Culture » Art » »
Obywatel męczennik czyli dusza Kazika w opałach [4] Authors: Tomasz Kaczmarek, Tomasz Kaczmarek, Tomasz Kaczmarek, Tomasz Kaczmarek
AKT IV
SCENA 1 Wchodzi proboszcz w asyście Morsztynowej i Dukli.
PROBOSZCZ: (do Dulki)
No i ile nam tym razem to zabrało czasu?
DUKLA: Dwie i pół minuty. PROBOSZCZ: Szliśmy długo,
powolutku i tylko tyle?
DUKLA: Wczoraj było
nieco więcej niż trzy minuty.
PROBOSZCZ: Tylko, że
rozmawialiśmy jeszcze o różnych sprawach organizacyjnych, a teraz wchodziliśmy w ciszy. No moja wyobraźnia plastyczna działała, ale żeby tylko tyle? Dwie i pół minuty od parteru do trzeciego piętra. (myśli)
DUKLA: No dziś tachałem
ze sobą jeszcze nasze przyrządy.
MARZENKA: Witam naszych
gości.
PROBOSZCZ: Niech pokój
tutaj zagości, ale co ja mówię, tutaj już od dawna duchowością wypełnione
są przestrzenie. Pięknie tu jest u was. Wybornie. (głęboko oddycha)
Tak wpadliśmy, mam nadzieję, że nie przeszkadzamy?
GIENIA: Ależ skąd,
dobrodzieju.
PROBOSZCZ: Zawsze tak miło u was.
GIENIA: Czyż nie upiększają
uroczo te moje obrazki, co ze sobą wzięłam?
PROBOSZCZ: Same wspaniałości,
córko moja. Ale tak w ogóle tu cudownie się oddycha. Powiedziałbym nawet
bosko.
MORSZTYNOWA: (krąży
ze skarbonką) Jak się wchodziło na wasze trzecie piętro to było niezłe
przeżycie. W ogóle nogi się nie męczą, można tak chodzić i chodzić.
DUKLA: (do proboszcza)
Czy tu mam położyć wszystkie przyrządy?
PROBOSZCZ: Połóż gdzieś byleby były w pobliżu ręki, bo zaraz się nam przydadzą. Trzeba będzie wszystko dokładnie
wymierzyć. Od czego by tu zacząć? MARZENKA: A po co to
wymierzanie?
PROBOSZCZ: A mąż
jeszcze u siebie w sypialni?
MARZENKA: No siedzi w naszej sypialni. Mówił, że ma coś ważnego do powiedzenia, no ale to dopiero
jak wyjdzie.
PROBOSZCZ: To jest piękna
sprawa. No to mierzymy zanim nasz brat się pojawi. A to dopiero będzie
niespodzianka. (przygląda się drzwiom prowadzącym do sypialni) Wypisz
wymaluj, współczesne tabernakulum.
DUKLA: (do proboszcza)
Od pionu, czy od poziomu?
PROBOSZCZ: Niech no ja się dobrze przyjrzę...
niech będzie od prawej strony, tak. Należy wszystko zacząć o tej prawej ściany, a potem się to wszystko tak czy owak ze sobą zgra. Rozgryziemy to jakoś
duchowo. Wystarczy jeden gest i się potoczy całość dominowo. GIENIA: A my tak porządków
odpowiednich nie zrobiliśmy, nie spodziewaliśmy się znów gości. Nawet łóżko
nie zaścielone.
PROBOSZCZ: Ależ to
drobnostka. I tak zrobi się małe malowanie.
MORSZTYNOWA: Mieszkanko
jak inne a jakie zarazem inne.
DUKLA: Poziomicę muszę
wziąć tak na wszelki wypadek. Te bloki się czasami przechylają.
GIENIA: A nawet
malowanie ma ksiądz dobrodziej w planach. Ja nie chciałabym się wtrącać,
ale po co ta cała troska wymierzania skoro na pewno gdzieś znajdą się plany
mieszkania. Tam wszystko jest precyzyjnie ujęte co do milimetra. Wiem, bo musiałam
wykupić to mieszkanie.
PROBOSZCZ: Córko, twa
pomocna dłoń jest wprost jak miód kojący rany. No to na tym planie się
wszystko zarysuje. Przestrzennie należałoby wszelako rzucić okiem.
MARZENKA: Mamo ja nie
mam głowy gdzie te wszystkie papiery się znajdują. Pewnie Kazik weźmie to na
siebie.
PROBOSZCZ: Po prostu
wymarzone miejsce.
MORSZTYNOWA: (potrząsając
skarbonką) Zbieramy pieniążki.
MARZENKA: Na dach dawaliśmy w zeszłym tygodniu.
GIENIA: (do Marzenki) A co ty taka aptekarka się zrobiłaś? To że macie dziecko w drodze, to
jeszcze nie znaczy, że musisz oddawać fortunę.
MORSZTYNOWA: Zbieramy na
bardzo zbożny cel.
GIENIA: Zawsze się coś
znajdzie w portmonetce.
PROBOSZCZ: No musimy
sobie przecież jakoś pomagać. Dzięki temu wspomaganiu no i naszej sile tak
wielkie rzeczy się dokonują. Niby takie niemożliwe do zrealizowania a rodzą
się i trwają. Wystarczy rzucić bacznie okiem. To są wspaniałe dzieła.
MORSZTYNOWA: Przeszłam
już dwa bloki i wszyscy coś dali. Dzwonić nie musiałam a już ludzie się na
mnie rzucali, przed klatką się zbierali, prawie mnie stratowali, tak każdy się
prześcigał w datkach. Musiałam skombinować drugą skarbonkę a ile to czasu
jeszcze pozostało do wieczora, ile bloków jeszcze do odwiedzenia.
DUKLA: Ludzie dają z takim uśmiechem na twarzy, z taką radością.
MARZENKA: No jeśli to
na dobry czyn, to i my damy, dlaczego by nie. Ale serce człowieka bardziej się
raduje jeśli wie, na co daje pieniążki.
PROBOSZCZ: Droga córko,
powinniśmy od tego zacząć. Ale to zamieszanie spowodowane jest wielkimi
emocjami, trzeba nam wybaczyć.
MORSZTYNOWA: Zbieramy na
nowe mieszkanie.
DUKLA: Nowe mieszkanie.
PROBOSZCZ: No nie takie
nowe, ale jak się wszystko odpowiednio odmaluje, to będzie jak nowe. Czyli można
powiedzieć, że rozchodzi się o nowe mieszkanie.
GIENIA: Kogoś repatriują?
MARZENKA: Jakaś biedna
rodzina pozostawiona sobie samej?
PROBOSZCZ: Drogie córki.
Zbieramy na wasze nowe mieszkanie.
GIENIA: Nasze
mieszkanie?
MARZENKA: Jak to?
Przecież mamy gdzie mieszkać.
PROBOSZCZ: No macie, ale
przecież nowe idzie życie. I temu życiu trzeba nadać należnej formy.
MORSZTYNOWA: Mieszkanie
na drugim piętrze, ale jeden pokój więcej, no i balkon jest bardziej
przestronny. A u was to nawet balkonu nie ma. Na balkonie dziecko będzie sobie
brykać.
PROBOSZCZ: Ale to, że
balkonu tu nie ma, to przecież jeszcze nic nie znaczy!
MORSZTYNOWA: W rzeczy
samej. Ja tylko chciałam wyśpiewać plusy nowego mieszkania.
DUKLA: Super mieszkanko.
Pierwsza klasa.
MARZENKA: To nam parafia
funduje nowe mieszkanie?
GIENIA: Tutaj naprawdę
dobrze się dzieje. Zawiewają dobroduszne wiatry.
