Culture » Art » »
Obywatel męczennik czyli dusza Kazika w opałach [2] Authors: Tomasz Kaczmarek, Tomasz Kaczmarek, Tomasz Kaczmarek, Tomasz Kaczmarek
AKT II
SCENA 1 Sypialnia. Rano. MARZENKA: Otworzyłeś
już oczy?
KAZIK: Jeszcze nie, ale
dobrze cię słyszę.
MARZENKA: Chrapałeś.
KAZIK: Jak zwykle. No
ale kiedy ty mnie zapytujesz o coś z rana, to słucham. To niepodobne do
ciebie.
MARZENKA: Kaziku, nie
denerwuj się. Sam widzisz w jakiej jesteśmy sytuacji.
KAZIK: No widzę.
Wyrzucili mnie z pracy.
MARZENKA: Długo jesteś
na zwolnieniu.
KAZIK: Bo i długo mnie
coś do łóżka przybiło. Chcesz mi teraz wyrzuty robić?
MARZENKA: Ależ nie!
KAZIK: Chciałabyś bym
harował na tych krwiożerczych liberałów?
MARZENKA: Nie o to
chodzi.
KAZIK: A o co? Już ja
zarobię na naszą rodzinę.
MARZENKA: Ale jak?
KAZIK: Czyli jednak o to
ci chodziło.
MARZENKA: Boję się o naszą przyszłość.
KAZIK: Nie trzeba. Już
ja coś wymyślę. Niech moja nieobecność im kole w oczy, ale ten mój stan
lub raczej jego brak zasiał niepewności trochę w sercach kolegów. Już mnie
popamiętają te menadżerowe zbóje. Im tylko handel w głowach, produkować i produkować a czasu na refleksję nie dają.
MARZENKA: Okropny się
ten świat zrobił.
KAZIK: Sama widzisz. A tak beztrosko czasami gadasz. Im wcale nie chodziło o moje nieprzychodzenie do
kotłowni, im chodzi o politykę.
MARZENKA: Jaką politykę?
KAZIK: Chorowałem wcześniej i nikomu nie przyszło do głowy, by mnie zwolnić. Im chodzi o moją duszę. Bo
moja dusza im się wymknęła spod kontroli. Chcieli ją stłamsić, a tu guzik.
Nie w smak im moje przygody duchowe.
MARZENKA: Ty o tym
parku?
KAZIK: To musiało ich
wnerwić ponad miarę. Ludzie zaczęliby poszukiwać prawdy i miłości, pokoju,
braterstwa. No to znaleźli sobie powód. Wiedzą, że prawda jest po naszej
stronie.
MARZENKA: Kochanie, od
dawna leżysz w łóżku i nic nie chcesz robić.
KAZIK: A ty myślisz, że
jak się leży, to już zupełnie nic się nie robi? Oto przykład jak stałaś
się ich ofiarą. Może chcesz mnie zaktywizować? A poza tym chodzenie do kościoła,
to nic?
MARZENKA: To bardzo
dobrze, ale jak chcesz tym wyżywić rodzinę?
KAZIK: Nie bój się. Ja
swoje wiem.
MARZENKA: Oni chcą iść
na ugodę. Wymówienie za obopólną zgodą stron. Dostałbyś wtedy trzymiesięczną
odprawę.
KAZIK: W gardło im włożę
te marne pieniądze. Nie dam się sprzedać.
MARZENKA: Ciężka nas
czeka niedola.
KAZIK: Nie gadaj tyle,
nie widzisz w jakim jestem stanie? Niby zmęczony a mimo wszystko jestem
naszprycowany jakąś wspaniałą siłą.
MARZENKA: No właśnie.
Ja o ten stan chciałabym się zapytać.
KAZIK: A co? Uważasz,
że zupełnie zwariowałem?
MARZENKA: Kochany, nie.
Ja chciałam zupełnie o co innego.
KAZIK: No to pytaj jeśli
naprawdę chodzi zgoła o inne sprawy.
MARZENKA: Czy ty — ale
nie bierz tak tego do siebie — czy ty nie jesteś aby lunatykiem?
KAZIK: A skąd ten pomysł?
MARZENKA: No wiesz.
Dawno nie zbliżaliśmy się do siebie. Sam rozumiesz. A teraz to dziecko.
KAZIK: Co chcesz
powiedzieć? Mów dokładniej, bo mi potrzeba dużo czasu zanim się przebudzę
na dobre.
MARZENKA: No tylko o to
chciałam zapytać.
KAZIK: No nie jestem
lunatykiem. Zadowolona?
MARZENKA: No jeśli mam
ciebie nie denerwować, to jestem zadowolona.
KAZIK: Czyli nie jesteś
zadowolona. Czego chcesz? Przecież czuję, że nie jesteś zadowolona.
