|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
W obronie ateizmu [2] Author of this text: Adam Kalbarczyk
Po
pierwsze religia tworzy warunki dla „agresji wewnątrzgatunkowej" -
mechanizmu doskonale opisanego wśród zwierząt przez Konrada Lorenza (Tak zwane zło). Agresja wewnątrzgatunkowa w zachowaniach zwierząt i agresja wewnątrz „gatunków" podobnie myślących ludzi pochodzi z tego samego źródła, paradoksalnie — z ich bliskości, która wywołuje walkę o te same zasoby. Bliskość wierzących polega na wierze w absolutną
rzeczywistość nadprzyrodzoną, bez względu na to, ilu bogów ta rzeczywistość
zawiera, jakie dogmaty (twierdzenia żadnym doświadczeniem niepotwierdzone) się
wyznaje, jakie księgi uznaje się za święte, co jest sacrum
i tabu oraz jakie z nich płyną
wskazania — nakazy i zakazy — etyczne. Bliskość ta czasem rodzi wsparcie — gdy zagrożony jest wspólny interes (np. w imię obrony wpływu religii na
życie publiczne polscy biskupi protestowali przeciw zakazowi noszenia chust
islamskich we francuskich szkołach publicznych). Bliskość tak zwierząt, jak i ludzi, posiadających te same potrzeby, prowadzi jednak także do konkurencji i rywalizacji, a w efekcie — do wzajemnej wrogości. Dlatego najcięższe boje
toczyli ze sobą w przeszłości najbliżsi sobie kulturowo wyznawcy religii -
np. chrześcijanie po reformacji. Walka dotyczyła wszak ludzi tych samych języków i kultur o tego samego Boga. Zarazem ogromna większość religii (łącznie z uznawanym przez Sosnowskiego za bardziej wojowniczy od chrześcijaństwa
islamem) głosi na powierzchni swych idei dobroć, łagodność, miłosierdzie i podobne postawy. Gdyby jednak wyznawane przez ludzi idee były podstawą ich
działania, świat byłby z pewnością inny niż go znamy. Sosnowski nieświadomie
potwierdza tezę o religijnej „agresji wewnątrzgatunkowej", zarówno
przywołując przykład konfliktu katolików z protestantami w Irlandii, jak i walkę bolszewików z mienszewikami. Im konfesje bliższe, tym konflikt gwałtowniejszy.
Na marginesie — powoływanie się na Sobór Watykański II jako źródło
wolności religijnej we współczesnym świecie jest zupełnie kuriozalne.
Ponieważ Sosnowski mówi to serio, trzeba przypomnieć, że Kościół
zaakceptował zasadę wolności wyznania pod wpływem 200 lat nacisków i nieuchronnych procesów historycznych oraz gorzkich doświadczeń własnej pełnej
religijnych konfliktów historii, a nie dlatego, że jest heroldem wolności
religijnej na naszej planecie.
Po
drugie religie przypisują sobie monopol na prawdy absolutne. To wyznawcy określonej
religii mają jedyną rację nie tylko w kwestiach tego, jak powstał świat i kim jest człowiek, ale także w sprawach, jak żyć, co robić, czego nie robić
itd. A im kto bardziej przekonany o absolutności swojej racji, tym łatwiej pójdzie
na wojnę z drugim wyznawcą innego absolutyzmu, bo na dwie różne prawdy
absolutne nie ma miejsca w jednym wszechświecie. Ateizm z tego punktu widzenia
dla wszelkiej odmiany światopoglądów religijnych jest mniej atrakcyjnym i wywołującym mniejsze emocje wrogiem. Proszę zauważyć, że Sosnowski
proponuje sojusz chrześcijaństwa z ateizmem przeciw islamowi. Jeśli zaś brak
wiary w jakiekolwiek byty nadprzyrodzone wciąż budzi wśród wierzących wrogość,
to głównie dlatego, że uznają oni ateistów za wyznawców innej religii.
Jest to oczywiście, mimo swego rozpowszechnienia, przekonanie ewidentnie fałszywe.