PROBOSZCZ: Córko, to
nic. To rzecz najzwyklejsza na świecie. (rozgląda się po pokoju) Tutaj
się skręci ławeczki z klęcznikami. Po lewej stronie kropielnica i konfesjonał.
No to nabiera realnych kształtów. O już obrazki przelatują w mojej głowie.
Będzie pięknie.
MARZENKA: Czy ksiądz proboszcz wodzi okiem
po kanapie? PROBOSZCZ: No kanapę
zabierzecie ze sobą, na pewno się jeszcze przyda. Nie no, kanapa nie wypada w takim miejscu. Zachowamy pewną surowość. Stół też nie będzie potrzebny.
MARZENKA: To my się
mamy niby stąd wynosić?
PROBOSZCZ: Jak to wynosić?!
Córko, strasznie bluźnisz i ranisz braterskie serca, tu nawet nie chodzi o moje serce, ale o te tysiące, tam na zewnątrz. Kto tutaj mówi o wynoszeniu się?!
To brzmi jak eksmisja.
MARZENKA: No bo ta
kanapa nie wpisywała się w księdza proboszcza wizję naszego pokoju gościnnego,
stół zresztą też nie. Widziałam jak ojcu brwi się trzęsły.
MORSZTYNOWA: To taka
przeprowadzka.
DUKLA: Nikt by nie chciał
wynosić nikogo na siłę.
MARZENKA: To na mnie
spada jak grom z jasnego nieba.
GIENIA: Dobrzy ludzie
przychodzą a ty musisz dramatyzować. Pomyśl o bobasku.
PROBOSZCZ: Ale przecież
wszyscy wam pomogą. Już zawiązał się komitet i wszyscy będą działać społecznie.
Nie ma 'zmiłuj'. Wszyscy zakasują rękawy.
MORSZTYNOWA: Grosza nie
wydacie i więcej przestrzeni zyskujecie.
DUKLA: Jak się tak całe
osiedle weźmie w sobie, to w parę godzin wszystko będzie gotowe.
GIENIA: To ja się ledwo
co sprowadziłam a już nam proponują nowe mieszkanie. Trzeba będzie pójść
do tego mojego notariusza, sprawdzony człowiek.
MARZENKA: Ja nie wiem
jak na to zareaguje Kazik. On jest tak związany z tym mieszkaniem i ostatnio
taki nerwowy. On gotów pomyśleć, że nas wyrzucacie stąd.
PROBOSZCZ: A to byłaby
najgorsza rzecz, jaką bym sobie mógł wyobrazić. A jest zgoła inaczej. Ja
rozumiem przywiązanie, przyzwyczajenia i temu podobne rzeczy. No ale przecież
każdy będzie mógł tutaj wrócić, co ja gadam — to cały czas te afekty
mnie krępują — każdy będzie się tutaj czuł jak u siebie w domu.
MARZENKA: No ale to
nasze mieszkanie.
GIENIA: Kupione za moje
pieniądze.
PROBOSZCZ: No ale już
takie przywiązywanie się fetyszystyczne do murów, to nie jest piękna sprawa.
Nie chcesz się córko dzielić z innymi? Popatrz jak osiedle dudni wspólnotową
robotą. Inni ofiarują swój czas i pieniądz, nie zgrzytają zębami, nie wątpią,
nie zasępiają się. No ale rozumiem wzruszenie. Takie nagłe zmiany i to
jeszcze w błogosławionym stanie. To na pewno napawa pewną nerwowością. Każdy z nas jest czasami słaby no ale nie skorzystać z takiej okazji… to byłoby
naprawdę dziwne.
MARZENKA: Kiedy nam tu
dobrze jak na razie i jakoś się mieścimy.
PROBOSZCZ: Na razie, ale
to na razie jest przecież tylko na razie. Nie chodzi tu bynajmniej o mieszczenie się lub niemieszczenie. Tu już się wszystko wymieściło. Czas na
wymoszczenie innej treści.
MORSZTYNOWA: Takie
mieszkanko i jeszcze się boczyć.
GIENIA: Nikt się boczyć
nie ma zamiaru, tylko to tak nagle.
PROBOSZCZ: Droga
siostro. Musimy się zająć tym miejscem, bo ono jest drogie nam wszystkim.
Takiego miejsca nie można jedynie dla siebie zachować. To jest jak pomnik,
dziedzictwo kulturowe. Tutaj urodził się i mieszkał nasz brat Kazimierz.
MARZENKA: Jak to, urodził?
MORSZTYNOWA: Wielkie
poruszenie ruszyło w dzielnicy. Taka akcja, to znak łaski.
PROBOSZCZ: Morsztynowa
zostawi mnie ogólne oględziny w tej sprawie. Znam się na tym lepiej.
MORSZTYNOWA: Ja bardzo
przepraszam ale mnie to ludowe poruszenie zachwyciło.
MARZENKA: Jak ja mam się
stąd ruszyć teraz? Jestem bardzo związana z tym bloczkiem, no i nasze dziecko
mi ciąży.
GIENIA: Bloczek jak
bloczek.
PROBOSZCZ: No właśnie.
Bloczek jest bloczkiem, ale to nie jest taka łatwa sprawa. Bo blok bloku nie równy.
Dowodem na to jest nasz brat Kazimierz. Widać, że nie trzeba już budować
nowych świątyń w okolicy. Jak mogliśmy być takimi ślepcami. Biję się w piesi. Ale nasz syn zdjął to bielmo. Wszak one same się tworzą tu na naszych
oczach. Tu ich fundamenty (patrzy na podłogę). Zabrakło jedynie treści,
bo forma jest, jak każdy widzi, ale forma tu na drugim miejscu została
potraktowana i słusznie. Bo to poszło w innym kierunku: od eterycznego
kamienia węgielnego, gdy ten zewnętrzny był się już rozwinął. Ale co po
formie kiedy nie jest natchniona głębszą treścią? Dlatego blok ten był
taki smutny, nikt na niego okiem nie rzucił a teraz jak jaśnieje w swej
chwale, jak rozwala formalne wiązadła. I to wszystko dzięki życiu i dziełom
naszego syna Kazimierza. Czy rozumiesz siostro wagę tych słów?
MORSZTYNOWA: Cudownościami
ksiądz proboszcz nas zrasza.
PROBOSZCZ: Tutaj
powstanie piękna nowa forma, nowe wyzwanie i nowe świadectwo, o którym nikt
jeszcze nie słyszał, a o którym już niebawem wszyscy będą trąbić na
cztery strony świata.
MORSZTYNOWA: Obrazki już
są gotowe.
MARZENKA: Jakie obrazki?
GIENIA: A nasze się do
czegoś przydadzą? Mogę pożyczyć.
PROBOSZCZ: Do tego trzeciego piętra będzie
wiodła odpowiednia droga. Już na korytarzu organizujemy społecznie drogę męki. W nocy myślałem jak podzielić odpowiednio stacje — no żeby to zachowało
pewną równowagę i harmonię, no i żeby nastrajały odpowiednio wchodzących.
Nie tak żeby wchodzili tutaj jak do obory. Ustawimy skarbonki tuż przy
kropielnicach. Takie wchodzenie musi trochę potrwać i potrząsnąć sumieniami
znacząco. Stąd pewnie w zamierzeniach właśnie to trzecie piętro się objawiło.
Można zadać sobie pytanie czemu nie czwarte, no ale to pewnie dlatego, żeby
nie było zbyt dosłownie. MORSZTYNOWA: (do księdza)
Miały być po dwa na piętrze i drugie dwa na półpiętrze.
