Culture » Art » »
Obywatel męczennik czyli dusza Kazika w opałach [3] Authors: Tomasz Kaczmarek, Tomasz Kaczmarek, Tomasz Kaczmarek, Tomasz Kaczmarek
AKT III
SCENA 1 Kazik leży w łóżku, podłączony różnymi
rurkami do dziwnych urządzeń medycznych. MARZENKA: Dzień dobry mój
misiaczku. Jak tam dzisiaj?
KAZIK: Co ty wygadujesz
przy tym panu?!
MARZENKA: A co mi on
tam.
KAZIK: Stoi tam cały
czas?
MARZENKA: Stoi jak posąg.
KAZIK: Cały czas tak
stoi.
MARZENKA: (do
Laparoskopo) A może chce pan herbatę?
DOKTOR LAPAROSKOPO: Nie,
dziękuję. Muszę dokładnie śledzić ekran.
MARZENKA: To pan tak całą noc tutaj
siedział z moim mężem i oka nie zmrużył? KAZIK: Nie mogłem przez
niego zasnąć. Tak dziwnie stał nieruchomy.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Proszę się mną nie zajmować. Tak jakby mnie nie było.
MARZENKA: Czyli herbatki
pan nie chce?
KAZIK: On nic nie chce.
MARZENKA: Ale ci
poprzylepiali do głowy różnych rzeczy. (dotyka czoła Kazika)
DOKTOR LAPAROSKOPO: Proszę nie ruszać!
Ten sprzęt należy do naszej Akademii Nauk! Jest bardzo kosztowny. MARZENKA: To ja już męża
nie mogę pogłaskać?
DOKTOR LAPAROSKOPO: Głaskać
można nie tylko po głowie. Nie tylko głowa należy do pani męża.
MARZENKA: (cicho do
Kazika) On jakiś jest perwersyjny, czy co? (głośniej) Kiedy on
wygląda na tak strasznie chorego z tymi przylepcami na twarzy. I te maszyny
dziwnie pikają.
DOKTOR LAPAROSKOPO: To są
tylko pozory.
MARZENKA: To kołatanie
mi w uszach nazywa pan pozorami? (przytula się do Kazika) Kaziku, czy
ciebie to nie boli? Oni cię aby pod jakimś prądem nie trzymają?
KAZIK: Strasznie mi
niewygodnie. Muszę cały czas leżeć na plecach.
MARZENKA: Odleżyn mi załapiesz.
No sam pan słyszy. Długo tak będzie mój mąż pod tą akademicką aparaturą
leżał? Chory tak znowu nie jest. Leżenie nie jest chorobą.
DOKTOR LAPAROSKOPO: To długo
nie potrwa.
KAZIK: (cicho do
Marzenki) Badają mnie, czy aby...
MARZENKA: Ja ci Kaziczku
przyrzekam na wszystko, że to nie ja go nasłałam. Nie mam nic z tym wspólnego.
Mogę się przeżegnać.
KAZIK: Ale drzwi znów
były uchylone. I oni tak przez te drzwi wchodzą.
MARZENKA: Nie mogę o wszystkim pamiętać. Zresztą miał jakiś oficjalny papier z urzędu. A ja tak
ciągle nie mogę latać po mieszkaniu. Twoja matka wciąż mnie uczy jak robić
kluski. Wiesz, najlepiej mi wychodzą te na mleku.
KAZIK: Takie jak lubię.
Ciekawe, czy umiesz je przysposobić jak mama.
MARZENKA: Twoja mama
mnie nawet pochwaliła, oczywiście na swój sposób.
KAZIK: Kochana mateczka.
MARZENKA: Dziwnie tak się
przy tobie położyć jak ten stoi. Ale mnie tak jakoś ciągnie do ciebie, może
dziecko chce się do tatusia przytulić?
KAZIK: Chyba robi na
trzy etaty, a tu człowiek nawet ćwierć nie może znaleźć. Przez takich jak
on ludzie nie mogą znaleźć pracy.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Udam, że nie usłyszałem.
MARZENKA: No to fatalnie
pan udaje. (do Kazika) Ja się boję, że ty mi się naprawdę rozłożysz
na amen.
KAZIK: Oni cały czas węszą. Chcą ze
mnie zrobić wariata. Na pewno macała w tym palce dyrekcja kotłowni. MARZENKA: Na razie nic
nie wykazali.
KAZIK: A niby co mają
wykazać? Dopiero krew ich zaleje.
MARZENKA: Skargę złożymy.
KAZIK: Ja znam ich
metody, donosy, potwarze i tym podobne. Wszystko robią w białych rękawiczkach.
Nie znajdziemy oprawcy.
MARZENKA: Twoja matka
nie chce mi dać pieniędzy na mleko w proszku, trzyma wszystko na twoje
warzywa.
KAZIK: Muszę się jakoś
trzymać. Chyba nie chcesz żebym się poddał?