Nie przeszkadza to jednak temu, by stanowiło ono powód niechęci wierzących
do ateistów. Jest to najprawdopodobniej przyczyna niechęci Amerykanów — społeczeństwa
mocno religijnego — do niewierzących. Być może nakłada się na to
jeszcze kalka pojęciowa „ateista = komunista". Jest ona wciąż żywa w Polsce, a pośredni dowód na to mamy w tekście Sosnowskiego, który
przypomina Chruszczowa, Gagarina i matrosa rewolucjonistę jako najlepsze
reprezentacje ateizmu. Ortodoksyjny komunizm, praktykowany np. w stalinizmie,
tak jak i faszyzm zresztą, był oczywiście rodzajem totemicznej i opartej na
ubóstwieniu jednostki wodza, prymitywnej religii.
Po
trzecie religia jest mocną podstawą identyfikacji swój-obcy. W każdej
religii silny jest element wspólnotowy. A poczucie, że inaczej wierzący należy
do innej wspólnoty, a więc jest obcy, stanowi wstęp do możliwej przemocy.
Obcego można ostatecznie nawet zabić, obcy nie jest bowiem w pełni człowiekiem.
Historia stara jak świat. Muzułmanie podpalają i wysadzają dziś w powietrze
chrześcijan, z tego samego powodu, dla którego chrześcijanie rżnęli kiedyś
muzułmanów. Sosnowski nieświadomie najlepiej dowodzi tego sposobu myślenia,
uznając swoją religię za dobrą, a inne za gorsze. Święte oburzenie na
tratowanie wszystkich religii jako podobnego zjawiska płynie przecież nie z czego innego, jak z przekonania o przewadze chrześcijaństwa nad innymi
wyznaniami, z którymi Sosnowski nawet nie chce się podzielić nazwą
„religia". „Najdziksze głupstwa" zdarzają się oczywiście
we wszystkich innych religiach poza tą, którą sam wyznaję. A część z nich
to jakiś podejrzane sekty w ogóle. Warto może przypomnieć Jerzemu
Sosnowskiemu i innym podobnie myślącym, że u początków rozwoju chrześcijaństwo
też było sektą i to uznawaną za wyznającą wyjątkowo odrażające poglądy.
Sosnowski skarży się na wojowniczość islamu i przemoc, która spotyka chrześcijan w dzisiejszym świecie. Gdybyśmy znali średniowieczne raporty o przemocy wobec
muzułmanów, proporcje prześladowanych byłyby odwrotne, a i liczby inne. Dla
wyobrażenia sobie tego zjawiska, może warto przypomnieć „raport", w którym Roland, najdzielniejszy rycerz Karola Wielkiego, opisał stan mieszkańców
jednego ze zdobytych przezeń hiszpańskich miast (wówczas islamskich):
„wszyscy zabici albo ochrzczeni". Czy doprawdy chrześcijaństwo nie
ponosi żadnej historycznej odpowiedzialności za „świętą wojnę"
między obiema religiami? Czy nie ponosi także odpowiedzialności za
antysemityzm? To już dziś przecież nie są pytania, zwłaszcza po rozrachunku
dokonanym ze swoją historią przez Kościół katolicki u progu trzeciego tysiąclecia. A twierdzenie, że chrześcijaństwo jest dobrą religią, bo zabijało muzułmanów
1000 lat temu (własnych heretyków jeszcze 300 lat temu), a islam złą religią,
bo zabija dzisiaj — jest ewidentnym absurdem.
Po
czwarte religia włącza silny element emocjonalny — bez zaangażowania
emocjonalnego nie ma zaangażowania religijnego. Emocje te można sublimować,
ale dla bardziej wojowniczych osobników są one motorem działań przeciw tym,
których uznaje się za zagrożenie albo obrazę. W obu przypadkach jest to
potrzeba obrony świętości — tych pozytywnych wartości, w które ludzie
religijni wierzą. Siostry zakonne od wieków prowadzą oczywiście przytułki i szpitale i z nikim nie walczą, ale każda religia ma też swoich rycerzy.