PROBOSZCZ: No na trzecim
nie może być czterech. Trzeba jakoś dozować. Te drzwi wychodzą wprost na
schody, tak więc nie będzie miejsca na dalsze oglądanie. Nikt nie będzie już
zerkał, co dzieje się u sąsiadów. Tutaj dwa, to i tak za dużo.
MORSZTYNOWA: To może będą
tak wchodzić jakby z komórki wychodzili? Zejdą i stamtąd rozpocznie się
odwiedzanie. Strzałki się zrobi: góra dół, góra dół.
DUKLA: Dzieci są bardzo
chętne do robótek ręcznych.
PROBOSZCZ: Nadzieja w młodości i czystości tych niewinnych rączek. Ten pomysł Morsztynowo jest trafny. Trochę
trzeba niby zejść by za chwilę ku górze się wspinać, nieźle uczące
pokory spacerowanie. To ma znaczący wymiar. A może tak strzałkami zmuszać
przechodniów, by na każdym półpiętrze cofali się? Góra dół, góra dół...
(do Marzenki) Niech się córka nie troska, nie będzie tutaj żadnego
muzeum. To będzie tryskało żywotnością. Tu będzie nowoczesna wspinaczka po
prawdę. (wpatrzony w drzwi prowadzące do sypialni) TABERNAKULUM...
UM… UM… Tam się coś kolebie. Głosy stamtąd dobiegają. Wyraźnie tam życie
się dzieje.
MARZENKA: Kazik się
pewnie obudził.
GIENIA: Trzeba będzie
śniadanie mu przygotować. A może i nasi goście skosztują naszej kuchni?
PROBOSZCZ: Bardzo pani
poczciwa, ale nam ta strawa już wystarcza, co tam za drzwiami się kołysze. My
już po śniadaniu.
MORSZTYNOWA: Tak, my już
jedliśmy. Wcześnie wstajemy.
MARZENKA: No to ja pójdę
do kuchni.
SCENA 2 Otwierają się drzwi od sypialni. A w
drzwiach pojawia się Kazik lecz zupełnie odmieniony. Przywdział białą
sukienkę. Konsternacja absolutna wszystkich zebranych. PROBOSZCZ: Biało nie z tej ziemi. Ale przecież nie ziemia nam w głowach.
GIENIA: Jezusie! (znak
krzyża) A co to?!
MARZENKA: Nie no, ja
chyba śnię!
KAZIK: (uśmiechnięty)
No wreszcie zobaczyłem i zapamiętałem. Mam to tutaj wszystko w głowie. Ha,
ha, tu w mojej głowicy wszystko zebrane.
MARZENKA: Biel ta cień
na moje lico rzuca. Czy to mąż mój czy jakaś dziewica?
KAZIK: A co?! Co tak kłapiecie
oczami? Nie cieszycie się, że wreszcie moja głowa ogarnęła te słowa? To
ja, cały czas ja choć nieco odmieniony. Ale jak cudownie odmieniony.
MARZENKA: No takim cię
jeszcze kochanie nie widziałam.
GIENIA: Co to za łachy?
PROBOSZCZ: (przygnębiony)
Czas na modły, bo tu nam w drogę wchodzą nieczystości. (składa ręce na
tę że okazje) I to bardzo energiczne modły.
MARZENKA: Kazik, po co dobrałeś się do
sukienki dla Brzeskiej? Ona ją sobie zamówiła na własny pogrzeb. Chciała
mieć białą sukienkę. Zaczynasz grzebać w moich rzeczach?! GIENIA: Kaziku, co to ma znaczyć?! PROBOSZCZ: (do
Morsztynowej i Dukli) Zamknijcie oczy! Nie patrzcie!
DUKLA: Ja nie zdążyłem
zamknąć, ale da się zrobić.
PROBOSZCZ: Ja chyba
blednę na ten widok. Bracie, a co to za wychodzenie w takich łachmanach?! To
chyba nie jest twoja piżama?
KAZIK: Czemu proboszcz
taki strwożony? To ja tutaj wychodzę z niezłymi nowinami. Ładne mi przyjęcie
zgotowaliście.
DUKLA: Mam oczy zamknięte,
czy mnie to nie porazi? Będę stał w miejscu. Proszę się nie ruszać, zamknąłem
oczy. Nie chcę upaść.
MARZENKA: Brzeska już
ma wykupioną trumnę i nagrobek i to żaden piaskowiec, prawdziwe lastriko. Datę
narodzin już zamieściła. Zabrudzisz jej kieckę! Jeszcze mi nie zapłaci jak
będziesz nią tak szargał po ziemi!
GIENIA: Kaziku, naprawdę,
czy ty już nie miałeś, co na siebie włożyć? Mogłeś przynajmniej w ten
dres wskoczyć, co ci kupiłam na imieniny.
KAZIK:
Ja dopiero teraz w tych nowych pieleszach mogę oddać me łono, ciało i zmysły. W jednię się wstrzelić. Inaczej wielkie by były z tego mecyje a teraz to wszystko takie proste i przezroczyste. Ta przezroczystość wpędza
mnie wręcz w euforyczność nie z tego bloku. Inne tu już głosy
rozprawiają i inną potrawę do stołu przynoszą. A co dziwniejsze, im większy
głód galopuje mi w środku, tym większej sytości odczuwam branie. I tak wesoło to
wszystko przede mną paraduje, że trudno mi okiełznać
ten uśmiech na twarzy. Całkiem jestem
zadowolony, a przecież o radość się rozchodzi i w ogóle o niezłe
samopoczucie.
PROBOSZCZ: Słabo mi.
KAZIK: Ksiądz rzeczywiście
bladawy jakiś taki. Ja się czuję natomiast zupełnie lekki. No niech ksiądz
zobaczy. Mam wrażenie, że gdybym zechciał, to bym wam tutaj fruwał jak
kanarek. Bardzo dobrze się czuję i noszę. (głaszcze kieckę) Jak ona
mi leży, jak ulał.
MORSZTYNOWA: Ja przepraszam, otworzyłam
oko, bo właśnie coś mi do oka wpadło, a gdzie pan Kazik, bo mowa jego do
mnie dociera a nie widzę go. MARZENKA: Ja chyba zaraz
poronię.
GIENIA: Co ty pleciesz
dziewczyno?! Mało nam się tutaj skumulowało, by jeszcze tak dorzucać?
PROBOSZCZ: Panie Kaziku,
jak pan może szargać tak naszymi uczuciami?! No ja pana pytam, jak człowieka,
człowieka tak oddanego naszej sprawie. Kto panu pozwolił na tę maskaradę?!
KAZIK: Dzisiaj się czuję
wyjątkowo lekko. Dobrodzieju, bardzo lekko się czuję. Wreszcie coś pamiętam.
Właściwie wszystko pamiętam. Mogę to nawet zreferować tu i teraz i to z pamięci. (podchodzi do lusterka, przygląda się) O, chyba nawet lepiej
wyglądam. Na pewno lepiej wyglądam. Mamo, czyż nie zdrowiej wyglądam teraz?
No niech mama sama powie.
GIENIA: Gdybym cię nie
znała, mój synku, to bym powiedziała, że nachlałeś się czegoś. Czy ja córkę
nosiłam w moich bebechach?
MORSZTYNOWA: Jejku, pan
Kazek w sukience.
DUKLA: To facet czy
kobita?
MARZENKA: Brzeska mnie
zabije. A jak się o wszystkim dowie, to na pewno grosza nie da i jeszcze nagada
ludziom a tak się natyrałam nad tą sukienką! (załamana) I po co te
moje dłonie się tak angażowały? Wszędzie na nich ślady cięć i ukłuć igłowych.
GIENIA: Kaziku, ja nie
wiem, co ci synku odbiło, ale coś ci jednak zaszkodziło. Ty lepiej idź się
przebrać.
