The RationalistSkip to content


We have registered
205.031.478 visits
There are 7362 articles   written by 1064 authors. They could occupy 29015 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
 Various topics »

Komisarz Parku Niagara [3]
Author of this text:

Rozległą aż po horyzont, nieznacznie pofalowaną równiną uprawnych pól, pokrywa lepki kożuch topniejącego śniegu. Koniec kwietnia. Przejmujący ziąb i wilgoć nie zapowiada, że zgodnie z prognozami synoptyków, za parę dni wybuchnie lato. Upalne, gorące, wybujałe świeżą zielonością bogactwem płodnej ziemi. Pancerna pięść lodowego podmuchu znad zatoki Hudson i Labradoru zmasakrowała wiosnę. W Kanadzie są tylko dwie pory roku: June — Jule and Winter. Musi się o tym pamiętać. Wnukowie i prawnukowie osadników, jacy przybyli w okolice jeziora Simcoe, ciężkim pocztowym furgonem po wyboistej Yonge ściskając w rękach węzełek z ubogim dobytkiem i siekierę, dysponują dziś kombajnami, parabolicznymi antenami telewizyjnymi, prywatnymi awionetkami. Na stale wszedł do kanadyjskiego pejzażu cylinder zwieńczonego kulistą kopułą zbożowego silosa. Blaszane budownictwo wyrosłe z biedy i duchowego ubóstwa prymitywnych białych nędzarzy, dla których nie starczało chleba w rodzinnych krajach. Dziś ilość, wielkość i kubatura silosów są wizytówką gospodarności i bogactwa właścicieli. Dowodem, że krwawy trud poprzedników, odległych o parę pokoleń, owocuje. Że ciężką pracą wolni ludzie w wolnym kraju, zaczynając od zera, mając przeciwko sobie bezlitosną naturę, własną słabość i zacofanie, byli w stanie uzyskać tak obfite plony zbóż, że zbiory nie były w stanie pomieścić się w tradycyjnych stodołach i spichlerzach. Najbardziej plenną odmianę pszenicy, sprowadzono z Wielkopolski. Wnukowie bosych analfabetów z Galicji są dziś właścicielami wycenianych na miliony dolarów farm.

Przed Barri pola ustępują miejsca lasom i morenowym pagórkom. Plantacje cukrowego klonu. Z tyłu za nami pozostaje urodzajny czarnoziem dawno już zmeliorowanych okolic Holland March. Zaplecza badylarskiego aglomeracji Toronto. Od czasu do czasu pomiędzy drzewami pobłyskuje tafla wody zatoki jeziora Simcoe. Omijając śródmieście skręcamy na wschód i po pokonaniu wielopoziomowego skrzyżowania szos nr 93, nr 26 i nr 11, pozostajemy wierni tej ostatniej. Po niecałych dwóch godzinach od opuszczenia Toronto — nieduże, tonące w zieleni miasteczko Orilla. Nie mamy czasu na odwiedziny wykopalisk archeologicznych na terenie pobliskiej wsi Cahiague. Zamieszkują ją potomkowie Indian z plemienia Huronów. Dotarł tu w 1615 r. roku Samuel Champlain, Francuz, założyciel Quebecu. Szukając najkrótszej drogi do Chin był pierwszym, który „odkrył" jeziora Nipising, Simoce i Huron.

Usiłując zlokalizować dom Casimira Gzowskiego IV bezskutecznie krążę po wysypanych żwirem alejkach. Gdy zrezygnowany biorę w końcu za słuchawkę telefonu. na stacji benzynowej, jaki damski, niezbyt sympatyczny głos wysłuchawszy kim jesteśmy najpierw długo i bełkotliwie rozwodzi się, że ktoś tam okradł pomnik Sir Casimira w Toronto, i nareszcie oddaje słuchawkę panu domu. Ten jest znacznie uprzejmiejszy. Nieduży biały bungalow z dwuspadowym spłaszczonym dachem. Przed nim na mokrej po niedawnym deszczu trawie szaleje gromada nieletnich kowbojów. Właścicielka mrukliwego głosu mignąwszy w drzwiach znika z pola widzenia. Pojawia się natomiast dość młoda, energiczna niewiasta, matka paru egzemplarzy z kowbojskiej watahy, jedyna córka pana Casimira. Gdzieś się spieszy, ale koniecznie chce usłyszeć od nas potwierdzenie, że jej przodek to był count — hrabia. Jest po rozwodzie, otwiera anticshop, sklep z wszelkiego rodzaju starociami. Informacją o arystokratycznym pochodzeniu właścicielki sklepu ma nadzieje przebić konkurencję.