MARZENKA: A ja żreć
muszę za dwoje! Ty leżysz, to i tak wiele kalorii twoje ciało nie utrzyma.
KAZIK: Jak wydobrzeję
kupi się mleko i to nie tylko w proszku.
MARZENKA: Oby to nastąpiło
jak najszybciej. (do Laparoskopo) A co wy właściwie robicie mojemu mężowi?
DOKTOR LAPAROSKOPO: Elektrokardiogram,
elektroencefalogram, elektrookulogram a na koniec zrobimy test słuchowy. MARZENKA: Oni cię
jednak jakoś elektrycznie badają. (do Laparoskopo) Spróbujcie mi
zmarnować męża to już wam Marzenka pokaże!
KAZIK: Takie
spustoszenie czuję w głowie. Jak po gradobiciu. Takie jałowe poszycie w bebechach, co to wyczekuje na nowe nasienie.
MARZENKA: No jedno się
już twoje we mnie rozwija w zawrotnym tempie. Chcesz posłuchać?
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Zalecane są tylko niezbędne ruchy.
MARZENKA: Ręką
tatusiową nie może łona pomacać? Tu w tym brzuchu wetknięte jest przez
niego życie. A takie życie tez się o swoje dopomina.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Rurki wylecą i trzeba będzie wszystko zaczynać od początku.
MARZENKA: No to lepiej,
żeby już nie przerywać tych badań. Poczekamy więc z tym masowaniem łona.
KAZIK: Co tam za
harmider na klatce schodowej? Znów nie zamknęłaś drzwi?
MARZENKA: Nie mam czasu
nawet porozmawiać z mężem bo cały czas się coś dzieje. To i nie ma kto się
zająć drzwiami. Tylko proszę cię, bez nerwów.
KAZIK: Jak mam się nie
denerwować. Ten mnie unieruchomił kto wie na jak długo a tam we własnych
drzwiach ujadają.
MARZENKA: Jak chcesz mogę
sprawdzić, tylko nie krzycz, bo mi się od razu słabo robi.
SCENA 2 Wpada Morsztynowa. MORSZTYNOWA: Dzień
dobry, dzień dobry. Ledwo co weszłam a jednak tchu mi nie brak. Biegłam jak
szalona i przebijałam się przez kordony ludzkich serc. Jakie to wspaniałe móc
pełną piersią oddychać. (oddycha) W to mi graj.
MARZENKA: Czy drzwi były
otwarte?
MORSZTYNOWA: Ruszają się to do środka,
to na zewnątrz, w ciągłym są ruchu. Ale na szczęście, Sielski twardo stoi
na straży. Proboszcz mu zalecił by nikt nie zakłócał spokoju panu Kazikowi. MARZENKA: No to miło z jego strony. A pani jak się dostała?
MORSZTYNOWA: Pani
Marzenko, no ja już tak się zżyłam z waszym mieszkaniem, że czuję się jak u siebie, proszę mnie źle nie zrozumieć. To przez te częste przychodzenie.
Mam chody u Sielskiego. Właściwie gdyby nie on, to wszyscy weszliby popatrzeć
na pana Kazia. A on ostro opiera się o drzwi i mówi „nie ma mowy, pan Kazik
odpoczywa". Ludzie wszędzie wysiadują na klatce. Niektórzy śpią na
materacach, starsi wzięli ze sobą krzesełka. Zupełny tłok. Nie idzie przejść.
MARZENKA: Co oni tam tak
wysiadują?
MORSZTYNOWA: Wszyscy
czuwają. No, liczą na szybki powrót pana Kazika do zdrowia. I te ich piękne
oczy, tak znamiennie mówiące wiele rzeczy na raz. To są po prostu niebywałe
sceny.
MARZENKA: Śpiew mnie
dochodzi stamtąd.
MORSZTYNOWA: Śpiewają
by zabić zmęczenie. Duchota straszna na tej klatce. Otworzyli okna i parę osób
się zaziębiło, ale i tak trwają. To nie są ludzie, którzy szybko rezygnują.
Ale ja tak gadam i gadam. No ja właściwie do pana Kazika przyszłam. Ale widzę,
że mają państwo gościa.
KAZIK: Gość urzędowy.
Nikt go nie zapraszał.
MORSZTYNOWA: No bo ja
mam listę.
MARZENKA: Jaką listę?
MORSZTYNOWA: (wyciąga
kartkę z kieszeni) No na przykład Zauskiego meczy podagra, nie wie co robić, a nie jest na samym początku listy. Strasznie cierpi. O, jest dwudziesty
trzeci. Niech pani Marzenka zerknie. Bobowej wyjęli macice a i tak rzuciło się
jej na nogi. Też na szarym końcu.
MARZENKA: Otworzyli w naszym bloku prywatną przychodnię?