PROBOSZCZ: Klęknę. Nie
wytrzymam tego na stojąco.
KAZIK: Niech sobie
dobrodziej przykucnie. Ja sobie zasiądę na kanapie. (usadawia się wygodnie)
Klęczy. On klęczy. Czemu tak dobrodziejowi oczy tańczą, że nie znajdą
czasu zatrzymania się na mojej twarzy?
GIENIA: Kaziku, ty za
daleko się posuwasz.
DUKLA: No to chyba nici z wymierzania?
PROBOSZCZ: (do Dulki)
Wymierzanie już zostało podpisane. Wymierzanie jest podstawą naszej tu obecności.
Papier mam u siebie w szufladzie, czarno na białym, stemplem on ozdobiony i podpisem pobożnym!
MORSZTYNOWA: No faceta w sukience jeszcze nie widziałam.
DUKLA: To mi podejrzanie
wygląda a my tu się tak tachamy na trzecie piętro. Cała klatka schodowa
potem mym wypełniona i tak na darmo?!
MORSZTYNOWA: (do
Dukli) Myślisz, że tym zachęcisz Myśliwiecką? A wiadomo jakie ona
perfumy lubi?
DUKLA: Mnie chodziło o zupełnie co
innego. PROBOSZCZ: (klęczy,
coś mruczy pod nosem)
KAZIK: Ksiądz się tak dziwnie wpatruje w ścianę. Ach, zapomniałem, mama przywiozła znowu swoje obrazki. (patrzy na
obrazek zawieszony na ścianie) Nie no, fatalny portret. Mamo, to jest zbyt
socrealistyczne. GIENIA: (wściekła)
Coś ty powiedział?!
KAZIK: (przygląda się
obrazowi) No niech mama sama zerknie! Czy to niebieskie czy zielone oczy? Trudno
dojść co do koloru. Co ona taka markotna? Księdzu się taka niewiasta podoba? GIENIA: (do Kazika) A co ci się nie
podoba w tym obrazie? Kaziku, tobie to siedzenie w sypialni poszło zupełnie na
opak. PROBOSZCZ: A tutaj już
wszystko zostało poświęcone i okraszone jak należy. Sam biskup Florescentny
nadał swoimi słowami immanentnej wartości, ale jak się ta immanentność mieć
ma do tej sukienkowatej powłoki? Synu, zejdź z łóżka i klęknij obok mnie.
Razem zbadajmy te strapione oczy, co wgląd na nas mają w tej chwili. Może to
twoje wejrzenie znów miłością przepełnione powróci wśród żywych.
KAZIK: A co? Ja już
truposza przypominam?
GIENIA: Ja się przyłączam
do apelu z głębin mego serca.
DUKLA: Tak pan Kazik
teraz będzie w sukienkach chodził po domu?
MARZENKA: On gotów
wychodzić na spacery w tym stroju. Widzę to w jego oczach. Będzie teraz tam
hasał w moich kieckach po parku. (ryczy)
GIENIA: Zespólmy się
duchowo, bo mnie nerwy niosą na cztery strony świata! Trudno mi ustać.
PROBOSZCZ: Bracie, co
tobą miota? Ja cię zaklinam na razie! Ktoś włożył kijaszek w szprychy
twojej głowy. Aż strach wymówić imię tego łamistrajka. Ale strach ten
pozorny, bo tu nikt tak łatwo oddać centymetra nie da!
KAZIK: Co tak proboszcz
krzyczy? Nikt mi w głowie niczym nie wiercił. Wreszcie czuję się cudownie.
Czemu nie chcecie dzielić mej radości ze mną? A to może dlatego, że wam
jeszcze nie powiedziałem? No zaraz powiem tylko musicie mi pozwolić dojść do
słowa.
MORSZTYNOWA: Wielka mi
radość z przebierańca. Tfu (pluje) Też mi cyganeczka w skarpetkach i z wąsami!
KAZIK: Ozdobion w czuprynę… rajer
damskiego kapelusza... MORSZTYNOWA: Taki wstyd.
DUKLA: To jest niezła
prowokacja.
MARZENKA: No to znalazłam
sobie mężulka, co w pończoszkach mi będzie śmigał w mieszkaniu. Ja bym się
teraz napiła, ale muszę dbać o zdrowie naszego dziecka. Dziecka nie dam
zmarnować. Ale jak tylko wychynie na światło dzienne, to nie wiem już, ile będzie
się we mnie litrów wlewało.
GIENIA: Kazik, ty włóż
głowę pod zimną wodę i się jakoś opanuj. Zobacz coś narobił. Tabletek mi
nie starczy na leczenie mojej nerwowości! Miej litość! Nie widzisz jak matka
cała roztrzęsiona?!
PROBOSZCZ: Czy bracie
nie zamierzasz zmienić swojej powłoki?
KAZIK:
Kochani bracia,
Tu w powietrzu unoszą się cudowne rzeczy
Pompują one soki niebywałe i w niebywały sposób
To dopiero z ust ulatuje
inne spojrzenie
Jak tylko ta tkanina ciało
me muska zwiewnie
Ta zwiewność szmatek
niejedno odkrywa
Ból zadając, co radością
jest na raz przeplatana
Przepełnia się kielich
niebotycznymi zjawiskami,
Oj wieczkiem nadto
przykryliśmy nasze wewnętrzne konfitury
Już te przetwory przed
zimą pragną zerkać na jesienną aurę.
(głośniej)
Bracia!
Byliśmy znowu bardzo
niegrzeczni
Wypchaliśmy komórki
spożywczością przeterminowaną I ona teraz z głębin
nie tylko otrzewnych ujada jawnie
Wpycha się w nasze
klatki piersiowe
Rozsadza słoje czereśniowe
Czyż rankiem, kiedy
oczy otwieracie
Nie wysadza was ta żywność
źle przetrawiona?
Nie pędzi do gardła żółć
na złamanie karku?
Nie zatyka wam uszu?
Nie napiera na twarz
duchotą bordową?
Nie wytrąca oczu z puszek zardzewiałych zewnętrzną eksplozją?
PROBOSZCZ: To ma być
dla nas ten referat prosto z głowy?
MORSZTYNOWA: Gada jak
oszalały.
DUKLA: Ładnie go
przekabacili.
MARZENKA: Ona ci tam tak
dyktowała w krzakach? Poezje czytaliście sobie?! No to ładna z niej poetka!
Też mi kuplety niezłe skotłowała!
KAZIK: Sama przyszła do
mnie, do sypialni, do mojego pokoju.
MARZENKA: Naszego, chciałeś
powiedzieć. To już i tam sprowadzasz te swoje zdziry, kiedy ja przy maszynie
moje oczy morduję? W plenerze było ci za chłodno?! Mało miejsca było w ramionach 'krzakowych'?
PROBOSZCZ: Może ci
jeszcze na łóżku usiadła? No powiedz synu, tak usiadła sobie?
KAZIK: Nie, stanęła
przy szafie i tak stała. Ale żadne skrępowanie nie ściskało mnie.
PROBOSZCZ: I dziwnie się
nie uśmiechała?
GIENIA: Okrutne słowa
padają dziś i to z samego rana. Straciłam apetyt.
PROBOSZCZ: Tak więc nie
zamierzasz synu zmienić tej swojej zewnętrznej oprawy? Pluć nam chcesz nadal w twarze rozognione miłością?
KAZIK: Kiedy ja was
bardzo lubię. Żadna plwocina nie czmycha z moich warg a już pewnikiem nie
wroga!
PROBOSZCZ: To czemu tak
uparcie trzymasz się tej białej szmaty, co nam podgryza zbawienne fundamenta?