Teraz dopiero mogę się przyjrzeć potomkowi Sir Casimira w najprostszej linii. Wysoki, lekko już przygarbiony, na oko siedemdziesięcioletni starzec jest bardzo podobny do pradziada, choć ma w żytach zaledwie jedną ósmą jego krwi. Wyraźnie usiłuje zatuszować niezbyt uprzejme przyjęcie jakie zgotowała nam żona. Prowadzi do dużego, zastawionego różnymi meblami pokoju z dawno nie używanym kominkiem."Panowie zapewne chcieli obejrzeć świecznik?" W pierwszej chwili nie bardzo wiem o czym do mnie mówi. Jaki świecznik? Całe szczęście, w ostatniej chwili ugryzłem się w język. Teraz dopiero dostrzegam stojącą na przykrytym obrusem owalnym stole historyczną pamiątkę. Bogato złocony sześcioramienny kandelabr zwieńczony srebrną sylwetką opartego na lancy ułana. Marmurowy czworograniasty cokół świecznika zajmuje orzeł z przetrąconymi skrzydłami i szeroko rozwartym w krzyku bezsilnej rozpaczy dziobem. Z czterech stron podstawy wygrawerowano nazwy miejscowości znanych z bitew Powstania Listopadowego. Tekst w języku angielskim i kartusz herbowy Junoszy. Nad nim pięciopałkowa korona z labrami. Kandelabr wykonał paryski brązownik. Pradziad zapłacił zań pieniędzmi jakie otrzymał na mocy legatu testamentowego Ludwika Michała hr. Paca, generała Powstania. Generał, pochodzący ze znanej rodziny, co to nie „pałac Paca ale Pac wart pałaca", wojewoda i senator — niczego wielkiego na polach bitewnych nie dokonał. Zmarł 31 sierpnia 1835 roku w Smyrnie (w Turcji). Krótko przed śmiercią rozporządzając znaczną fortuną, zadecydował dwie piąte swego majątku przeznaczyć na wspomożenie tych spośród towarzyszy broni, którzy zmuszeni zostali do emigracji za ocean. Formalności związane z ustaleniem listy i adresów uprawnionych spadkobierców ciągnęły się blisko pół wieku. Ogłoszenia zawiadamiające o testamencie Paca ukazywały się w gazetach wychodzących w wielkich miastach obu Ameryk. Uprawnieni, których ostatecznie zostało 29 lub 26 otrzymali po około 1050 ówczesnych franków francuskich dopiero w roku 1879. Jednym z nielicznych obdarowanych legatem był Kazimierz Gzowski. Otrzymał go dzięki temu, że paryski notariusz odnalazł w archiwach austriackiego konsulatu w Nowym Jorku imienną listę deportowanych powstańców. Inżynier, wówczas już człowiek zamożny przeznaczył otrzymane pieniądze na sporządzenie ozdobnego kandelabru symbolizującego bohaterskie zmagania jego narodu z moskiewską nawałą. Gospodarz niechętnie zgadza się na ustawienie niezbędnych reflektorów, Gdy czereda kowbojów ujrzała kamerę, wpadła hurmem do domu, obsiadła kanapę, fotele, dywan i dawaj wypytywać nas, na którym kanale będą mogli się oglądać i kiedy. Nie dali się zbyć byle czym. Dziadek miał wyraźną słabość do wodzireja z perkatym mamusinym nosem. Zrezygnowany kiwając głową zgadzał się na wszystko. Kowbojom się nie spieszyło. Wolno sączą przez plastikowe słomki pepsi colę z metalowych puszek, poszturchają jeden drugiego, mierzą do nas z pistoletów, przeprowadzają szczegółową analizę zawartości podręcznej torby, gdzie trzymane są okrągłe hermetyczne zaklejane taśmą puszki z naświetloną taśmą. Jeśli któryś otworzy słowo daję, że dostanie po łapach — mruczy jej właściciel i groźnie najeża rozłożystą brodę. Pomruk musiał odnieść jakiś skutek, bo na chwilę czereda przycichła, naradza się szeptem i wysyła przedstawiciela do kuchni po coca colę. Perkaty stawiając koło nas puszki uśmiecha się szelmowsko i z niewinną miną wyciąga zza siebie fajansowy kubek z uszkiem doczepionym nie od strony zewnętrznej ale wewnętrznej. Żeby nie było cienia wątpliwości dla kogo jest przeznaczony wskazuje na niezgrabny kulfoniasty napis nałożony techniką ogniotrwałej kalkomanii POLISH CUP. Dziadek nie wie gdzie się schować z zażenowania. Bąka coś, że żona kupiła kubek w supermarkecie, bo wie, że on przechowuje polskie pamiątki. Malec nie daje za wygraną. Babcia nauczyła go całej serii Polish jokes. Kolejno wysłuchujemy ilu trzeba Polaków aby wkręcić żarówkę. Ile razy w życiu Polacy się myją. Kto się wspina w zimie na Mount Everest. O, i tu mieliśmy perkatego. Parę dni wcześniej w Globe and Mail był artykuł o niepowodzeniach kanadyjskich himalaistów z Calgary. Wycofali się po nieudanej próbie zaatakowania najwyższego szczytu Ziemi zimą. Dalej jest obszerne omówienie drogi jaką Polacy weszli na najwyższą górę ziemskiego globu. Ten akurat fragment gazety przypadkowo zachowałem. Proszę aby gospodarz go odczytał. O dziwo słuchają. Żeby nie wyjść z uderzenia, jak tylko skończył, zadaję już od siebie pytanie, czy wiedzą dlaczego dowódca zdalnie sterowanego supernowoczesnego czołgu-zabawki MOBATO, o jakim każdy z nich marzy aby go dostać na gwiazdkę, nazywa się Ralph Pułaski. Sam go kupiłem swojemu Jasiowi i spędziwszy całe popołudnie na, wstyd powiedzieć, operowaniu wojennym sprzętem zanim zapakowałem do paczki wysyłanej do kraju, zapamiętałem imię dowódcy wydrukowane na dołączonej instrukcji obsługi. Konkurent perkatego do przywództwa w grupie miał właśnie taki czołg. Popędził do sąsiedniego pokoju aby sprawdzić. Głośno obwieszcza, że zgadza się. Leci więc prelekcja o Pułaskim, Zawiszy Czarnym i kościuszkowskich kosynierach. Razem wychodzimy na dwór aby przećwiczyć ósemkowy takt kos ścinających łby rosyjskim kozakom. Dziadek rozkrochmalił się zupełnie. Wyciąga stare zdjęcia, rodzinne albumy, po kryjomu przed żoną zbierane wycinki prasowe o sławnym protoplascie. Kamera pracowała bez przerwy. Gdy późnym popołudniem ładujemy do bagażnika nasz filmowy sprzęt czujemy, że zrobiliśmy dobrą robotę.

