|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Science » » » »
Dzieciństwo - tam zaczyna się problem [1] Author of this text: Damian Janus
Wprowadzenie do psychopatologii cz. 5 Zaburzenia psychiczne mają swoje korzenie w dzieciństwie.
Ludzie słabo zaznajomieni z psychoanalizą oraz niemający bliższego kontaktu z problemami klinicznymi (psychiatrycznymi) niejednokrotnie dziwią się temu
stwierdzeniu. Wydaje im się przesadzone, może nawet trochę śmieszne, gdy ktoś
mówi o dziecięcej genezie problemów z psychiką. „No tak, miał trudne
dzieciństwo" — mówią z przekąsem. Problem w tym, że zwykle nie zdają
sobie sprawy, co może być w dzieciństwie „trudne", i jak to coś może
zdeterminować późniejszy rozwój. To, o czym wiedzą, jest na ogół banalne i niewiele tłumaczy. Wiedzą np. że „bicie dzieci jest złe" bo „bici będą
bili", że „molestowanie seksualne dziecka wypacza jego psychikę", że
„rozwód rodziców negatywnie wpływa na dzieci" itp. Jednak rodzajów wpływów
ze strony otoczenia (rodziców) na dziecko jest znacznie więcej. Występuje cała
gama czynników, które nie są tak spektakularne, jak wyżej podane, a działają
niekiedy jeszcze silniej. Na początek należy sobie uświadomić, że: -
decydujący wpływ mogą mieć nie tylko czynniki nagłe i szczególnie
urazowe (traumy w potocznym rozumieniu), lecz także takie, które trudno
dostrzec, a których siła polega na długotrwałości działania; — o urazowej sile danego oddziaływania nie świadczy nasz stosunek do
niego, lecz to, w jaki sposób odbiera je dziecko. To, co nam może się wydawać
błahe, dla niego może być przerażające i destrukcyjne (z drugiej strony coś,
co wedle nas, dorosłych, musi być dla niego bardzo złe, może nie być aż
takie straszne — oczywiście ten przypadek jest mniej istotny, a i chyba
rzadszy); -
urazowa może być też sytuacja, której ani my, ani dziecko nie
spostrzega jako takiej (np. dziecko wychowywane bez ojca, gdzie ani matka, ani
ono nie dostrzega problemu). Problemy wyniesione z domu
rodzinnego, z relacji z rodzicami lub opiekunami z dzieciństwa mamy wszyscy. Jeśli
ktoś nie wierzy niech zapyta sam siebie, czy jego rodzice byli doskonali, czy
byli zawsze „w porządku", czy jako dziecko zawsze czuł się dobrze. Jeśli
odpowiedź brzmi „nie", wszystko jest jasne. Ale ktoś może stwierdzić, że
jego rodzice byli idealni, wspaniali, a jego dzieciństwo urocze. Takie poglądy
się zdarzają. Jeśli ktoś tak to widzi, jeśli nie dostrzega żadnych wad
swoich rodziców, ani nie pamięta żadnych z nimi problemów to.… no cóż,
może rzeczywiście należy do jakiegoś ułamka procenta ludzi, których dzieciństwo
było bezproblemowe.… Bardziej jednak prawdopodobne jest to, że problemowe
chwile zostały wyparte (wyparcie — mechanizm obronny) z jego pamięci. Poza
tym „idealni" rodzice mogą również stanowić problem już chociażby
przez swoją odmienność od innych ludzi (większość rodzin nie jest bowiem
idealna), oraz przez to, że w ich obecności dziecko nie uczy się lub nawet
obawia ekspresji pewnych emocji (np. złości, niezadowolenia). Istnieje też pewna grupa
problemów, którym poddane były wszystkie dzieci, niezależnie jak cudownie się
nimi opiekowano. Sam poród stanowi moment urazowy; przebyte w dzieciństwie
choroby somatyczne mają swoje odzwierciedlenie w psychice; wymogi otoczenia
(np. tzw. trening czystości, a więc nakaz załatwiania się do nocniczka, a nie do łóżeczka; pójście do przedszkola lub szkoły itp.) są zawsze dla
dziecka mniej lub bardziej uciążliwe. Znajomość psychoanalizy i psychopatologii skłania ku tezie, że przyjście człowieka na świat i jego
rozwój w ogóle ma w sobie coś „patologicznego". Prototypem może tu być
sam poród ujęty od strony fizjologicznej: główka małego homo sapiens
jest za duża w stosunku do kanału rodnego — rodząca przeżywa ogromny ból, a czaszka noworodka jest miażdżona. Dziecko po urodzeniu jest zupełnie
bezbronne i w najmniejszym stopniu nieprzystosowane do temperatury otoczenia.