No bo upieranie się w podobnym opierunku nie oznacza bynajmniej żadnych mi
znanych szlachetnych pobudek.
KAZIK: Ona powoli
szarzeje. Już nie tryska jasnością. Ja się do niej tak bardzo przywiązałem,
choć dopiero co moje ciało się w nią raczyło wśliznąć. O sukni mówię,
żeby nie było jakiegoś nieporozumienia.
MORSZTYNOWA: Takich
rzeczy, proszę sąsiada, nie robi się porządnym ludziom. Tu nie karnawał. To
jest hańba!
DUKLA: Mają kablową
telewizję, to się naoglądał.
MORSZTYNOWA: Tak
sztyletem w pierś walnąć. Pan sumienia w sercu nie ma.
DUKLA: Nic pan nie ma w sobie.
MORSZTYNOWA: Tak, bo człowiek
prawdziwy myśli o innych a pan tylko o sobie i to jeszcze w jakiej oprawie!
Panu w głowie jedynie ciuchy!
PROBOSZCZ: To już synu
człowieka nie znajdziesz w sobie? Nie chcesz pogrzebać tam sobie nieco w sumieniu? Żadnej pokory? Tutaj opatrzność zalewa mnie pomysłowością
budowlaną, o budowę wielkich rzeczy się rozchodzi, a ty tak lekką ręką
burzyć chcesz? Nie wstyd ci?
KAZIK: Przyznaję, że
materia mi tak jakoś wymyka się między palcami. No ale chyba jestem jeszcze
człowiekiem. Ksiądz jest wielkim architektem a ja żadnej cegły nie wyciągnąłem.
PROBOSZCZ: Bracie!
KAZIK: Czy ja w tych
ciuchach do brata jestem podobny?
MORSZTYNOWA: I się
jeszcze chełpi tymi nie wiadomo skąd szatami.
DUKLA: A brzydko tak
zachowywać się nienormalnie. Prowokacja jak nic. Za dobrze wszystko szło, ktoś
nogę musiał podłożyć.
MARZENKA: Co moje
dziecko będzie mówiło w szkole swoim rówieśnikom? 'Ja mam dwie mamy'.
'Dwie mamy mam'. Jak mi to dudni w skroniach.
GIENIA: Jak Kazik może
być mamą? Ja jestem jego mamą, ja go przemycałam w sobie. Ja go wyklułam z siebie! Ja będę musiała wziąć tabletki.
MARZENKA: Jedna mama z podkrążonymi oczami a druga mama goląca się co rano, bo jej broda rośnie.
GIENIA: (do Marzenki)
Zaczynasz zupełnie tracić kontakt z rzeczywistością. (do Kazika)
Kaziku ruszaj no szybko do sypialni i załóż na siebie spodnie!
KAZIK: Niech mama tak
nie wrzeszczy! Wszyscy się zaraz zejdą!
GIENIA: On tak do mnie
nigdy nie mówił. A ja piersią swoją biegłam, by wstrzymać karcącą rękę
ojca, co w gębę lać chciała — a często obierała sobie za cel jego buźkę. A powinnam pozwolić mu na ostre lanie. Nawet takie lanie powinnam inspirować w imię matczynej troski. A tu teraz mam owoc tego zabiegania o doraźne
'nielanie' w gębę. Trzeba bić, bo bez bicia nie da się żyć.
PROBOSZCZ: Bić trzeba,
bo i czasy bitewne spiętrzyły się nad naszymi głowami.
MARZENKA: (załamana)
Ojciec mojej kolebiącej się we wnętrznościach postaci jest pederastą. A to
dopiero ucieszy się łono i bobasek.
GIENIA: (do Marzenki) A co ty wyzywasz od razu mojego syna od pederastów?! No takie przebieranie...
no to chyba nie oznacza od razu… Ja się wyłożę zaraz.
PROBOSZCZ: Niech światłość
zstąpi na tę ziemię. Niech zstąpi i odmieni, co trzeba. Żeby tylko jak
najszybciej.
KAZIK: Zaraz migreny
przez was dostanę. Co tak ujadacie?
PROBOSZCZ: No i żadnego
szacunku. Czyli co? Zdejmiesz te sukmanę z siebie?
KAZIK: Nago mam tu wam
paradować?
MORSZTYNOWA: Jeszcze się
rzuca.
DUKLA: Klasyczny
prowokator.
MARZENKA: I jaki szantażysta.
GIENIA: Tu bez
mordobicia, nie da rady.
PROBOSZCZ: Czyli synu
brniesz świadomie w tej swojej zwiewnej okrasie?
KAZIK: Ja proszę księdza o trochę
powagi. Czyżbym do księdza był bardziej podobny czy podobna? MORSZTYNOWA: Idzie w zaparte.
PROBOSZCZ: Co? Mam do
ciebie mówić, siostro, córko?! (zamyka usta ręką)
KAZIK: No to mam mówić,
czy nie? Bo jeszcze zapomnę z tego wszystkiego.
MORSZTYNOWA: Sąsiad się
już nam nagadał.
PROBOSZCZ: Tak ubździć
nasze wspólne dzieło. Tak szabrować ludzką dobrocią!
KAZIK: No to jak będzie,
bo tu zaczynam się czuć nieswój i nerwy mnie mogą ponieść..
PROBOSZCZ: Ja się teraz
zwracam do zebranych tutaj, czy wiedzą, co się tak naprawdę dzieje? Sprawa
jest bardzo poważna.
MORSZTYNOWA: Coś
strasznego.
DUKLA: Jedna wielka
prowokacja.
MARZENKA: A ja w nim
kiedyś widziałam tę czystość duszy. Takie loczki miał i mu w te loczki
zaplątywałam moje paluszki. A on mnie tam z innymi… (płacze)
GIENIA: Bez tabletek mogę
nie dotrwać do końca.
PROBOSZCZ: Trwać
musimy. Za daleko rzeczy już zaszły.
KAZIK: No to ja sobie
posiedzę, bo was coś wzięło na gadanie, a myślałem, że to ja mam gadać.
MORSZTYNOWA: Sąsiad
niech już lepiej zamilknie.
DUKLA: Ktoś do drzwi się
dobiera.
PROBOSZCZ: Zobacz Dukla
kogo tam pędzi.
DUKLA: Sielski mi okazał
się w wizjerze.
PROBOSZCZ: No to trzeba
mu otworzyć. Będzie nam potrzebny.
GIENIA: Będziemy na językach
całego osiedla.
PROBOSZCZ: Wszedł?
SCENA 3 Wbiega Sielski zadyszany. SIELSKI: Ale się
zadyszałem tym wbieganiem na trzecie piętro. Drzwi wejściowe zamknięte na
wszystkie spusty. Ludzie już zgromadzeni i śpiewają.
KAZIK: Niech śpiewają,
śpiew dodaje otuchy.
SIELSKI: A u państwa
jest gość?
MORSZTYNOWA: Zobacz pan
jaki.
SIELSKI: Nie. Oczom mym
wierzyć nie chcę. Pan Kazik, jak nic.
SCENA 4 Kazik skulony na łóżku. Ma bladą twarz,
oczy i ruchy nie z tej ziemi. Proboszcz dystyngowanie wyprostowany. Reszta za
nim schowana. PROBOSZCZ: (do
siebie, ale na głos) … uczyń ofiarę za grzeszników… nie ma bowiem
nikogo, kto by złożył ofiarę za nich… (olśnienie + blask w oczach)
Jak to nie ma?
KAZIK: (milczy)
MORSZTYNOWA: Dzieci
biegają po podwórku i rozwieszają na drzewach wstążki kolorowe.
DUKLA: Ludzie przybywają z innych bloków.