MARZENKA: No wiesz, ja
nie pamiętam kiedy...
KAZIK: Kiedy, co?
MARZENKA: No jak to co?
KAZIK: No co? A może ty
chcesz mnie do szaleństwa doprowadzić tymi półsłówkami?
MARZENKA: Kaziku, uspokój
się, wiedziałam, że nie jest to odpowiednia pora.
KAZIK: Zada pytanie i potem zostawi człowieka samego.
SCENA 2 W drzwiach pojawia się Gienia, zaraz za nią
Proboszcz. GIENIA: O, już nie śpi.
Jak sobie miło rodzina rozmawia nad ranem. Trzeba rozmawiać ze sobą.
PROBOSZCZ: Przeszkadzam
pewnie?
GIENIA: Ale skądże.
Kazik się na pewno ucieszy. On tak raz markotny, raz wesoły.
PROBOSZCZ: Tak źle
potraktować naszego syna i to właśnie teraz, kiedy rodzina nabiera nowych
owoców.
GIENIA: Podłość
ludzka nie zna granic. (do Kazika i Marzenki) A kuku moje gołąbeczki,
zobaczcie kto do nas zaszedł.
PROBOSZCZ: No skoro już
jestem to nie wypada tak odwracać się na pięcie.
MARZENKA: Niech będzie... PROBOSZCZ: A głosik coś
nasza córka ma taki cienki.
KAZIK: Proszę dalej,
proszę.
Ksiądz podchodzi po woli do łóżka
Kazika. Spogląda znacząco na Marzenkę. MARZENKA: No to ja nie będę
przeszkadzała.
GIENIA: Chodź
dziewczyno, nauczę cię jak się robi kluski.
Wychodzą. SCENA 3
KAZIK: Witam naszego
pasterza.
PROBOSZCZ: Witaj synu.
Straszne rzeczy spotykają prawych obywateli.
KAZIK: To i ksiądz już wie? PROBOSZCZ: Niestety te złe
wieści dotarły do mych uszu i to w porę. Naprawdę napawa mnie to smutkiem.
Dzielę z tobą synu to haniebne wyrwanie chleba z pracowitej ręki. Tak się
nie godzi!
KAZIK: Okrutne. Zawzięli
się. Chcą mnie wykończyć.
PROBOSZCZ: Ale nie dasz
się bracie?
KAZIK: Mowy nie ma.
PROBOSZCZ: O jak miło
mi synu mój słyszeć twe słowa słodkie. Tak pięknie mówisz i zawsze dajesz
odpowiednie świadectwo. I to zwłaszcza teraz, kiedy takich ludzi nam potrzeba.
KAZIK: I mnie tak lżej
się robi w obecności proboszcza.
PROBOSZCZ: Dochodzą
mnie też głosy, że znów synu biegasz po parku.
KAZIK: Biegam, proszę
księdza, ale nie dla niecnych czynów. Taka wewnętrzna siła mnie dybie i pcha w te aleje.
PROBOSZCZ: Ja nic złego
nie mówię, wręcz przeciwnie. Ja tu przyszedłem bez żadnego uprzedzenia. Ja
tu właściwie przyszedłem z braterskim ramieniem. No ale powiedz, synu, chyba
nie bez celu ten zaczyn biegania? Coś tam widzisz co jakiś czas? I o tym słyszałem.
KAZIK: Nie będę ukrywać
dobrodzieju, że widzę.
PROBOSZCZ: Nie musisz się
lękać synu. Jestem przy tobie. Co tam widzisz w tych krzakach?
KAZIK: Ale nie wiem dokładnie,
co widzę.
PROBOSZCZ: Nie widzisz
może dokładnie, bo twoje serce proste, ale może właśnie widzisz wielkie
rzeczy. Takie widzenie wielkich rzeczy przydałoby się u nas. Zachęciłoby
ludzi do pracy i moje posłannictwo choć skromne mogłoby pieczą swą służyć. A ludzie spragnieni są prawdziwej miłości, tylko trzeba im dać znak, przykład.
Rozumiesz synu?
KAZIK: Jasne, że
rozumiem. A co ja mógłbym dojrzeć wielkiego?
PROBOSZCZ: Wspaniałe
rzeczy same się nam niekiedy w oczy rzucają, tyle że my nie zawsze gotowi
jesteśmy na nie odpowiednio zerkać, lub zupełnie przechodzimy obok nich obojętnie.
Obojętność, to straszna rzecz.
KAZIK: Nie no ja nie
lubię być obojętnym.
PROBOSZCZ: To ci się
chwali synu. Tak więc musisz się wysilić i sobie przypomnieć co takiego
powala cię na kolana. Bo i w tej pozycji cię widziano. No, pamiętasz? To nie
tylko dla twojego dobra, ale dla ogółu.