MORSZTYNOWA: W ciężkich
czasach, to i humor potrzebny, ale w pierwszej dziesiątce nie są tak znowu
najcięższe przypadki, o, na przykład, Pawlakowa ma czyraki, z tym da się żyć,
Paschalskiej wysiadły struny głosowe a Piluchowski, od kiedy złamał nogę
jak jeździł na nartach, wciąż kuleje. Mamy tu też swędzenia, natręctwa,
grzybice, anemie, astmy dwa przypadki, różyczka małej Pawlikowskiej a niektórzy
nie chcą powiedzieć z czym przychodzą.
MARZENKA: Czemu oni nie u lekarza? Kaziku a może skoro ty i tak nieruchliwy jesteś przyjmiesz kolejno
sąsiadów? Może się odwdzięczą i będziesz miał nową posadę. Zobacz,
nawet nie musielibyśmy zakładać działalności gospodarczej.
KAZIK: Widzisz kobieto,
że upadek służy do tego aby człowiek mógł się podnieść, inaczej takie
schodzenie do parteru byłoby jedynie pustym gestem.
MORSZTYNOWA: Ja
rozumiem, że pani wykończona zwłaszcza w tym stanie. Pani powinna odpoczywać.
Już my się wszystkim zajmiemy. A, zupełnie wypadło mi z głowy. Proboszcz
lada moment się pojawi z drzwiami metalowymi, antywłamaniowymi. Będzie
wreszcie spokój.
MARZENKA: Nikt już nie
będzie tak sobie wchodził. Ale ile takie drzwi kosztują? Czy nas na to stać?
MORSZTYNOWA: Sprawa już
załatwiona. Nie ma się czym przejmować.
KAZIK: Ksiądz proboszcz
to naprawdę cudowny człowiek.
MORSZTYNOWA: No to właściwie
powiedziałam już wszystko co miałam. O już słyszę jak ksiądz prze przez
te tłumy jak lodołamacz.
MARZENKA: To ja pójdę
do kuchni, poczekam na lepszy moment żeby porozmawiać z moim mężem.
KAZIK: Odciąż nieco
moją matkę. Wiesz jak ma zszarpane nerwy.
MARZENKA: Idę. (wychodzi)
SCENA 3 Słychać przepychania przy drzwiach po
czym pojawi się ksiądz proboszcz. PROBOSZCZ: Ludzie, trochę
umiaru, nie widzicie, że drzwi nowe niesiemy? Chcecie by kogoś one pokancerowały?
Sielski, niech pan nieco ich zepchnie na półpiętro, tylko żwawiej, więcej
ikry, bo my nigdy nie wejdziemy tutaj. Panowie zabierajcie się do instalacji.
Ludzie powiadam wam, kilka stopni w tył! Będzie dużo kurzu, podusicie się.
MORSZTYNOWA: To nasz
proboszcz.
KAZIK: Tak, słyszę go.
SIELSKI: No ludzie, nie
słyszycie, co ksiądz proboszcz mówi?
Wchodzi do pokoju proboszcz. MORSZTYNOWA: Dobrodzieju w samą porę. Pan Kazik nie śpi.
PROBOSZCZ: Niech będzie...
(spogląda podejrzliwie na Laparoskopo) no chyba nie wszystkim to będzie.
KAZIK: Witam, witam
najgoręcej jak umiem.
PROBOSZCZ: Niech
Morsztynowa pomoże Sielskiemu, bo robotnicy nie wstawią tych drzwi. Potrzebna
jest kobieca interwencja.
MORSZTYNOWA: W samej
rzeczy, już idę. (wychodzi)
PROBOSZCZ: Witaj synu. A ten pan, to kto?
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Doktor Laparoskopo.
PROBOSZCZ: Jakiś pan
taki dziwny, jakby nieżyczliwie nastawiony. Przyszedł pan męczyć naszego
syna? Widzę, że spóźniłem się z tymi drzwiami. Piękne metalowe,
nierdzewne, nie jedna głowa by się o nie rozbiła. A tutaj ukradkiem wśliznął
się taki.
KAZIK: Miał jakieś
papiery z urzędu.
PROBOSZCZ: Ja ten uśmiech
bez wyrazu już znam. Oni zawsze spreparują nakazy. Diabelską woń wyczuwam.
Tu się kroi niezła walka.
KAZIK: Pasterzu, zdania
mi zwisają jak kropelki z nosa.
PROBOSZCZ: Nie lękaj się
synu. Jestem tutaj i czuwam. Tylko ja wam pozostałem. Wystarczy mi zaufać a wszystko potoczy się bezboleśnie. (przygląda się aparaturze) I jak
techniką chcą podejść by zamęt wprowadzić.
KAZIK: Cały czas coś mnie dzierga w głowie. DOKTOR LAPAROSKOPO: (do
proboszcza) Proszę sobie kolego używać. Ja pracuję.
