|
|
Various topics »
O emancypację mężczyzn Author of this text: Maria Szyszkowska
Każdy z nas w szkole uczył się literatury polskiej epoki pozytywizmu i w wielu utworach musiał odczytywać idee emancypacji. Choćby w
Marcie Orzeszkowej — powieści szeroko wyrażającej tendencje kobiet tamtej epoki. Kiedy idee równouprawnienia zaczęły stawać się rzeczywistością, w niektórych krajach zwlekano z przyznaniem praw politycznych kobiecie. Ale w końcu i ta bariera została w XX wieku przełamana. W naszych czasach, przyzwyczajeni już do obecności kobiet we wszystkich dziedzinach, z polityczną włącznie, nie zdajemy sobie w pełni sprawy, że jest to rezultat gwałtownych przemian. Partnerski udział w życiu publicznym, zawodowym, szkolnym, towarzyskim, rodzinnym pozostawał dla kobiet w Europie jeszcze przed I wojną światową w sferze fantazji i ewentualnych marzeń. Nie tylko kobieta-traktorzysta czy kobieta-kosmonauta jest pojęciem rewolucyjnym, ale również kobieta jako współpartner w rodzinie, decydujący o wszystkim, a więc nieraz faktycznie głowa domu.
Mężczyzna stracił obszary, które niegdyś były w jego wyłącznym władaniu. Jego wyłączność utrzymała się jedynie
w kościele. Od powstania chrześcijaństwa funkcje kapłańskie są zastrzeżone wyłącznie dla jednej płci. Kobiety mogą pomagać, ale nie wolno im przejmować funkcji w zastępstwie i w imieniu Chrystusa. Pewne wyłomy przyniósł ruch
mariawitów oraz sakralny ruch emancypacyjny w kościele protestanckim. Wyświęcenie w latach sześćdziesiątych kilku kobiet na pastorów w Szwecji wzbudziło jednakże wiele protestów.
Kobiety nie są dopuszczane do najwyższych funkcji liturgicznych, w związku z czym w środowisku duchownych przeważającej ilości wyznań nadal do mężczyzn należy rola kierownicza. Stanowią więc swoisty krąg ludzi o tyle, że są pozbawieni lęku przed zachwianiem swojej wyjątkowej pozycji. Do dziś wśród księży dominuje przekonanie o tym, że idee twórcze oraz twórcze inicjatywy są domeną mężczyzn, zaś dzieci i sprawy zaspokajania drobnych potrzeb dnia codziennego — domeną kobiet.
Wzmocnione poczucie wyższego miejsca w hierarchii społecznej przynosi zadowolenie i poczucie pewnej wyjątkowości. Każdy czyni to, co do niego należy, zgodnie z tak odczytanym przeznaczeniem. Spełnione podniesienie roli kobiety do znaczenia, które pełni mężczyzna, odbiera mu pozycję wyjątkową.
W życiu rodzinnym, zawodowym, towarzyskim mężczyzna spotyka partnerki współzawodniczące z nim i konkurujące z nie mniejszą niż mężczyźni zaciekłością. Coraz trudniej mężczyznom o aprobatę, którą nasi dziadkowie i pradziadkowie z łatwością odnajdywali w swych rodzinnych domach. Tymczasem obecnie zamiast oczekiwanej atmosfery aprobaty, posłuszeństwa, szacunku i podziwu oraz zainteresowania — atmosfery niezbędnie potrzebnej każdemu dla harmonijnego rozwoju mężczyzna odnajduje w swym domu żonę-rywalkę. Nie ma mowy o aprobacie, szacunku czy zdjęciu uciążliwych banalnych ciężarów powszednich z mężczyzny. Żona obecnie to konkurent często w dziedzinie zawodowej; współzawodniczy w poziomie wykształcenia i znaczenia poza domem i jest zajęta na tyle sprawami swego fachu oraz rozwiązywaniem kłopotliwych spraw gospodarczo-domowych, że nie można oczekiwać od niej ani empatii, ani chęci zrozumienia dla problemów ogólniejszych, którymi żyje mężczyzna. Żona ocenia najczęściej tego, kto bywał w dawnych wiekach głową rodziny w kategoriach źle obranych jarzyn bądź niechęci do wystawania w kolejkach.
Twierdzi się nieraz, że rozwiązaniem złego samopoczucia psychicznego mężczyzn — strąconych z piedestału przez procesy emancypacyjne kobiet — byłoby inne niż dotąd wychowanie chłopców i dziewcząt. Wątpię jednakże, by najbardziej światłe metody wychowawcze mogły wyrugować potrzebę pewnej dominacji męskiej. Przecenia się znaczenie pedagogizacji, zapominając o właściwościach płci tkwiących w naszej naturze. To różnica płci, uwarunkowania organiczno-fizjologiczne — a co za tym idzie również psychiczne — sprawiają, że kobieta jest spragniona choćby iluzorycznej opieki, zaś mężczyzna — dominacji.