KAZIK: W tym rzecz, że
nie pamiętam.
PROBOSZCZ: A coś tam świtało?
KAZIK: Gdzie?
PROBOSZCZ: No w krzakach?
KAZIK: Piękne światło.
PROBOSZCZ: Ogień dojrzałeś?
KAZIK: Nie wiem czy to
był ogień.
PROBOSZCZ: Bo to może
nie był ogień?
KAZIK: Może nie. No ale
jeśli nie ogień, to co?
PROBOSZCZ: Może to był
ktoś?
KAZIK: Ktoś?
PROBOSZCZ: No właśnie,
ktoś. Ktoś i to w przepięknym świetle skąpany.
KAZIK: Ale może to nie
był ktoś, może to nie było nic.
PROBOSZCZ: Lepiej jakbyś
powiedział bracie: to może był nawet ktoś. I rzeczywiście to światło nie
byłoby wtedy żadnym ogniem.
KAZIK: No to może
rzeczywiście był to ktoś.
PROBOSZCZ: No właśnie.
Ja nawet jestem o tym przeświadczony. Ktoś w płomieniach, to długo by się
tam nie ustał, prawda? Ale ktoś, to trochę za mało. Byle ktoś może zawsze
się w krzakach znaleźć. Ale jeśli tak ładnie świeciło, to może był to
ktoś ważny?
KAZIK: Ale żeby od razu
mnie ktoś ważny tak w krzakach się pojawiał?
PROBOSZCZ: Synu! Twa
skromność mnie zupełnie onieśmiela. Takie pokazywanie nie jest figlarną
zabawą. Tu miejsce nie ma znaczenia. Obraz się liczy, obraz i odbiór,
rozumiesz? Najprostsze duszyczki mają właśnie przyjemność widzenia. No ale
powiedz mi lepiej jak ten ktoś wyglądał.
KAZIK: Niewiele pamiętam.
PROBOSZCZ: Przypomnisz
sobie. Musisz coś pamiętać. A to była kobieta, czy mężczyzna?
KAZIK: Jak tak pomyślę,
to chyba nie był to mężczyzna.
PROBOSZCZ: A dlaczego
tak synu myślisz? Było widno? A może to światło przyćmiło na chwile twe
spostrzeżenia?
KAZIK: Sam nie wiem.
PROBOSZCZ: Ale takie ciągłe
niewiedzenie do niczego nas nie doprowadza. Trzeba sobie wszystko zrekonstruować.
Piękna biel… była jakaś poświata?
KAZIK: Była.
PROBOSZCZ: No to już coś.
No jeśli była biała… niech zgadnę, było biało i biała suknia.
KAZIK: No biało było.
PROBOSZCZ: No a jeśli
była to biała suknia, to musiała być kobieta.
KAZIK: No inaczej być
nie mogło w rzeczy samej.
PROBOSZCZ: Sam widzisz
synu, że powoli dochodzimy do sedna.
KAZIK: Cieszy mnie to.
PROBOSZCZ: I mnie synu.
Bo jesteś zaczynem wielkiego przedsięwzięcia, które zrodziło mi się w mojej głowie.
KAZIK: Wielkie przedsięwzięcie?
PROBOSZCZ: Tak i będziesz
jego najgodniejszym uczestnikiem. Nie jakimś trybikiem w kotłowni.
KAZIK: Dziwnie się czuję.
PROBOSZCZ: Zupełnie
bezpodstawnie. No ale tak zjawa, czyli kobieta, jak ustaliliśmy, pojawiła się i co?
KAZIK: No świeciło.
PROBOSZCZ: No ale jak się
tak ktoś pojawia, no to chyba coś też mówi? Czy to była niemowa? Śmiem wątpić.
KAZIK: Nic nie pamiętam
bo zawsze po mnie wybiegają do parku i widzę wtedy jedynie krzaki.
PROBOSZCZ: I tylko tam
masz te widzenia?
KAZIK: Ojcze, nie tylko,
ale tam mnie właśnie pędzi.
PROBOSZCZ: Czyli tę poświatę
nie tylko w scenerii parkowej postrzegasz?
KAZIK: Mnie tak od środka
ta światłość dręczy.
PROBOSZCZ: No nie zapędzaj
się synu. Trochę pokory. Nie każdemu jest dane takie obserwowanie poświaty.
Tak więc niech się twoje serce uspokoi.
KAZIK: Staram się jak
mogę, dobrodzieju.
PROBOSZCZ: I to
wystarczy. Szkoda jednak, że nie pamiętasz nic z tego, co widziałeś. A może
się krygujesz?
KAZIK: Ależ skąd.
PROBOSZCZ: A gdyby tak
wrzucić do worka różne słowa i później na chybił trafił wyciągnąć na
przykład: pokuta, pokora, ofiara? Nic ci się nie obija o uszy?