MORSZTYNOWA: Radosne
procesje kroczą z chorągwiami.
DUKLA: Koce rozkładają.
Końca nie ma koszom z prowiantem.
PROBOSZCZ: (do Kazika)
Chcesz bracie posłuchać jak śpiewają spragnieni czystości i niewinności?
To dusza lata jakby ją wicher niósł. Koszule rwą się na prawych piersiach.
Chusty szykują się do lotu z rękoma rozciągniętymi. Chcesz posłuchać?
SIELSKI: Mogę otworzyć
okno.
PROBOSZCZ: Ale niech
wpierw syn nasz się wypowie czy te wzruszające dźwięki miłe są jego uszom.
KAZIK: (milczy)
MORSZTYNOWA: Tyle radości
obleka te nasze bloki. Tyle czystości i masz babo placek.
PROBOSZCZ: Nie ułatwiasz
nam zadania, synu.
KAZIK: A co ksiądz tak
ciągle o tym synu? Przygarnąłby proboszcz zagubioną owieczkę, której usta
zamykają?
GIENIA: No wreszcie coś
powiedział.
PROBOSZCZ: Wyrzekniesz
się wreszcie tej sukienki?! Ostatni raz pytam bo czasu mało!
KAZIK: Ta sukienka zupełnie
przystaje do mojej postury. Czemu miałbym się jej pozbywać?
PROBOSZCZ: No jak już mówiłem,
utrudniasz nam nasze zadanie, ale swoje musimy zrobić. Jesteśmy do tego zobowiązani.
GIENIA: Nie wstyd ci, że
ludzie tam grupują się z miłością na ustach a ty im tyłek chcesz pokazywać w jakiejś haftowanej kiecce?
KAZIK: Mamie te tabletki
mózg przyćmiewają.
GIENIA: Takie to podłe.
MARZENKA: Żeby chociaż
przyrzekł, że nie identyfikuje się z tą nową rolą, to może po odpowiednim
specjalistycznym leczeniu mogłabym wybaczyć, ale nie wiem czy na pewno.
KAZIK: Leczyć już
teraz się powinnaś.
MARZENKA: Straciłam go
na wieki. I z jego nasienia pocznie się moje nieszczęśliwe dziecię.
KAZIK: Kropla cię zapłodniła
niewiasto strwożona.
MARZENKA: Jak bluźni
publicznie. Strasznie się czuję sponiewierana. Suknia ci milszą jest od
bezbronnego dziecięcia. Moje dziecko będzie na wieki przeklęte.
PROBOSZCZ: (do
Marzenki) Tym bym się tak bardzo nie przejmował. Możemy zrobić z niego
dziecko świętego.
MORSZTYNOWA: Jak to świętego
skoro on się sprzeniewierzył w tak grubiański sposób względem naszej wspólnej i dobrej sprawy?
PROBOSZCZ: No tylko świętość
może go uratować. Syn nasz pomocy potrzebuje.
GIENIA: Mój syn świętym?
Po tym wszystkim? No to mogłoby być jakieś rozwiązanie.
PROBOSZCZ: No przecież
takie wywrócone na drugą stronę ubranie, nie przestaje być ubraniem. Tylko
trzeba je należycie wpisać w kontekst, rozumiecie?
SIELSKI: Wszyscy
oczekiwali cudu a tutaj transwestyta ma się im objawić w oknie?
MORSZTYNOWA: Święci
jednak wiele cierpieli zanim ich dusza uleciała w niebiosa.
DUKLA: No i świętym
raczej nie staje się za życia a jeszcze mniej szans miałby chłop w sukience.
PROBOSZCZ: Wszystkie te
wasze uwagi wziąłem sobie do serca i zmiksowałem. Oto, co z tego wirowania
wychodzi, co pogodzi wszystkich racje. Walczył odważnie i bezkompromisowo. Tłukł
się ze złem jak jakiś gigant. Każdy to poświadczy. Stawiał opór zażarcie
ale żeby prawdziwa wiktoria nastąpiła musiał coś przecież poświęcić. A co jest największym skarbem, darem, cudem? No co? (cisza) No właśnie. I tak oto wychodzimy na prostą drogę tych uwikłań, w które zostaliśmy wplątani
przez naszego brata Kazimierza. Z tej perspektywy to już nie widzę żadnych
niedomówień ani wątpliwości.
KAZIK: Ja się na pewno
nie przebiorę.
PROBOSZCZ: W to już nie
wątpię synu.
MORSZTYNOWA: Czyli jak?
Cisza. Wszyscy spoglądają po sobie. MORSZTYNOWA: Jejku,
proboszcz chce...?
DUKLA: My tak...?
PROBOSZCZ: Świętości
czasami trzeba pomóc. Chcesz synu być błogosławionym?
KAZIK: A po co mi ta
godność?
PROBOSZCZ: Na to mógłbyś
się zgodzić. To nic nie kosztuje. A załatwia i twoją i nasze sprawy. Wszyscy
będziemy zadowoleni.
MORSZTYNOWA: Niech pan
się nie droczy i przyjmie propozycję. To jest bardzo uczciwa propozycja.
SIELSKI: Taka okazja.
DUKLA: I sprawa będzie
załatwiona.
MORSZTYNOWA: Dobre imię
zachowane.
DUKLA: Porządek
nastanie.
PROBOSZCZ: Tak chcesz się
buntować zupełnie bez celu? Bo to mi wygląda na zachciankę.
MORSZTYNOWA: Ta pana
rebelia tak zupełnie w nicości się rozpłynie.
DUKLA: Warto tak poświęcać
swą energię, która w pustce się rozproszy?
MARZENKA: Mógłbyś
chociaż raz pomyśleć o dziecku.
GIENIA: I o mamie, która
zawsze wyczuwała w tobie ten element boskości. Można by tę twoją duchowość
usankcjonować.
PROBOSZCZ: Na tę
okoliczność odpowiednie pisemko zredagowaliśmy, gdybyś synu nie zechciał się
pozbyć tej niewieściej szaty.
MORSZTYNOWA: Mam to
gdzieś przy sobie. O tutaj mam.
PROBOSZCZ: Niech
Morsztynowa zadeklamuje, bo takich rzeczy nie czyta się na chłodno.
MORSZTYNOWA: Postaram się
nadać ton tym słowom uroczystym. Trochę jestem stremowana, ale liczę na
wszystkich zebranych i na ich wewnętrzną pomoc.
PROBOSZCZ: Może córka
na nas liczyć, a teraz niech czyta.
MORSZTYNOWA: „Z
synowską miłością, zwracamy się do Namiestnika Najwyższego, z pokorną prośbą o uroczystą proklamację stałej nauki dotyczącej współudziału naszego
brata Kazimierza w dziele odkupienia ludzkości. Przekonani jesteśmy, że taka
formalna proklamacja ukaże w całej pełni prawdę o naszym Oblubieńcu". I dalej pieczątki, podpisy sąsiadów i tak dalej.
DUKLA: No i jak?
PROBOSZCZ: Ładnie to
Morsztynowa przeczytała.
GIENIA: Pani tyle ciepła
ma w głosie. Wzruszyłam się.
MORSZTYNOWA: Bardzo dziękuję,
starałam się jak mogłam.
GIENIA: Kaziczku? Słyszałeś?
Nie podoba ci się?
KAZIK: Ale ja się nie
zgadzam.
PROBOSZCZ: Wielka
szkoda. Niejeden chciałby znaleźć się na twoim miejscu. Takie jałowe życie
wypełnić duchowo. To jest piękna sprawa.
KAZIK: Suknia zupełnie
poszarzała od proboszcza gawędy. Niedługo całkiem poczernieje.