Fakty te świadczą o jakimś zasadniczym braku w naszym przystosowaniu
biologicznym (o czymś immanentnie „patologicznym" w naszym rozwoju). W późniejszym czasie dochodzą
do tego inne czynniki, szczególnie podkreślana przez psychoanalizę seksualność — słabe ja dziecka nie jest nigdy w wystarczającym stopniu
przygotowane na „natarcie" popędu seksualnego (chodzi tu o seksualność
szeroko rozumianą, a więc infantylną — a nie dojrzałą i genitalną — związaną
chociażby z kompleksem Edypa). Popęd jest zawsze „za silny", „za wcześnie",
oraz zbyt „obcy", aby mógł być bezproblemowo zasymilowany. Należy do
tego jeszcze dodać fakt, że człowiek żyje w wytworzonej przez społeczeństwo
kulturze, a nie w naturze. Kultura zaś (system społeczno- polityczno-
gospodarczo- prawno- obyczajowy)
nie jest doskonała. Gdyby człowiek żył w naturze, jak zwierzęta, moglibyśmy
oczekiwać, że ewolucja dopasowała go tak, iż normalny rozwój (a więc niezakłócony przez jakieś silne i przypadkowe czynniki) będzie rzeczywiście
normalny. Jednak w przypadku istoty rozwijającej się w kulturze, normalny rozwój
może być — i moim zdaniem jest — „nienormalny". Ponownie więc wypada
postawić tezę, że ponieważ rozwój jest zawsze pełen konfliktów, nie ma
ludzi, w których psychice nie byłoby żadnych problemowych miejsc. Być człowiekiem,
to od urodzenia zmagać się z nieprzystosowaniem do rzeczywistości. I to
zmaganie się nie może nie pozostawić śladów. Kwestia tylko w tym, jak silne
one będą.... Na wychowanie dziecka ludzie
patrzą różnie, i różne rzeczy uznają za ważne. Najprymitywniejsze i bodaj
najpowszechniejsze spojrzenie dostrzega głównie potrzeby fizjologiczne.
Zdaje się, że dziecku trzeba zapewnić pożywienie, ubranie itp., a jego psychika rozwinie się niejako sama, na bazie rozwoju mózgu. Nic bardziej
błędnego! Psychika potrzebuje specyficznego układu bodźców, aby się
rozwijać. Są to oddziaływania symboliczne, oraz — tak je nazwijmy -
interpersonalne. Podobnie przecież software nie rozwinie się
spontanicznie z hardware, potrzebuje działania na właściwym dla siebie
poziomie, jakim jest napisanie programu. Psychika musi zostać „nakarmiona"
pewnymi sytuacjami i przekazami z zewnątrz, aby się rozwinąć. Gdy mówię
„psychika", mam na myśli przede wszystkim strukturę osobowości. O ile
bowiem intelekt, rozum, wiedza człowieka mogą być całkiem w porządku, pod
warunkiem, że odbierze on odpowiednią edukację, o tyle jego struktura osobowości
może być wielce zaburzona, gdy zabraknie pewnych sytuacji w rodzinie, a te, które
się pojawią będą nieprawidłowe. Te wewnętrzne problemy nie zawsze można
od razu dostrzec, w przeciwieństwie do poziomu czysto intelektualnego człowieka,
który jest łatwiejszy do oceny (chociażby IQ). Dziecko jest dzieckiem ojca i matki. Ten prosty fakt jest często jakby nie dostrzegany. Nie uświadamiamy
sobie w wyraźnym stopniu, że dziecko rodzi się do diady rodzicielskiej, i do
niej jest „przystosowane" (pomimo, że początkowo ważniejsza jest matka).
Jakże często ludziom wydaje się, że np. poprawny rozwój może zapewnić
dziecku sama matka (że sam ojciec — takiego stwierdzenia jeszcze nie słyszałem,
ale może ktoś i to sobie wyobraża...). Ostatnio pojawiają się też twierdzenia, iż właściwy rozwój psychiczny może
być udziałem dziecka wychowywanego przez dwóch mężczyzn, czy parę lesbijską.
Rozważmy więc czym jest para rodzicielska, i jakie są jej funkcje w rozwoju
psychiki. Matka, ojciec i dziecko to trzy
osie. Trzy osie pozwalają opisać trójwymiarową przestrzeń, a w niej bryły.