KAZIK: Proszę
dobrodzieja, dobrodziej to ma dopiero niezłego nosa do dochodzenia do prawdy.
Te słowa właśnie jakby się żarzyły w piersi. No jak tak sobie przypomnę mój
stan, to rzeczywiście coś podobnego we mnie się rozlewało. Ale to bardziej
'po' bo w trakcie, to było raczej przyjemnie.
PROBOSZCZ: Synu, ja
pokornie wykonuje moje powołanie. Czyli coś o tej pokucie była jednak mowa?
No wiedziałem, że bez niej się nie obędzie. Takie czasy i zło szalejące,
że inaczej się dobrać nie można do tej magmy.
KAZIK: Smutno mi się
robi.
PROBOSZCZ: Nie tylko
tobie, synu najwierniejszy. Łzy nam wszystkim wyciskają te podłe czyny bliźniego,
no ale my musimy być ponad wszystkim.
KAZIK: Ksiądz chyba ma
rację.
PROBOSZCZ: Chyba? Ja
jestem o tym przekonany. Tylko ty bracie teraz musisz bardziej uwierzyć w to,
co widzisz. No i jak najszybciej wejść w jakąś komunikację. To ułatwi
wiele spraw.
KAZIK: Będę się musiał
zapytać.
PROBOSZCZ: Zapytaj się.
Nawet powinieneś. Może pożyczyć ci dyktafon?
KAZIK: Ja nawet nie wiem
jak się tym posługiwać.
PROBOSZCZ: Ależ to żaden
problem. Nauczę cię. Wciska się i już. Wszystko będzie nagrane.
KAZIK: Ksiądz taki
dobry.
PROBOSZCZ: E tam, taka
moja praca. To co, mogę na ciebie synu liczyć? Bo wiesz, skoro do nas zjeżdżają
takie osobistości, to mają w tym swój cel i pewnie chcą nam coś przekazać.
KAZIK: Ale ja się czuję
taki maluczki?
PROBOSZCZ: Synu, musisz
walczyć. Rodzina w potrzebie, nie tylko ta twoja tutaj ale cała dzielnica,
miasto, państwo, świat, rozumiesz?
KAZIK: Jestem
stremowany.
PROBOSZCZ: Mój drogi.
Pamiętaj wszystko, co będzie powiedziane. Jakby co, załatwi się ten
dyktafon. Czyli kiedy, dziś wieczorem?
KAZIK: Różnie mnie tak
bierze ale najczęściej nocną porą.
PROBOSZCZ: No to kuruj
się by zmysły były wyczulone. I pamiętaj synu, nie jesteś sam. Tu owczarz
jest zawsze koło twego boku. On ci nie da zrobić krzywdy.
KAZIK: Dziękuję.
PROBOSZCZ: Nie ma za co.
Uciekam bo na pogrzeb się śpieszę.
SCENA 4 Do łóżka skrada się Morsztynowa. MORSZTYNOWA: Hu, hu, hu...
KAZIK: Hę?
MORSZTYNOWA: Hu, hu, hu...
KAZIK: Co mi prycha do
ucha?
MORSZTYNOWA: To ja.
KAZIK: Kto?
MORSZTYNOWA: Morsztynowa.
KAZIK: A co pani tutaj?
MORSZTYNOWA: A przyszłam z takim obrazkiem.
KAZIK: Żony mojej nie
ma?
MORSZTYNOWA: Nie wiem.
Drzwi były otwarte, no to pozwoliłam sobie wejść. (kaszle) znów mi
podgardle się ściska. Strasznie mnie dusi.
KAZIK: A z czym przychodzi Morsztynowa? MORSZTYNOWA: A tak wpadłam z obrazkiem. Obrazek przyniosłam. Piękny obrazek i wierszyk pod obrazkiem. Też
piękny wierszyk. Mogę zarecytować.
KAZIK: Morsztynowa położy
na stoliku.
MORSZTYNOWA: Położę,
położę. I jak zdrowie?
KAZIK: Raz tak, raz
nijak.
MORSZTYNOWA: No u mnie
to cały czas nijak. A u pana to się przynajmniej coś dzieje.
KAZIK: Morsztynowa cała
różowa na twarzy.
MORSZTYNOWA: A cierpiąca
jestem.
KAZIK: Każdy z nas
cierpi.
MORSZTYNOWA: No i co
przykuli do łóżka? Ale pan się nadal spotyka?
KAZIK: Hę?
MORSZTYNOWA: No ja nie
chcę być niedyskretna, właściwie to nie moja sprawa.
KAZIK: Chyba nie.
MORSZTYNOWA: Panie
Kaziku, czy ja pana mogę dotknąć?
KAZIK: Jak to dotknąć? A po co?