GIENIA: A może tu
zachodzi jakiś dziwny związek, taki znak, między tą suknią, która może w habit się przyoblecze?
MARZENKA: Nie wiem co
gorsze: mieć dziecko z księdzem czy też z transseksualistą (płacze)
GIENIA: No tylko tak mi
przyszło do głowy.
KAZIK: Mama dobrze wie,
że nie można mieszać psychotropów z czerwonym winem.
GIENIA: Obyś na siłę
tak mocną natrafił, która ci wszystko w niepamięć puści.
KAZIK: Mnie od trzewi
przepływa niewypowiedziana słodycz.
PROBOSZCZ: Przebaczam ci
synu, że odrzucasz nasz projekt. Biłem się z myślami, czy to warte zachodu.
Ale pomyśl przez chwilę: będą malowali obrazy z twoją podobizną. Oczywiście
nie w tych fatałaszkach.
KAZIK: Kiedy ja się
czuję dobrze tak jak jestem.
PROBOSZCZ: Mimo wszystko
skromność przez niego przemawia, nie pragnie poklasku. No to ma same zalety na
męczennika.
MORSZTYNOWA: Patrzcie na
obraz.
DUKLA: Co się tam
dzieje?
MORSZTYNOWA: Coś tam
cieknie.
MARZENKA: Czy to łzy płyną?
GIENIA: Gdyby nie ta
atmosfera, pomyślałabym, że ten malarz nieźle mnie wykiwał. Mówił, że
farba się dobrze utrzyma, że daje mi gwarancję na lata. Żadne ukropy jej nie
nadwerężą.
PROBOSZCZ: Smutek i żal.
GIENIA: Kolor oczu mu był
niemiły. No to zobacz jak teraz czerwienią te białka są wypełnione.
MORSZTYNOWA: Ona płacze.
Nawet ona już tego dłużej znieść nie może.
DUKLA: Wszystkich
doprowadził do nerwowości.
MARZENKA: Takich łez ja
jeszcze nigdy nie widziałam.
GIENIA: (do Kazika)
Ty nikogo nie pożałujesz. To woła o pomstę. Czy i ja mam zacząć szlochać
by skruszyć twe zatwardziałe serce?
PROBOSZCZ: Nawet w tym
momencie matczynej boleści nie ukorzysz się?!
MORSZTYNOWA: To wcielony
szatan!
DUKLA: Bez skrupułów.
SIELSKI: O, wreszcie zobaczyłem. To
straszne patrzeć jak ktoś płacze. Panie Kaziku, jak mogłem uważać pana za
poczciwego sąsiada?! Pluć mi się nawet nie chce. GIENIA: Ja zaraz znajdę
szmatkę i otrę jej oczy bo zaleje całą kanapę. (jak powiedziała tak i zrobiła) Już biegnę w sukurs oczom zmartwionym. Zaraz wszędzie będzie
sucho. (przerażona) Wszystko się rozlewa, zaciera, rozmywa. Muszę
mocniej szorować. Nie widać już oczu. Ale, ale, gdzie usta? Gdzie nos? Gdzie
czoło?
SIELSKI: Gdzie chusta?
MORSZTYNOWA: Jedna
wielka czerwona plama.
DUKLA: Twarzy nie widać.
MARZENKA: (płacze)
GIENIA: Rozpłynęła się. KAZIK:
Na rzeczywistość nie ma co liczyć
Bo ona już w zupełności
całej wydziela z siebie zapachy smalcu i białej kiełbasy wielkanocnej
Już ona dozuje z przekąsem
chrzan i ćwikły
Już ona wyśliznęła
się poręcznie pod drzwiami
Cichcem dyla dała i nas
opuściła
Zupełnie nie zwraca na
nas uwagi
Ale i tak wciąż tymi
drutami szydełkuje nowe to wątki w głowie
Kapustą z grzybami
zatacza nowe kręgi
Astmatyków dusi
kompotem z suszonych śliwek I śniętą rybą wypełniają
się pory ludzkiego mchu
Ością to nasze podrzędne
życie kłuje we wszystkie boki W gardle staje choć długo
tam nie zabawia
Odwróciła się od nas
rzeczywistość
Na szafot wątrobowy
prowadzi nas beztrosko
Zwisają już głowy
podszyte jej smakiem
Wszystko się tak w zawieszeniu dokonuje
Tyłkiem się do nas
odwróciła nieboga
Ale do robótek ręcznych
ustawicznie skora.
PROBOSZCZ: No to bardzo
ładnie ale.. (spogląda na zegarek) Niniejszym mianuję wszystkich tu
zebranych na członków naszej kongregacji, może lepiej zgromadzeniem to nazwać.
Musimy się trzymać razem inaczej przegramy a przecież wiadomo, że nie możemy
przyczynić się do upadku naszej dopiero co powstałej świątyni. Lada moment
zjedzie Florescentny z kazaniem. No więc jak? Zawiązała się kongregacja, czy
nie? Tylko ja wam zostałem by was chronić a jak widzicie zło podstępnie umieściło
się w naszym synu.
MORSZTYNOWA: Ja zawsze
byłam po stronie prawdy...
PROBOSZCZ: Jak to byłaś,
córko? Masz jakieś wątpliwości?
MORSZTYNOWA: Ależ żadnych,
umiem oddzielić plewy od ziarna.
PROBOSZCZ: Taka postawa
nadaje spójność naszemu działaniu. Chart ducha zawsze zwycięży nad materią.
GIENIA: To mój syn.
PROBOSZCZ: Syna córko
już straciłaś, wystarczy się przyjrzeć tej postaci, ale w rękach matki, co
życie wszak dała, leży obowiązek chronienia dziecka do końca! A co najważniejsze,
dusza jego w opałach, bo ciało i tak kiedyś próchnieje. Nie można odmówić
własnemu dziecku, który krzyczy na ratunek. Bo choć on w tej chwili nic nie mówi,
to dochodzi do mnie takie ciche ale jakże przejmujące wołanie: „Ratunku,
ratunku". I my razem odpowiemy na to zaiste tragiczne wołanie. A z czym pójdziesz
później tam do góry, jak się wytłumaczysz z grzechu zaniechania?!
GIENIA: No ja...
PROBOSZCZ: No właśnie,
córko. Zdania nie jesteś w stanie dokończyć bo niczym nie będziesz mogła
się wytłumaczyć.
KAZIK: Widzę, że tu
ksiądz sąd nade mną uprawia.
SIELSKI: Sam pan nas do
tego popycha.
GIENIA: Ciarki mi po
plecach przechodzą, ale duszę syna ratować trzeba.
PROBOSZCZ: (do
Marzenki) A ty moja mała, jak się na to zapatrujesz?
MARZENKA: Sama nie wiem.
PROBOSZCZ: To bardzo
niedobrze. Pomyśleć należy o przyszłości dziecka, jaka golgota go czeka, a ja jestem w stanie tę ciernistą drogę odkurzyć, że nawet śladu po jednym
chwaście nie będzie. Będzie sobie chodził prostymi drogami, fiołki będzie
wąchał, biegał po polanie. Kto wie, może i przy mnie karierę zrobi.
GIENIA: I co synu, nic
na to nie powiesz?
KAZIK: (milczy)
SIELSKI: Zdradził panią
tak samo jak nas wszystkich a jeszcze nawet bardziej.
MORSZTYNOWA: Łudził
szczęściem, leczył by zło w płochliwej pieśni się pleniło.
DUKLA: Matka może wiele
znieść ale nigdzie nie jest napisane, że wszystko!
MARZENKA: Ale ten wsad
po nim we mnie siedzi jak zadra.