Oczywiście przemoc się też cywilizuje i w pewnych obszarach kulturowych
zmienia się jej postać. Ale również dziś nawet najbardziej zapewne
cywilizowane chrześcijaństwo posuwa się do przemocy. Czyż nie posługują się
przemocą chrześcijańscy fundamentalistyczni zamachowcy na kliniki aborcyjne w USA? Czy nie jest przemocą, ubraną w państwowy aparat prawny, próba
nakazania rodzenia dzieci przez kobiety zgwałcone albo zagrożone utratą życia
wskutek ciąży oraz chęć karania lekarzy, którzy zechcieliby takich aborcji
dokonać? Posiadanie tabu i nakaz emocjonalnego zaangażowania w jego obronę
jest dla wielu „entuzjastów religijnych" jak wręczenie podpalaczowi
zapalniczki w składzie benzyny.
Sosnowski
myli się zarazem twierdząc, że przemoc w czasach rewolucji Francuskiej miała
swoje ateistyczne uzasadnienie. Sprawa jest dużo prostsza — uzasadnienie to
było ekonomiczne i społeczne. Prześladowania duchowieństwa miały charakter
odwetu za ucisk społeczny, niewolę i nędzę. Ateizm nie tworzy — w odróżnieniu
od religii — żadnego systemu ideologicznego. Wyraża jedynie proste
twierdzenie — „nie istnieją żadni bogowie ani żadna rzeczywistość
nadprzyrodzona". Nie tworzy więc żadnego tabu, którego trzeba byłoby
bronić do ostatniej kropli krwi ani nie nakazuje angażować się emocjonalnie w tworzenie wspólnoty ani wyznawanie określonych, jedynie prawdziwych poglądów.
Oczywiście ani wiara, ani ateizm nie zabezpieczają przed innymi przyczynami
agresji międzyludzkiej.
Wreszcie
trzeba kilka słów poświęcić kwestii tzw. „wzajemnego szacunku"
pomiędzy wierzącymi i niewierzącymi. Jerzy Sosnowski w swym artykule
twierdzi, że Dawkins może obrażać wierzących, twierdząc, że ulegają oni
„groźnemu urojeniu", ale ludzie o laickim światopoglądzie odmawiają
np. uznawania przez wierzących, iż homoseksualizm to grzech (przykład
Buttiglione). Jest jednak zasadnicza różnica między przekonaniem, że
homoseksualista jest grzesznikiem a przekonaniem, że wierzący się myli co do
tego, co istnieje w rzeczywistości. To pierwsze dotyczy bowiem egzystencji
konkretnych ludzi, nieodmiennych cech ich natury i oceny etycznej ich
naturalnych skłonności, podczas gdy przekonanie, że wierzący się myli, jest
oceną jedynie jego poglądów, które zresztą mają taką właściwość, że
zawsze można je w wyniku dyskusji zmienić. Innymi słowy, czym innym jest uznać,
że ktoś jest z natury zły (choćby się deklarowało, że się tego nie będzie w działalności publicznej wykorzystywać), a czym innym, że ktoś się myli. Przy tym Sosnowski domaga się, by dozwolić
ludziom religijnym na wyznawanie tego, co Dawkins bez owijania w bawełnę określa
mianem przesądu, czyli poglądów sprzecznych z ustaleniami nauki.
Homoseksualizm dawno został przez naukę skreślony z listy chorób, a wierzący
wielu wyznań wciąż chcą go na tej liście utrzymywać i domagają się, jak
Sosnowski, do tego pełnego prawa. Czy mamy to prawo uszanować?