MORSZTYNOWA: No na przykład
czoło dotknąć.
KAZIK: Nie mam gorączki.
MORSZTYNOWA: To i no oko
widać, że nie, ale ja tak inaczej chciałabym dotknąć.
KAZIK: Morsztynowa jest
masażystką?
MORSZTYNOWA: No ale ja
tak niewinnie musnę ręką czoło. Pan nawet nic poczuje.
KAZIK: Czemu to
Morsztynowa chce mnie dotykać?
MORSZTYNOWA: No sąsiedzie,
tak tylko. Ja na sąsiada nie wchodzę. Strasznie jestem chora.
KAZIK: Syropy trzeba pić.
MORSZTYNOWA: Pije, ale
to nic nie daje. A może byłaby taka ewentualność, żeby jakoś wstawić się
za moje zdrowie? (kaszle) Tak wyprosić o jakieś lepsze oddychanie? (znów
kaszle) Latam między tymi blokami, to mnie zawsze zawieje.
KAZIK: Cieplej się musi
Morsztynowa ubierać.
MORSZTYNOWA: Ale jak
jest ciepło, to też niedobrze. To już nie wiadomo jak się ubierać. (kaszle)
No to ja na tę okoliczność właśnie ten obrazek przyniosłam. Z pustymi rękoma
nie przychodzę.
KAZIK: Bardzo dziękuję,
ale i tak nie wiem, co z tym dotykaniem.
MORSZTYNOWA: Pan to jest
dopiero człowiek, który się nie wywyższa.
KAZIK: Nie mam z czego.
MORSZTYNOWA: Skromność
przez pana przemawia. A Bartkowa jak tak krążyła przy pana drzwiach, to jej
liszaje z gęby znikły.
KAZIK: Wspaniale, nie będzie
już musiała zakładać tej woalki.
MORSZTYNOWA: Nawet ten
pies Kaźmierczakowej jak tylko obwąchał pana drzwi to od razu przestał kuleć
na lewą łapę.
KAZIK: A co ja mam do
tego?
MORSZTYNOWA: No to ja
dotknę. (dotyka, prawie przykleja się do czoła Kazika)
KAZIK: Co Morsztynowa?! MORSZTYNOWA: Nic złego
nie robię. Naprawdę nic. Trochę potrzymam i puszczę. Tylko na chwilę.
KAZIK: Niech się
Morsztynowa odklei! Magnes ma Morsztynowa czy co? A może to siedzi w moim
czole?
MORSZTYNOWA: Jeszcze
chwilę, żeby zadziałało.
KAZIK: Odcisk mi
Morsztynowa zrobi na moim czole!
MORSZTYNOWA: Jeszcze
sekundkę i puszczam.
KAZIK: Morsztynowa wbija
moją głowę w poduszkę!
MORSZTYNOWA: Coś
rzeczywiście czuję. Takie prądy po mnie lecą. Panie Kaziku, pan jest jak
kontakt a moja ręka gładzi pana czoło niczym wtyczka. No to musi się dokonać
jakieś spięcie.
KAZIK: Czuję boleśnie
to pani wtykanie! Może już starczy tego?
MORSZTYNOWA: A pan nic
nie czuje?
KAZIK: Czuje pani ciężar.
MORSZTYNOWA: No jak tak
przez rękę to biegnie, to może ja moimi płucami bezpośrednio przylgnę? (tarabani
się na łoże i piersiami gniecie czoło Kazika) Panie sąsiedzie, niech
pan ma trochę wyrozumiałości dla schorowanej kobiety. No ja proszę o wstawiennictwo nawet nie dla mnie ale dla moich płuc, nawet nie dla nich ale
dla tych ludzi, co czekają na moje przybycie.
KAZIK: Panie mnie udusi.
MORSZTYNOWA: Pan jest
mocny chłop to wytrzyma. Niech tam pana prądy przefiltrują klatkę moją.
KAZIK: Powietrza mi
brak.
MORSZTYNOWA: Już z pana
schodzę, ale niechaj kobieta nacieszy się tą chwilą ulotną. Przyłożę
jeszcze rękę, to powinno pomóc.
SCENA 5 Wpada Marzenka. MARZENKA: A co się
tutaj wyprawia?! Pani Morsztynowo, co pani robi z moim mężem?!
KAZIK: Co się ma dziać?
Morsztynowa dotyka mego czoła.
MORSZTYNOWA: Już rękę
wzięłam. Ale mnie tam fluidy dziwnie popieściły. Mówię wam, coś niezwykłego.
MARZENKA: Czemu sąsiadka
tak przylgnęła do Kazika?