PROBOSZCZ: I temu ma służyć
nasza akcja sanacyjna. Wszystko da się jeszcze oczyścić. Nie dajmy zmarnować
wszystkiego, co się wydarzyło. Nikt nam tego później nie wybaczy.
KAZIK: Chcą mnie żywcem
ukatrupić.
SIELSKI: Sprzedajny pan,
panie sąsiedzie, a tak wszyscy zawierzyli.
PROBOSZCZ: W porę
wszystko się nam objawiło choć boleśnie. Bolesnych też czynów wymaga od
nas zaistniała sytuacja.
KAZIK: (wstaje)
Na te słowa czarnego pasierba to mi gardło się zwęża. W gardzieli jakby wszystko już podwiązane
podwiązką równowagi barankowej.
To w gardle takie zarzynanie barankowe się dokonuje a oczy wypychane są
naprzód a im dalej tak wybiegają,
to tym bardziej nić wiąże i supła przedziwne układy
tak własnoręcznie
podwiązać sobie tę gardłową sprawę,
co człowieka spoiwem mdłym
miota.
SIELSKI: Znów zaczyna
wierszować.
PROBOSZCZ: (spogląda
na zegarek) Czas nagli. Ruszać trzeba. Sielski gdzie jest magnetofon?
SIELSKI: W przedpokoju.
GIENIA: Przynieś go
szybko. Morsztynowa, po kasetę!
MORSZTYNOWA: Mam ją w kieszeni.
PROBOSZCZ: Tak bez
fanfar obyć się nie godzi. Muzyka skrzydeł dodaje naszym działaniom.
Sielski włącza magnetofon. Fanfary. PROBOSZCZ: Ścisz nieco.
Jest zbyt tandetnie głośno. (Sielski ścisza) Teraz jest o wiele poważniej.
Pogłośni się jakby stawiał opór.
SIELSKI: No to gotowe.
Nagrałem fanfary na jakieś pięć minut.
PROBOSZCZ: No to trzeba
się śpieszyć.
MORSZTYNOWA: No to może
tak na hasło ruszymy?
PROBOSZCZ: Daję więc
hasło. Do dzieła!
SIELSKI: A ksiądz
proboszcz?
PROBOSZCZ: Ktoś musi
tym wszystkim kierować. Bez kierownika to tylko sam bałagan. Zresztą ja będę
tu pieczę trzymał nad oprawą muzyczną. No żwawiej. W rządek się ustawcie i do roboty.
DUKLA: Ja stoję koło
Morsztynowej. Niech ksiądz da znak i idziemy.
PROBOSZCZ: Ile razy mam
dawać znak?! Daje znak tym razem uroczyście. Alleluja i do przodu!
KAZIK:
Śmierć mi jest milszą niż to przykre życie I lepiej wylegiwać się
niż tak stale chorować
Łakocie uśmiechające
się przed zamkniętymi ustami
To stosy prowiantu leżące
na grobie
Wszyscy zbliżają po woli do Kazika.
Pochylają się nad nim. Fanfary w tle wciąż grają. Proboszcz kiwa się na
boki by bacznie spoglądać na dokonujące się tu czyny. DUKLA: Spodnie mi się
na tyłku rozerwały.
PROBOSZCZ: Rozwarta
paszcza.
DUKLA: Mam wielką dziurę.
PROBOSZCZ: Niech łyka
wszelaki brud tego świata.
Po chwili wszyscy stoją wyprostowani i oddalają się po woli od Kazika. MARZENKA: Leży.
GIENIA: Nie rusza się.
SIELSKI: Biały jest.
DUKLA: Nawet nic nie
powiedział.
SIELSKI: Nie bronił się.
MORSZTYNOWA: Uśmiecha
się.
DUKLA: Nawet teraz z nas
sobie kpi.
MARZENKA: Leży.
GIENIA: Nie rusza się.
SIELSKI: Coś kapie.
MORSZTYNOWA: Znów się
leje z obrazu.
DUKLA: Znów czerwień
bryzga z obrazu.
MARZENKA: To nie płacz
lecz gejzer.
GIENIA: Po szmaty trzeba
gnać.
PROBOSZCZ: Podstawcie
miskę.
SIELSKI: To leje się
jak górski potok.
MORSZTYNOWA: Jedna
wielka dziura.
DUKLA: Wulkan bordowy.
MARZENKA: Nogi me się
kurczą.
MORSZTYNOWA: I mnie tak w kucki coś bierze.
DUKLA: Tu wanna
potrzebna by zatamowała ten bieg.
MORSZTYNOWA: Tu i wanna
nie wystarczy.
GIENIA: Ta krew nas
zalewa.
MORSZTYNOWA: Coś
strasznie śmierdzi na dodatek.
SIELSKI: Cuchnie niemiłosiernie.
DUKLA: Trup już się
rozkłada czy z tej czerwieni tak bucha?
MARZENKA: Odór nie do
wytrzymania.
PROBOSZCZ: Wiatr powiał z wielką siłą pod sutannową zbroją. Nie wstrzymał wszystkiego. Poszło ze
mnie wszystko.
SIELSKI: Smród ten człowieczy
ogarnia nas wielkim pasem.
MORSZTYNOWA: Co
proboszcz taki skulony w sobie?
PROBOSZCZ: Kadzidła mi
tutaj dajcie.
SIELSKI: Okno otwórzmy,
niech ta śmiertelna woń stąd uleci.
PROBOSZCZ: Kadzidła mi
dajcie, bo się nie ruszę.
SIELSKI: Ekscelencjo?
Kiszki wysiadły?
PROBOSZCZ: Kadzidła
dajcie!
Wszyscy zamierają w bezruchu. Ite, missa est
1 2 3 4
« (Published: 14-02-2005 Last change: 30-01-2011)
Tomasz KaczmarekUr.1970 r. Dramatopisarz, doktor nauk humanistycznych Uniwersytetu Łódzkiego i Sorbony. Obecnie adiunkt na Filologii Romańskiej UŁ. Tłumacz z języka francuskiego i włoskiego. Autor artykułów z zakresu językoznawstwa, jak i poświęconych teatrowi i dramatowi europejskiemu XX-wieku. Jest laureatem I Ogólnopolskiego Konkursu na Polską Sztukę Współczesną zorganizowanego przez Stowarzyszenie DRAMA przy Teatrze Ateneum w Warszawie (2002). Od 2003 związany z "Laboratorium Dramatu" (prowadzonym przez Tadeusza Słobodzianka) przy Teatrze Narodowym. Private site
Number of texts in service: 9 Show other texts of this author Newest author's article: Racjonalny ustawodawca wobec opinii społecznej a populizm penalny |
Tomasz Kaczmarek Inżynier elektryk z wykształcenia, pracuje jako informatyk. Członek Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Zainteresowania: literatura s-f i popularnonaukowa, informatyka, historia średniowiecza w Polsce. Mieszka w Legnicy. Numer GG: 2449621
Number of texts in service: 10 Show other texts of this author Newest author's article: Racjonalizm kontra wiara. |
Tomasz KaczmarekCzołowy polski specjalista od prawa karnego, profesor zwyczajny Uniwersytetu Wrocławskiego, wieloletni kierownik Katedry Prawa Karnego Materialnego, członek Komisji Kodyfikacyjnej odpowiedzialnej za nowy Kodeks Karny (1997). W 2006 r., w 40-lecie pracy naukowej, wydano monumentalne "Rozważania o przestępstwie i karze" (ss.838) - antologię rozpraw naukowych T. Kaczmarka, jako jedyny tego rodzaju projekt w powojennym prawie polskim. Private site
Number of texts in service: 10 Show other texts of this author Newest author's article: Społeczne niebezpieczeństwo czynu jako problem kodyfikacyjny |
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3941 |