PROBOSZCZ: I taki niby
spokojny ten diabełek, że niby nic go nie może wyprowadzić z równowagi. Nieźle
został wyuczony u Belzebuba. Ale się nawet nie ukrywa, jak on do mnie się
zwraca, „proszę pana". Nieźle sobie już pozwalają. Brak szacunku dla
hierarchii. To już was nie stać na jakiekolwiek pozory? Idziecie na całość?
Proszę bardzo, ja nie inaczej!
KAZIK: Czy aż tak źle?
DOKTOR LAPAROSKOPO: Ja naprawdę jestem zajęty a pan nie przyszedł ze mną pogadać. Ja muszę się skupić. PROBOSZCZ: Bezczelnie już
wchodzą ludziom do domów. Zaczyna się od reklam a potem przychodzą z całą
aparaturą, żeby wyssać z człowieka, co najlepsze. A potem co robią?
Wyrzucają, porzucają, na bruku zostawiają. No pokaż gdzie masz ten ogon
schowany? Po tych ogonach ich łatwo rozpoznać, ale ja już w oczach widzę, co w trawie piszczy. Jestem dobrze przeszkolony. Nieraz miałem do czynienia z demonem.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Jeśli
pan będzie łaskaw, to proszę sobie wyobrazić, że mnie nie ma.
PROBOSZCZ: No chciałby
pan. Twój pracodawca na to liczy, no ale my umiemy patrzeć i wyłapujemy
najmniejsze szczegóły. (głośniej) Sielski, jak już skończycie z tymi drzwiami, to zabierzecie się do następnej roboty.
SIELSKI: Tak jest.
PROBOSZCZ: No i pan tak
będzie cały czas tak stał? Ja przyszedłem porozmawiać.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Na
stojąco lepiej mi się pracuje. Człowiek jest w ciągłym napięciu. A tak można
się rozleniwić.
PROBOSZCZ: Iście szatańskie
rozumowanie. Pewnie nie chce usiąść na ogonie. Boli takie przygniecenie, co?
DOKTOR LAPAROSKOPO: A co
panu do mojego gniecenia?
PROBOSZCZ: A wbrew
pozorom dużo.
KAZIK: Całą noc tak
stał. Sprawdza, czy ja czasami nie jestem...
PROBOSZCZ: Tak, tak, ja
wiem. Jak im coś nie pasuje, to od razu robią z wrażliwych duchowo szaleńców,
pomyleńców i jeszcze tam inne jakieś wymyślają. Badać pan niby przyszedł? A skierowanie pan ma?
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Badam przypadek oto tu leżącego obywatela. Sprawdzam jego funkcjonowanie.
PROBOSZCZ: I zobacz synu
jak on bezosobowo do ciebie podchodzi, jakbyś nie miał imienia, żony, matki,
życia, własnych problemów. To są właśnie te szatańskie socjotechniki.
Patrz synu i ucz się.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Zaraz zakończę badanie.
PROBOSZCZ: Byłoby
lepiej, gdyby już pan zakończył.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Wszystko się właśnie rejestruje w komputerze. Niebawem będziemy mieli
wydruki.
PROBOSZCZ: Może się
pan odwrócić?
DOKTOR LAPAROSKOPO: Nie
mogę.
PROBOSZCZ: Ja mogę panu
pomóc.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Nic z tego.
PROBOSZCZ: Przesuniesz tę
diaboliczną machinę wraz ze swoją demoniczną facjatą i będę swobodnie
rozmawiał. Tego by jeszcze brakowało żeby byle jaki wysłannik księcia
ciemności usta mi zamykał. No już, bo wyciągnę tęgą artylerię!
DOKTOR LAPAROSKOPO: Ja
nikomu w słowo nie wchodzę.
PROBOSZCZ: Jeszcze się
chce drażnić na słówka. (pierdnięcie) O, jak mi już tak spod
sutanny wieje, to znaczy, że jestem nieźle przysposobiony do pojedynku.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Pan
raczył fasolkę po bretońsku skosztować.
PROBOSZCZ: Po takiej
strawie lepiej się wojuje z ciemnymi mocami.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Pan
uważa na perystaltykę jelit.
PROBOSZCZ:
Per anum ad astra.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Dopiero wam się odechce hec urządzać w dzielnicy.
PROBOSZCZ: Ha, gra w otwarte karty. I ja rzucam moje na stół dla dobra oto tego człowieka tu leżącego,
ale i całego świata. Bo i małe potyczki składają się na jedną wielką
wojnę. Kaziku my się teraz tu będziemy mocować.
KAZIK: Uważajcie na
meble. Matka się wścieknie jak coś zbijecie.
PROBOSZCZ: Mocunek ten będzie
na słowa ale tym bardziej walka będzie krwawa. A gra toczy się o twoją głowę.
Idziesz ciemięzco na ten pojedynek? Jeśli wygram będziesz się musiał odwrócić.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Zgoda.