MORSZTYNOWA: Niech się
sąsiadka nie boczy. (nawiedzona) Jejku, w moim gardle jakby wybudowano
autostradę dwutorową. Powietrze śmiga w te i we wte. Nic już tam nie tamuje
ruchu. Przepływ i odpływ wiatrów we wszystkie strony, a niech i wichura tam
rajcuje, niech się buzuje! (charczy na siłę) Mnie już żadna flegma
nie dusi. O jejku ja jestem wyleczona!
MARZENKA: O czym ona
gada?
KAZIK: Duszności ma.
MORSZTYNOWA: Jakie ma?!
Jakie ma?! Morsztynowa nie ma żadnych duszności już! Morsztynowej przepchano
zatoki. Morsztynowa dmuchać będzie na wiatraki! Będziemy mieli na osiedlu własne
źródło energii. Idę się tą dobrą nowiną podzielić ze wszystkimi.
Bywajcie. Obrazek zostawiłam na stoliku. (wychodząc) Morsztynowa duchem
bucha.
MARZENKA: A ty taki
schorzały a otwierasz drzwi wszystkim.
KAZIK: Sama przyszła.
Przysnąłem na chwilę. Rozmawiałem z proboszczem, może nie domknął dobrze
drzwi.
MARZENKA: Jeszcze nam tu
będą po mieszkaniach chodzić.
KAZIK: Wyleciała już,
więc nie ma co się tak drzeć.
MARZENKA: Oczywiście ja
nic nie mogę powiedzieć.
KAZIK: Kiedy poszła już
sobie, to o czym gadać?!
SCENA 6 Wchodzi Gienia. GIENIA: Już się kłócą.
Co za dzieci. Trzeba się cieszyć. W ręce klaskać. Hop, hep...
MARZENKA: A co matka?! Z czego się cieszyć?
GIENIA: No nie widziałaś
tej gruźliczej baby? Kazik leczy ludzi. Kaziutek mój ma moc. Ho, hej… Sama słyszałam
jak ta Morsztynowa gnała stąd ze szczęściem w płucach. W kuchni talerze
radośnie drgały.
MARZENKA: Wielka mi
rekompensata.
GIENIA: A co ty taka
malkontenta ciągle?
KAZIK: Obrazek zostawiła.
MARZENKA: Obrazkiem
nakarmisz nasze dziecko?
GIENIA: Teraz to już
przesadzasz. Za wiele sobie pozwalasz. Zobacz jakie ma zdolności mój syn.
KAZIK: I Bartkowej
podobno liszaje dały spokój.
GIENIA: Mój synku, raz
to człowiek na dole a już zaraz na wyżyny. Tak bywa. Życie nam nie jedną
niespodziankę sprawia. Dlatego tak kocham życie.
KAZIK: To ja chyba
znalazłem nową pracę. Mówiłem, że jako głowa rodziny zaopiekuję się
wami.
GIENIA: Jeszcze
wyjdziemy na swoje. Zarobisz na całą rodzinę.
MARZENKA: Jak na razie
nieźle opłacana ta praca.
GIENIA: Serce też się
liczy. Wszystko byś przeliczała na pieniądze. A na początku trzeba
zainwestować.
KAZIK: To zanosi się
rzeczywiście dopiero na początek.
GIENIA: To może byś się
tak zabrał za moje biodro? Ledwo co już wchodzę po tych schodach. Do szpitala
mnie wysyłają. Wiesz jak nie lubię szpitali? Jak mnie tam zamkną to już nie
wyjdę, jak twój ojciec.
KAZIK: Może da się co
zrobić. Ale ja nad tym nie panuję. To się raz staje, a raz nie.
GIENIA: No dla matki mógłbyś
się postarać.
MARZENKA: To zrób coś
by moje piersi owsiankę bogatą w minerały wydzielały.
KAZIK: A co to jest
hipermarket?!
MARZENKA: Już się złości.
GIENIA: Wymęczony jest
mój syneczek. Niech odpoczywa. Z biodrem zgłoszę się do ciebie po kolacji.
Na razie nie wybieram się do miasta.
MARZENKA: Inne to
przytuli a dla swojej Marzenki miłego słowa nie ma.
GIENIA: Ty tylko
pogarszasz sytuację. Prześpi się, to i pewnikiem dla ciebie znajdzie słowa
otuchy.
KAZIK: Tak, spać bym się
jeszcze położył, bo Morsztynowa zupełnie wybiła mnie ze snu, a takie piękne
rzeczy mi się śniły. Ale wszystko przepadło.
GIENIA: Ano tal dziwnie
łazikują tutaj ostatnio. Ja w kuchni jestem zarobiona, więc mogłabyś
Marzenko zająć się też trochę domem.
MARZENKA: Kiedy mamie
mam cały czas pomagać.
GIENIA: No ale trzeba być
bardziej rezolutną. Ja w twoim stanie uwijałam się jak ryba.