Tymczasem brak zarówno opieki, jak i dominacji.
Czyż nie pora więc rozpocząć starania o emancypację mężczyzn, o uznanie ich odrębności psychicznych nie tylko w sposób werbalny? Skoro nie jest przypadkiem, że na przykład,
gros pielęgniarek jest płci żeńskiej, to dlaczego nie miałyby kobiety w domach rodzinnych wrócić, w nowoczesnej formie, do
patriarchalnego typu
rodziny?
Biologiczne różnice nawet przy tożsamości wzorów i metod wychowawczych determinują odmienność kobiecego i męskiego przeżywania rzeczywistości. Wszelkie przełamywanie dawnych norm obyczajowych — paradoksalnie — odmienność tę jeszcze mocniej ujawnia. I ostrze uderza przede wszystkim w kobietę, bowiem cała jej struktura psychiczna otwarta jest na sprawę miłości. Zaznacza się to nawet i wówczas, gdy kobieta pełni funkcje tradycyjnie uznawane za męskie.
Właśnie, błąd i nieporozumienie polega na utożsamianiu człowieka z wykonywaną przez niego funkcją. Widząc więc kobiety działające na równi z mężczyznami dokonuje się uproszczenia, sądząc, że „sprawa kobieca" znalazła wreszcie rozwiązanie.
Kobieta stała się w XX wieku konkurentem, nie zaś partnerem mężczyzny Kobiety przyjmują na ogół z pokorą to, że nie mogą służyć do mszy. Ale w życiu codziennym, współzawodnicząc z mężczyznami, buntują się, gdy są traktowane jako „płeć słabsza". Organiczno-fizjologiczne różnice wytwarzają odmienne zainteresowania i powołania życiowe. Te zagadnienia w imię dobra obu płci powinien podjąć ruch emancypacji mężczyzn. Ruch, który by domagał się partnerstwa, nie zaś konkurencji kobiet. Ruch, który by gasił narosłe antagonizmy, wyrażające się w życiu codziennym w postaci wzajemnych utyskiwań.
Walka o emancypację mężczyzn powinna objąć również sferę erotyzmu, w której kobiety wyzwolone z przesądów postępują niejednokrotnie w sposób zbyt męski. Warto przemyśleć powiedziane przed kilkudziesięciu laty słowa Konińskiego: „...tam, gdzie kobieta jest rozwydrzona, tam mężczyzna nie jest w stanie wydać ze siebie swego optimum energii twórczej. Gnicie społeczne zaczyna się lub się objawia przede wszystkim w buncie kobiet — przeciwko wstydliwości narzuconej im przez twarde sugestie świata męskiego, pracującego, walczącego, myślącego, pragnącego mocnymi bulwarami obyczaju seksus zdyscyplinować, po to, aby nie być przez kobietę zawsze i na każdym kroku niepokojonym i prowokowanym, by móc dla swoich męskich celów energię i czas zaszanować"
(Ex labyrintho).
Kobiety stają się męskie, mężczyźni niewieścieją i wzajemnie nie znajdują w sobie poszukiwanych wartości. Trzeba więc wiązać nadzieję z proponowaną tu emancypacją.
J. Jacobi w książce Zamaskowanie kreśli potworny obraz „kobietona", kobiety odgrywającej męską rolę w polityce, przemyśle czy nauce, a zarazem pełniącej wielorakie obowiązki w domu i do tego wiedzącej wszystko lepiej. Jest to istota, która „...wszystko umie, może i potrafi, która przejmuje rolę ojca i matki naraz; miejsce męża jest już tylko w pracy lub u innej zwyczajnej kobiety, u której może odpocząć i nie być w nieustannym napięciu, by przystosować się do wyśrubowanych możliwości i takich samych oczekiwań" (tłum. Cz. Tarnogórski).
Ruch emancypacyjny mężczyzn powinien domagać się zrozumienia ze strony kobiet. Mężczyzna nie poszukuje kobiety-dyrektora czy profesora, lecz serdecznego przyjaciela, umiejącego milczeć, słuchać i przyznawać się do swojej niewiedzy.
Kobieta — trzeba przyznawać rację Jacobi — jest „...wprawdzie równa mężczyźnie i ma do spełnienia równorzędne zadania, ale wszystko to powinna starannie ukrywać, a może nawet grać rolę bardziej kobiecą". Po to, by to uświadomić, niezbędny wydaje się ruch emancypacji mężczyzn, wyrywających się spod władzy "kobietonów".
*
Tekst pochodzi z książki Autorki pt. Twórcze niepokoje codzienności (Warszawa
1999, wyd. II).
« (Published: 27-03-2005 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 4046 |
|