PROBOSZCZ: Miserere.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Od
tego zaczyna ta czarna istota?
PROBOSZCZ: Miserere na
ten czas ale tylko na chwilę.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Od
tego miserere wrzody ci popękają.
PROBOSZCZ: Trzęsiesz
gaciami podła żmijo.
DOKTOR LAPAROSKOPO: W tym twoim pomstowaniu krwi ci ubędzie, że cała diecezja będzie ją żłopać
nachalnie.
PROBOSZCZ: Machaj ogonem
ile wlezie.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Ale o duszę nam tego cherlawego chodzi a ten w czarnej sukmanie chce mnie zboczyć z drogi.
PROBOSZCZ: Gloria więc
mówię. Wpadłeś w swoje sidła.
DOKTOR LAPAROSKOPO: (pochyla
się nad Kazikiem) Z rozmysłem do ciebie tu przychodzę. Dobro twe mam na
względzie.
PROBOSZCZ: Zgrzyt
cierpienia, co dusze unosi do góry.
DOKTOR LAPAROSKOPO: A ja
niegdyś nędzarz, zostałem ugodzony przez Najwyższego. Dałem się mu we
znaki i teraz zobacz, bogaczem jestem.
PROBOSZCZ: (nad głową
Kazika) Wina z jego winnicy złe pieśni wywabiały na światło dzienne.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Lepiej mieć samochód niż piechotą wędrować między blokami.
PROBOSZCZ: Spacer koi
rany i uwalnia duchowe pierwiastki.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Po cóż
się męczyć skoro można radośnie popijać wino i śmiechem wypełniać żywot?
PROBOSZCZ: Śmiech jest
najgorszym doradcą, kiedy wkoło tyle krwi się leje.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Pracę
znajdziesz i nic nie będziesz robił. Będziesz sobie siedział i chował
przyszłe dziecię.
PROBOSZCZ: Od siedzenia
gnije wątroba i długi zalewają człowieka.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Chcesz być szczęśliwym czy ciągle się męczyć?
PROBOSZCZ: W męczarniach
dusza pięknieje i człowieka unosi cudownie.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Po
co spadać, kiedy można wygodnie tutaj sobie siedzieć. No pomyśl, czyż nie
chodzi o spokój i fajowe życie?
PROBOSZCZ: Po chorobie
przychodzi zawsze zdrowie.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Rekonwalescencja trwa niekiedy długo i boleśnie a tak ciało twoje żadnej
zadry nie zazna.
PROBOSZCZ: Dusza jednak
będzie okrutnie krwawiła, a na te rany żadne pomady nie pomogą jak tylko
pokora i umiłowanie.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Będziesz
miał dwa samochody, co ja mówię, może trzy, dla każdego członka rodziny.
PROBOSZCZ: W ostatnim
tylko miesiącu 5 tysięcy ludzi zginęło w wypadkach samochodowych.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Będziesz
miał poduszki w samochodach. Nie będziesz narzekał na brak pieniędzy. No
zobacz, że wszystko przedstawiam ci w różowych kolorach.
PROBOSZCZ: Róż jest
kolorem grzechu, widziałem to w obcym kraju jak ludzie uwięzieni są w różowych
klatkach.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Co
klatką zwie klecha dla mnie jest uciechą życia. Żyj tu i teraz i korzystaj z mojej długowiecznej polisy.
PROBOSZCZ: Cierpienie
uszlachetnia wszystkie członki.
DOKTOR LAPAROSKOPO: I co
wybierasz? Sromotną nędzę z kokluszem w tle czy też wesołą tężyznę z pełnym
banknotów portfelem?
PROBOSZCZ: Wolisz cieszyć
się nędzną materią by później w kotle grzać się w asyście ziemniaków i włoszczyzny?
DOKTOR LAPAROSKOPO: Lęku
odczuwać nie będziesz.
PROBOSZCZ: Podgryzać cię
będzie boleśnie twoje sumienie, które bardziej do wątrobianej będzie
podobne niż do ulotnej w niebieskościach jedni w miłości.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Wybieraj więc człeku, bo dziś jest promocja. Chwytaj okazje za ogon!
PROBOSZCZ: Pluj na te
szatańskie przyśpiewki, bo zgliszcza zostaną po tobie.
KAZIK: Ale ja...
DOKTOR LAPAROSKOPO: No mówże,
wyraź się swobodnie.
PROBOSZCZ: Mów synu,
nie bój się tej kreatury. Wszystkimi wnętrznościami jestem z tobą. Pokropię
twoje mieszkanie na znak przymierza.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Klecha stosuje nierówne metody. Miało być na słowa bo i ja mogę uciec się
do moich metod.
PROBOSZCZ: Tak więc
wyraź się. Bądź sobą.
KAZIK: No więc ja...
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Wybieraj, dla ciebie zastosuję specjalną obniżkę.