SCENA 7 Zagląda Sielski. SIELSKI: (chrząka)
MARZENKA: Co tam jeszcze
chrząka w drzwiach?
GIENIA: Widzisz, zaraz po wyjściu
Morsztynowej powinnaś mieć od razu odruch zamknięcia drzwi. KAZIK: Kto tam się tak
kryguje?
SIELSKI: To tylko ja.
MARZENKA: Sielski, w samą
porę.
GIENIA: A ten czego tu?
Znowu z czerwonymi ścierami przychodzi?
SIELSKI: Ale gdzie tam.
Ja przepraszam. Drzwi były otwarte jakby same zapraszały do wejścia, no to
sobie pozwoliłem na momencik.
KAZIK: Znowu coś leci?
SIELSKI: Ależ nie. Właśnie
przychodzę powiedzieć, że nie leci. Nic nie leci. W zupełności nic.
MARZENKA: No to chyba
dobrze?
SIELSKI: Bardzo dobrze.
Już wszystko jasne. No i nic nie leci. Także nie ma sprawy.
GIENIA: Co to więc było?
SIELSKI: Niewiadomo.
MARZENKA: I to ma być
jasne?
SIELSKI: No tak. Trochę
pokapało i przestało. No to chyba dobrze, że przestało? Ja przepraszam za to
wczorajsze najście, ale sami państwo rozumiecie. Nie na co dzień tak
czerwienią zalewa się łazienka.
GIENIA: No to jak już
nam pan to oznajmił, to chyba wszystko?
SIELSKI: Tak, tak. Nie
chciałem się napraszać, ale chciałem po prostu powiedzieć, że już
sytuacja opanowana. A pan Kazik w łóżku, chory pan?
KAZIK: Czasami siły ode
mnie odchodzą.
SIELSKI: No bo ta pana
energia idzie na zewnątrz. Pan musi teraz dbać o siebie.
GIENIA: To też pan
przyszedł powiedzieć?
SIELSKI: Tak bo słyszałem,
że Morsztynowej już drogi oddechowe stały się przewiewne. No i ja panie
Kaziku muszę się zwierzyć, wreszcie usnąłem tej nocy. Po raz pierwszy od
tylu lat, przykleiłem się do poduszki jak dziecko i nic mi się nie śniło. A to wyśmienicie, bo jak już coś w głowie mędrkowało, to było bardzo niemiłe.
KAZIK: No to piękna
sprawa.
SIELSKI: Bardzo piękna.
Jak tylko wyszedłem od państwa, to tak niby przypadkiem — ale to nie był
zdecydowanie przypadek — krzątały się mi po głowie słowa matuli
„Siusiu, paciorek i spać" i wie pan co?
KAZIK: No?
SIELSKI: Tak też zrobiłem i padłem jak trup.
GIENIA: No, Sielski
przekroczył próg materialności. Lepsze to od biegania z krwawymi torebkami.
KAZIK: Szkoda jednak, że
już nie będzie pan głębiej zastanawiał się nad ludzkim losem.
SIELSKI: Los ludzki ciężki,
to fakt, ale poza tą materialną duchotą jeszcze takie piękno pozostaje. Ja
panie Kaziku jeszcze bardziej drążę tę ludzką kondycję. No, innych
parametrów do tego używam i one pozwalają mi na wgłębianie, poszerzanie,
rozwarstwianie i to jest bardzo przyjemne.
KAZIK: Niezłą pan
przeszedł przemianę.
SIELSKI: Dzięki panu,
panie Kazimierzu. Pan jest wielki.
KAZIK: Jaki tam wielki?
SIELSKI: Oj wielkim pan
jest człowiekiem i już. To wszystko dzieje się za pana sprawą, to znaczy za
pana pośrednictwem. O przyniosłem coś w torbie.
GIENIA: Chyba nie
szmaty?
SIELSKI: Taki skromny
prowiant. Warzywa, owoce, trochę żuru. To wspomaga siły człowieka.
MARZENKA: Dawno żuru
nie jedliśmy.
KAZIK: A to z jakiej
okazji.
SIELSKI: No w podzięce,
ale i po prośbie przyszedłem. O mam nawet świeczki (wyjmuje gromnice)
długo się palą, na wiele wystarczy.
KAZIK: Ale po co to
wszystko?
SIELSKI: No bo ja chciałem
się zapytać, czy jak pan będzie miał okazję się zobaczyć… wstyd mi mówić
przy paniach.
GIENIA: Nie ma się czym
krepować, niech pan wali.
SIELSKI: No bo, ja tak
sam od wielu lat… no to sobie pomyślałem, że może mógłby pan słówko na
mój temat… może znalazłaby się jakaś robotna kobieta?
MARZENKA: Kazek, czy ty w naszym domu organizujesz biuro matrymonialne? To mi pachnie pornografią i to
na moich oczach.
