygotowany: dla
nowej wątpliwej mierności trzeba więc będzie poświęcić swe stare pewne
cnoty, dajmy na to, iż jakiś mąż stanu skaże w ogóle lud swój na
politykowanie, acz tenże miał dotychczas coś lepszego do czynienia i do myślenia i w głębi swej duszy nie wyzbył się przezornego wstrętu do niepokoju, próżni i zgiełkliwej kłótliwości istotnie politykujących ludów: — dajmy na to,
iż ów mąż stanu rozbudzi uśpione namiętności i pożądliwości swego
ludu, że z jego nieśmiałości i skłonności do stania na uboczu uczyni zmazę, z jego cudzoziemczyzny i tajnej bezkresności winę, że poniży jego
najserdeczniejsze popędy, spaczy jego sumienie, zacieśni jego ducha,
znacyonalizuje smak jego, — jakto! mąż stanu, któryby tego wszystkiego
dokonał, za którego lud w całej swej przyszłości, o ile ma przyszłość
przed sobą, pokutować by musiał, byłżeby taki mąż stanu wielkim?
Bezsprzecznie! odparł popędliwie drugi stary patryota: toć nie dokazałby
tego! A może było szaleństwem czegoś takiego pragnąć? Ale czyż wszystko
wielkie nie było w początkach jeno szalonem! — Nadużycie słów! wrzasnął
towarzysz na to: — silny! silny! silny i szalony! Nie wielki! — Staruszkowie
roznamiętnili się widocznie, wykrzykując sobie w oczy swe prawdy; ja zaś, w swem szczęściu i zaświeciu, rozmyślałem nad tem, jak rychło silnym zawładnie
jeszcze silniejszy; i że duchowe spłyczczenie jednego ludu wyrównywa się
przez pogłębienie innego ludu. -
1 2 3 4 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] Zob. J.Barcz (red.), Prawo Unii Europejskiej, Warszawa 2003, s.54. [ 2 ] Wystąpienie tego
francuskiego ministra spraw zagranicznych, z 9 maja 1950 r., w którym padła
propozycja utworzenia ponadnarodowego ugrupowania gospodarczego kontrolującego
produkcję węgla i stali w państwach członkowskich, uznaje się za oficjalny
początek procesu kształtowania się struktur wspólnotowych. W istocie jednak
nie należy przewartościowywać znaczenia Szumana. Jest to co najwyżej symbol
czy pewna konwencja. « (Published: 02-08-2004 Last change: 19-07-2006)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3551 |
|