Jako
„całkowicie idiotyczne" uznaje Sosnowski eksponowanie przez Dawkinsa
sprzeczności między wolnością słowa a „słowem pełnym szacunku"
dla religii. Respekt dla uczuć i przekonań religijnych może być jednak -
jak świetnie dowodzi tego autor Samolubnego
genu — zasłoną dla nienawiści i przemocy, bo np. twierdzenie, że homoseksualizm to grzech, może taką krzywdę
powodować. Dla przykładu — w wielu krajach islamskich do dziś
homoseksualizm jest karany nawet śmiercią. Dlaczego zresztą miałoby się mieć
respekt wobec poglądów, które uznają, iż każde przekonanie sprzeczne z nimi jest bluźnierstwem i domaga się kary? Już samo przekonanie o swojej
nieomylności, żywione przez wyznawców religii, musi budzić jeśli
nie sprzeciw, to przynajmniej rezerwę. Wprawdzie dziś w Pakistanie bluźnierstwo
karze się śmiercią, a w Polsce tylko karami społecznymi (vide przykład
Doroty Nieznalskiej), ale nie wzmacnia to chyba chęci do szacunku dla poglądów
religijnych tylko dlatego, że są one religijne.
Jacek
Hołówka w konkluzji swego tekstu polemicznego w Gazecie
Wyborczej z 2-3.12 .2006 r. namawia do wzajemnego szacunku pomiędzy
ateistami i teistami. Z pewnością ateizm nie namawia do braku szacunku dla
wierzących. Nie można się chyba jednak zgodzić na proponowaną przez
warszawskiego uczonego motywację respektu dla religii. Nie tylko bowiem religia
jest podstawą wyższych uczuć wśród ludzi, bo te płyną też z innych źródeł, a ponadto z religii wypływają też inne, niż tylko wysokie, uczucia. Szanować
religię trzeba dlatego, że jest ona dobrym lekarstwem na ludzkie lęki i grozę
ludzkiego życia oraz związane z tym potrzeby, zwłaszcza potrzebę bezpieczeństwa,
którą religia w części łagodzi, w części zaspokaja. Jak mówi Carl Gustaw
Jung, religie są „systemami psychoterapeutycznymi w najwłaściwszym tego
słowa znaczeniu". Szanować religię trzeba za to, że jest pomocą i nadzieją dla wielu ludzi, którym nic już w życiu nie zostało, dla pognębionych,
zrozpaczonych, samotnych i odtrąconych. I pewnie ludzkość nie doczeka się
czasów, gdy będzie już niepotrzebna jako lekarstwo na ludzki strach i cierpienie. Po trosze udaje się to osiągnąć w zachodniej Europie, ponieważ
socjalny charakter jej państw sprawił, że duża grupa ludzi poczuła się w nich na tyle bezpiecznie, że nie szukają już ocalenia w działaniu Opatrzności. W równie dobrze rozwiniętych gospodarczo, ale pozbawionych państwowego
bezpieczeństwa socjalnego oraz opartych na fundamencie indywidualnej zaradności i ryzyka, Stanach Zjednoczonych, sytuacja jest diametralnie inna. Dopóki człowiek
będzie się bał świata, dopóty religia ma rację bytu, a ateiści będą
stanowić nieliczną grupę tych, którzy wolą najgorszą prawdę niż
pocieszające złudzenie. Jedyne, o co powinniśmy nadal zabiegać, to wcale nie o rozszerzenie swego grona, ale o to, by religie w pełni „sprywatyzować", jak to się prawie udało w Europie zachodniej. By nie rościły one sobie prawa do decydowania o kształcie
życia publicznego oraz o prawach i wolnościach obywatelskich.
1 2
« (Published: 31-12-2006 )
Adam Kalbarczyk Ur. 1967, absolwent filozofii i polonistyki UMCS w Lublinie, doktor nauk humanistycznych, adiunkt w Instytucie Filologii Polskiej UMCS w Lublinie, dyrektor Prywatnego Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. I. J. Paderewskiego w Lublinie. Zajmuje się literaturą (ma na swym koncie dwa tomy literackie i trochę publikacji prasowych), krytyką literacką, publicystyką (zwłaszcza o tematyce edukacyjnej). Number of texts in service: 7 Show other texts of this author Newest author's article: Dlaczego Kościół boi się Halloween? | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5185 |
|