KAZIK: Panie Sielski pan
ode mnie zbyt wiele żąda, są ważniejsze sprawy.
SIELSKI: A rozumiem,
obiecał pan komuś innemu? No Morsztynowej pan pomógł ale widać, że
biednemu Sielskiemu to już nie? I dlaczego? Tylko dlatego, że w nocy was
naszedłem z tą niby krwią?
KAZIK: Pan przecenia
moje możliwości.
SIELSKI: O, jak pan
chce, to innym jakoś współczuje. A Morsztynowa i tak by się wyleczyła gdyby
tylko regularnie brała leki. A w mojej sprawie jakie leki pomogą? Zna pan
takowe?
KAZIK: Panie Sielski,
niech pan rozejrzy się dookoła ile wolnych kobiet, nie wszystkie co prawda
dziewice, ale wolne. Biegają do kościoła. Jest pan na dobrej drodze. Zacznie
pan częściej odwiedzać kościół, to na pewno wpadnie panu w łapki jakaś
odpowiednia istotka.
SIELSKI: Ale skąd ja będę
wiedział, że to właśnie ta, a pan mógłby to jakoś zaaranżować.
GIENIA: Ja powiem tak,
panie Sielski. Mój syn jest wyczerpany i spać musi. Niech biedaczyna odpocznie
wreszcie.
SIELSKI: Dobrze pójdę
sobie. Widać taki mój los. Jak raz przykleili mi etykietkę, to już mi jej
nikt z pleców nie odklei cokolwiek bym nie zrobił.
KAZIK: Panie Sielski
wszystko się ułoży.
SIELSKI: Oczywiście.
Mnie się samo wszystko ułoży. Jak zwykle zresztą. Będę najszczęśliwszym
człowiekiem. No niech pomaga psom i liszajom. Sielski pójdzie sobie stąd
samotny.
MARZENKA: Kaziku może
jednak coś wykombinujesz dla niego?
SIELSKI: Bardzo pani łaskawa.
KAZIK: Najpierw muszę
się wyspać.
SIELSKI: Ależ oczywiście.
Spanie to podstawa dla zachowania równowagi. Zostawiam więc moją siateczkę.
Wielki z pana człowiek, panie Kazimierzu. Jakie szczęście dla naszego bloku.
To ja już pójdę. Proszę się wysypiać. Pięknych snów życzę. (kłania
się i wychodzi)
GIENIA: No to zobaczymy,
co za żur nam przyniósł. Marzenko idziemy do kuchni podgrzać zupkę.
KAZIK: Zostawcie coś
dla mnie.
Wychodzą.
1 2 3 4 Dalej..
« (Published: 14-02-2005 Last change: 30-01-2011)
Tomasz KaczmarekUr.1970 r. Dramatopisarz, doktor nauk humanistycznych Uniwersytetu Łódzkiego i Sorbony. Obecnie adiunkt na Filologii Romańskiej UŁ. Tłumacz z języka francuskiego i włoskiego. Autor artykułów z zakresu językoznawstwa, jak i poświęconych teatrowi i dramatowi europejskiemu XX-wieku. Jest laureatem I Ogólnopolskiego Konkursu na Polską Sztukę Współczesną zorganizowanego przez Stowarzyszenie DRAMA przy Teatrze Ateneum w Warszawie (2002). Od 2003 związany z "Laboratorium Dramatu" (prowadzonym przez Tadeusza Słobodzianka) przy Teatrze Narodowym. Private site
Number of texts in service: 9 Show other texts of this author Newest author's article: Racjonalny ustawodawca wobec opinii społecznej a populizm penalny |
Tomasz Kaczmarek Inżynier elektryk z wykształcenia, pracuje jako informatyk. Członek Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Zainteresowania: literatura s-f i popularnonaukowa, informatyka, historia średniowiecza w Polsce. Mieszka w Legnicy. Numer GG: 2449621
Number of texts in service: 10 Show other texts of this author Newest author's article: Racjonalizm kontra wiara. |
Tomasz KaczmarekCzołowy polski specjalista od prawa karnego, profesor zwyczajny Uniwersytetu Wrocławskiego, wieloletni kierownik Katedry Prawa Karnego Materialnego, członek Komisji Kodyfikacyjnej odpowiedzialnej za nowy Kodeks Karny (1997). W 2006 r., w 40-lecie pracy naukowej, wydano monumentalne "Rozważania o przestępstwie i karze" (ss.838) - antologię rozpraw naukowych T. Kaczmarka, jako jedyny tego rodzaju projekt w powojennym prawie polskim. Private site
Number of texts in service: 10 Show other texts of this author Newest author's article: Społeczne niebezpieczeństwo czynu jako problem kodyfikacyjny |
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3939 |