PROBOSZCZ: Niech czystość
serca przemówi przez ciebie.
DOKTOR LAPAROSKOPO: No
wyduś to wreszcie z siebie.
PROBOSZCZ: Dalej chłopcze.
Co wybierasz?
DOKTOR LAPAROSKOPO: Moje
profity czy te wędzarnie człowieka w sutannie?
PROBOSZCZ: Miłość
wybieraj.
DOKTOR LAPAROSKOPO: No
więc? Bo czas nam umyka.
PROBOSZCZ: Powiedz.
Sercem pokonaj te w 'pazłotku' urobione profity.
KAZIK: Wybrałem.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Czyli jak? Podpisujemy umowę?
PROBOSZCZ: No to
wykrzycz to wreszcie.
KAZIK: Ja pójdę za głosem
naszego owczarza.
PROBOSZCZ: Ha, gloria!
DOKTOR LAPAROSKOPO: A taką miałem zniżkę.
PROBOSZCZ: Słowo się
rzekło. Odwraca się teraz ten pomocnik z ciemności przybyły.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Ale
nie długo, bo zaraz skończy się badanie, ale nie skończy się nasza rozmowa.
Ja do niej jeszcze powrócę. (odwraca się)
PROBOSZCZ: (cały
czas nad głową Kazika) No i jak?
KAZIK: (po cichu do
proboszcza, śmieje się) On tu stał a ją i tak widziałem.
PROBOSZCZ: Widziałeś?
Przyszła? To ci dopiero!
KAZIK: Jasne.
PROBOSZCZ: No i?
KAZIK: Moja wnęka
podbita piżmem nasączona jest ciągle i w kółko nowymi źródłami. Dziwne
te źródła biją w skroniach bo i ich pochodzenie dziwnie mi nieznane a jednak
bliskie.
PROBOSZCZ: A tak
bardziej normalnie jakbyś mógł synu wszystko mi powiedzieć?
KAZIK: No po prostu tam w drzwiach mi stanęła. Właściwie za drzwiami. Wyglądała zza nich.
PROBOSZCZ: Sprytnie się
uwinęła.
KAZIK: On nie zorientował
się. Udawałem, że śpię.
PROBOSZCZ: Dzielnym
jesteś synem. Brawo.
KAZIK: A ten wlepiał się w te swoje ekrany.
PROBOSZCZ: He, he… to
się ma rozumieć dyskretne objawienie. No i jak było?
KAZIK: Cudownie.
PROBOSZCZ: To wiem, ale
coś wreszcie konkretnego powiedziała? Instrukcje, nakazy, jakieś prośby?
KAZIK: (załamany)
Jak ja szybko zapominam słowa, choć trwają wydane mi polecenia, a w duszy
pozostaje światło. Jednak szczegóły znikają.
PROBOSZCZ: A co to ma
znaczyć?
KAZIK: Gdybym w godzinę
później miał powtórzyć to, co usłyszałem, nie przypomniałbym sobie nic
więcej poza jednym lub dwoma ważnymi zdaniami.
PROBOSZCZ: No to może
tymi dwiema rzeczami się będziemy posiłkować w dalszej walce?
KAZIK: Ale minęło już
kilka godzin.
PROBOSZCZ: I co? Nic nie
pamiętasz? To mi chcesz powiedzieć?!
KAZIK: Wizje zaś
pozostają żywe w moim umyśle, ponieważ sam na nie patrzyłem. Wizje
dostrzegam. Pozostają więc bardziej żywe w mojej myśli, która musiała się
wysilać, by je zanotować takimi, jakie były.
PROBOSZCZ: Dowiem się
jakie to były wizje, bo jak na razie nic z tego dyskursu wynieść nie mogę!
KAZIK: Takie szczęście
ze smutkiem przeplatane.
PROBOSZCZ: I co ja synu
niby mam zrobić z takimi wizjami? Co mam powiedzieć? Jak mam ciebie bronić?
Jak ja mam to im wszystko narysować?
KAZIK: Proboszcz na mnie
zły?
PROBOSZCZ: Zły, nie zły,
ale jak ugryźć tę całą sprawę? Czy ty wiesz, że wysoko postawione
osobistości są zainteresowane tobą? Florescentny przybędzie z kropidłem, które
otrzymał od samego papieża. Sam z nimi się skontaktowałem i całym sercem
wspierają tę moją inicjatywę, ale ty mi nic a nic nie pomagasz! Jak ja im się
pokażę jako pasterz? Nie pomyślałeś o tym?
KAZIK: Bardzo
przepraszam.
PROBOSZCZ: Tyle, że ja
wyjdę na głupca a ja tu przybyłem, żeby im pokazać jak na nowo ewangelizować.
Łapiesz, co mówię, synu?
KAZIK: Całkowicie. No
to dodatkowo mnie stresuje.