Dwie osie wyznaczają jedynie płaskie figury, które nie są reprezentantami
realnego świata (w świecie wszystko ma trzy wymiary). To nawiązanie do
geometrii nie jest bezpodstawne: dziecko wychowywane przez dwoje rodziców jest
przystosowywane do prawdziwego świata, jeśli jest wychowywane tylko przez
jednego rodzica, jest zawsze — mniej lub bardziej, zależnie od wielu czynników — pogrążone w fantazji, i w świecie jest mu poruszać się trudniej. Oczywiście
chodzi tu o realny udział rodziców (albo opiekunów obojga płci) w wychowaniu. Może być bowiem sytuacja, że formalnie rodzice są razem, lecz
realnie jedno z nich nie bierze udziału w wychowaniu; może być też tak, że
są osobno, a nawet jedno z nich rzadko widuje się z dzieckiem, jednak de facto
wychowanie jest sprawą ich obojga. Dochodzimy tu do fundamentalnego
pojęcia psychoanalizy, jakim jest kompleks Edypa. Iluż to ludzi, niemających
pojęcia o zagadnieniach klinicznych, próbowało obśmiewać tę ideę!
Niestety, muszę rozczarować krytyków: w pracy klinicznej z ludźmi koncepcja
ta sprawdza się bardzo dobrze. Jest jednak coś bardziej
fundamentalnego niż kompleks Edypa (o którym niżej jeszcze powiem): sytuacja
edypalna. Sytuacja edypalna to właśnie ów „trójkowy" układ pomiędzy
matką, ojcem a dzieckiem, o którym zacząłem pisać powyżej. Dla rozwoju
psychiki dziecka ma ona podstawowe znaczenie, i gdy jej zabraknie zawsze
dochodzi do ukształtowania się jakichś (kwestia jak silnych) problemów u dziecka (nie muszą się one objawić klinicznie, lecz będą ciążyły w życiu). Weźmy dość typową, choć
zarazem bardzo patogenną sytuację. Samotna matka wychowująca córkę. Zaszła w ciążę z przypadkowym mężczyzną, z którym szybko się rozstała. Jednak
wkrótce otrząsnęła się i postanowiła sama wychować ukochaną córkę. Zakładamy,
że osoba ta nie ma specjalnych zaburzeń psychicznych, oraz, jak się rzekło,
kocha swe dziecko. Mimo tego dziecko nie jest w dobrej sytuacji. Dlaczego? -
Dziewczynka ta nie będzie miała żadnego wzorca mężczyzny. Będzie
zupełnie „zielona", gdy zacznie poznawać chłopaków i mężczyzn,
prawdopodobnie również bardziej wystawiona na różne formy wykorzystania. -
Najprawdopodobniej silniej od innych poczuje, że dorastając staje się
rywalką matki, dlatego może mieć tendencje do tłumienia swojej kobiecości
(np. w formie anoreksji — następna część cyklu będzie o tym zaburzeniu),
którą normalnie jako pierwszy powinien afirmować ojciec. Jeśli dodatkowo
matka nie będzie miała partnera i będzie sfrustrowana jako kobieta, tym
bardziej będzie „krzywo patrzeć" na córkę (może to być robione nieświadomie,
lecz dziecko to odczuje). -
Dziecko będzie prawdopodobnie bardziej lękowe oraz niesamodzielne od
innych. Ma ono bowiem tylko jedną bliską osobę, a więc silniej obawia się
jej utraty (jej miłości). Jest jednocześnie silniej do niej przywiązana, a jednocześnie jakby ciągle mu jej brakowało. Dlatego
przylega do matki, staje się symbiotycznie z nią związane. -
Dziewczynka będzie „skazana" tylko na matkę, a jej psychika -
niczym stare radio kołchoźnik — nastrojona tylko na jedną falę, tę na której
„nadaje" matka. Będzie to powodem tłumienia przez dziecko w sobie tych
cech i pragnień, które są odmienne od cech i potrzeb matki, a co za tym idzie
do okaleczenia jego osobowości (powstanie tzw. sztucznego self).
1 2 Dalej..
« (Published: 08-09-2005 )
Damian JanusAbsolwent psychologii, filozofii i religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Psycholog kliniczny. Odbył szkolenie w zakresie terapii Gestalt, psychoanalizy oraz metody ustawień systemowych. Pracuje jako coach i psychoterapeuta. Autor uznaje wartość religii w życiu człowieka oraz rolę chrześcijaństwa w rozwoju zachodniej kultury. Number of texts in service: 9 Show other texts of this author Newest author's article: Popęd i symbol - słowo o perwersjach seksualnych | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 4348 |
|