PROBOSZCZ: Napnij mięśnie i może coś tam wyleci?
KAZIK: No czuję w tej
chwili źródła pouczeń. Stałem zupełnie zmieszany wobec lekkości słów do
mnie dochodzących ale za nic nie mogę sobie przypomnieć, o co dokładnie
chodziło. Nic.
PROBOSZCZ: No to
katastrofa, ale od czego jest dobry włodarz dusz? Od tego żeby z każdej
opresji wyjść zwycięską ręką. No to sobie przypomnimy. Na początek
organizuje się w takich sprawach coś w rodzaju konsylium.
KAZIK: A co to?
PROBOSZCZ: A to nie jest
ważne. Ważne jest natomiast to, że wypada odpowiednio ugościć i podziękować.
Taka wizyta, to nie byle co. Chodzi o to, że u nas źle się dzieje i ma się
zacząć dziać wreszcie lepiej co by nie dopuścić do katastrofy. A ty chyba
nie chcesz do tego doprowadzić? No i w tej walce stanę na pierwszej linii
frontu. Nie ma co się krygować w dzisiejszych czasach. Działać trzeba. No to
jak, nie damy naszym wrogom satysfakcji?
KAZIK: W żadnym
wypadku!
PROBOSZCZ: No to już coś.
Jako pasterz wiem, co robić. A wiesz jak zwykło się pokazywać wdzięczność?
KAZIK: Jakimś darem?
PROBOSZCZ: Wspaniale. Właśnie,
darem, ale pierwszej klasy a nie jakimś tam zwiewnym cackiem. I tak też
zrobimy. Nie będziemy przebierać w środkach. Idziemy po prostu na całość.
KAZIK: No tak by wypadało.
PROBOSZCZ: Dobrym jesteś
synem i niech ci będzie za to odpowiednio zapłacone. Czyli już wiemy, o co
nas prosiła.
KAZIK: No można się
domyśleć.
PROBOSZCZ: Widzisz jak
szybko chwytasz rzeczy esencjalne. No to ja już przygotuję wszystko co i jak.
KAZIK: Możemy poczekać
też do jutra, na pewno przyjdzie. Przychodzi regularnie.
PROBOSZCZ: Byłoby
lepiej, ale jeśli znów wzruszenie odbierze ci synu pamięć? Na wszystko
trzeba być przygotowanym. Zły nie śpi. On tylko czyha aż się potkniemy.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Zaraz będzie wydruk. Będziemy mogli rozpocząć badania słuchu.
PROBOSZCZ: Jak tu
jeszcze ten kosmaty szalbierz wtyka swoje judaszowe grosze. A mówiłem, że użyczę
mojego dyktafonu. Nie mówiłem?
KAZIK: Mówił ksiądz
dobrodziej.
PROBOSZCZ: (do
Laparoskopo) No i jakie wieści?
DOKTOR LAPAROSKOPO: Żadnych niestety
anomalii. Wszystko jest w normie, ale może ten test na słuch coś wykaże. PROBOSZCZ: He, he, górą
jesteśmy. Spodziewali się dziwactw a tu wszystko normalnie się toczy.
KAZIK: Ja wiedziałem,
że nic na mnie nie znajdą.
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Pozostaje nam jeszcze do zrobienia test na słuch. On może wszystko odmienić
jeszcze.
PROBOSZCZ: Ale ten test,
to już diable jeden zrobisz innego dnia, bo dziś to i tak za wiele sobie
pozwoliłeś.
DOKTOR LAPAROSKOPO: To
się jeszcze okaże.
PROBOSZCZ: Jak się nie
może pogodzić z porażką. To musi strasznie boleć. Ogień przeszywa go na
wylot. Dopiero mu się dostanie w dyrekcji, he, he...
DOKTOR LAPAROSKOPO:
Przyjdę tu jutro. Nie ma co się zawczasu cieszyć.
PROBOSZCZ: A przychodź
sobie. Może ulegniesz tym cudownością, co się tutaj odbywają na naszych
oczach. Kto wie, blask tak w ślepia ci wejdzie, że naturę zmienisz.
DOKTOR LAPAROSKOPO: Też
mi cudowne grzebanie w mózgu.
PROBOSZCZ: Zabieraj się z tymi rurkami. I szerokiej drogi.
Laparoskopo zbiera się do drogi. Ściąga
wszystko z Kazika, chowa przyrządy do torby i kieruje się do drzwi. DOKTOR LAPAROSKOPO: Żegnam.
PROBOSZCZ: Od razu inne
lico masz synu jak ci odjęli całą tę maszynerię. Szerokiej drogi, proszę
uważać na schodach.
KAZIK: Mogę się
wreszcie na bok przewrócić.
PROBOSZCZ: Ale powróćmy
do naszego zadania. Mój synu musisz się lepiej sprawić, bo wszystko będą
chcieli podważyć.
KAZIK: Nie dam się. To
moje prawdziwe doświadczenie.
PROBOSZCZ: Ale coś pamięć
ci szwankuje. Takiej pamięci pomoc jest potrzebna. A ja, na szczęście umiem
twoim wizjom nadać werbalne znaczenie.
KAZIK: Czyli co?
PROBOSZCZ: No ja już pięknie
ubiorę w słowa to, co twe oczy wybrane widziały a nie były w stanie słowem
wyrazić. Przyznasz, że to pomoc pierwszej wagi.
KAZIK: Jestem bardzo
zobowiązany.
PROBOSZCZ: Nie trzeba aż
zbytnio, w końcu ty jesteś synu zaczątkiem nowego, co idzie w naszej parafii.
KAZIK: Za duże emocje.
O, chyba ktoś upadł.
PROBOSZCZ: Pewnie
doktorek się pośliznął. W dzisiejszych czasach trzeba patrzeć bacznie pod
nogi. Inaczej można sobie wybić zęby, nogi połamać a kto wie, życie stracić
też nie jest trudno. Wszystko zależy od tego jak się upadnie.
KAZIK: Huk był okropny.
PROBOSZCZ: Zło zwykle
upada ostentacyjnie i robi przy tym wielkie zamieszanie.
KAZIK: Ja tym razem
sprawdzę się. Daję słowo.
PROBOSZCZ: A czy będziesz
miał ku temu okazję?
KAZIK: Dziś w nocy
PROBOSZCZ: Czyli wątpisz w moją pomoc?
KAZIK: Ależ nie, nasz
drogi pasterzu. Chciałbym się zrehabilitować.
PROBOSZCZ: To chwalebne, a jakże. Nie zapominaj jednakże, że jutro rano może być za późno.
KAZIK: O jak mi przykro,
że zawiodłem.
PROBOSZCZ: Nic się nie
martw. Sam osobiście zajmę częścią artystyczną a ty jedynie potwierdzisz.
No bo chyba potwierdzisz?
KAZIK: No proboszcz się
nie może mylić w tych sprawach.
PROBOSZCZ: O to właśnie
chodzi. Niektórym się jawią wielkie rzeczy a innym należy oddać
interpretację. Tak już ten świat został skonstruowany.
KAZIK: Czyli nic jeszcze
nie przepadło?
PROBOSZCZ: Nic nie
przepadło. No dobra. Ja się będę zbierał, bo muszę popracować trochę w kancelarii. Ciężka robota, ale jak uduchawiająca. Żegnam cię synu. Czas na
mnie.
KAZIK: I ja żegnam.
PROBOSZCZ: Do jutra. Dbaj o siebie synu. (wychodzi podśpiewując)
Te Deum laudamus.
1 2 3 4 Dalej..
« (Published: 14-02-2005 Last change: 30-01-2011)
Tomasz KaczmarekUr.1970 r. Dramatopisarz, doktor nauk humanistycznych Uniwersytetu Łódzkiego i Sorbony. Obecnie adiunkt na Filologii Romańskiej UŁ. Tłumacz z języka francuskiego i włoskiego. Autor artykułów z zakresu językoznawstwa, jak i poświęconych teatrowi i dramatowi europejskiemu XX-wieku. Jest laureatem I Ogólnopolskiego Konkursu na Polską Sztukę Współczesną zorganizowanego przez Stowarzyszenie DRAMA przy Teatrze Ateneum w Warszawie (2002). Od 2003 związany z "Laboratorium Dramatu" (prowadzonym przez Tadeusza Słobodzianka) przy Teatrze Narodowym. Private site
Number of texts in service: 9 Show other texts of this author Newest author's article: Racjonalny ustawodawca wobec opinii społecznej a populizm penalny |
Tomasz Kaczmarek Inżynier elektryk z wykształcenia, pracuje jako informatyk. Członek Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Zainteresowania: literatura s-f i popularnonaukowa, informatyka, historia średniowiecza w Polsce. Mieszka w Legnicy. Numer GG: 2449621
Number of texts in service: 10 Show other texts of this author Newest author's article: Racjonalizm kontra wiara. |
Tomasz KaczmarekCzołowy polski specjalista od prawa karnego, profesor zwyczajny Uniwersytetu Wrocławskiego, wieloletni kierownik Katedry Prawa Karnego Materialnego, członek Komisji Kodyfikacyjnej odpowiedzialnej za nowy Kodeks Karny (1997). W 2006 r., w 40-lecie pracy naukowej, wydano monumentalne "Rozważania o przestępstwie i karze" (ss.838) - antologię rozpraw naukowych T. Kaczmarka, jako jedyny tego rodzaju projekt w powojennym prawie polskim. Private site
Number of texts in service: 10 Show other texts of this author Newest author's article: Społeczne niebezpieczeństwo czynu jako problem kodyfikacyjny |
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3940 |