W czerwcu 1986 r. otrzymałem list: Szanowny Panie, Jestem zadowolony słysząc, że film, jaki pan zrobił o Sir Casimir był sukcesem. Fragmentów pamiątek po Sir Casimir jest niewiele i bardzo rozproszone. Jednakowoż mogę sprzedać kandelabry za cenę 15 000 dolarów kanadyjskich plus 7 procent podatku prowincji Ontario. Tak na marginesie to kandelabr może być umieszczony w drewnianym pudle specjalnie dlań przeznaczonym. Pudło ma uchwyty do przenoszenia. Jeśli pan jest zainteresowany, proszę dać mi znać. Casimir Gzowski. Nie miałem 16 050 dolarów kanadyjskich bo tyle razem z podatkiem miał kosztować kandelabr. W Kanadzie nikt by go za tę cenę nie kupił.

Peter Gzowski pradziadka niezbyt przypominał, Tylko w oprawie jego oczu zachowały się pewne ślady rodzinnego podobieństwa. Słusznego wzrostu, barczysty, z ciemną mocno posrebrzoną czupryną, przekroczył smugę cienia wieku męskiego. Mieszkał sam z 23-letnią córką Alice w dużym nieco zagraconym domu.. Do radiowego studio w odległym o około 60 kilometrów Toronto udawał się raz czy dwa razy na tydzień. Właśnie skończył pisać książkę An unbroken line. Opowieść o największej pasji życia i najstarszej miłości. Do… koni. Przetłumaczona na język polski niewielu miałaby czytelników. Zawierała zbyt wiele fachowego żargonu, Niedostępnych dla niewtajemniczonych w niuanse sekretów końskich kopyt, hermetycznej wiedzy o sprawach i sprawkach właścicieli startujących w gonitwach wierzchowców. Opisów machinacji finansowych bukmacherów, fascynacji ciężką forsą jaką można na wyścigach kłusaków, folblutów, coltów zrobić lub stracić: „Szejk Nohammed Sin Rashid Al Maktoum ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich — minister obrony Dubai, zapłacił za Północnego Tancerza bez zmrużenia oka 10,2 mln dolarów". Petrodolarowa inwestycja zwróciła się prędzej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Nagromadzenie szczegółów, danych, anegdot bez jasno zarysowanej koncepcji, czego nie omieszkał wytknąć recenzent na łamach „The Gazette" pisząc o "finally disappointing book" Najlepsze fragmenty książki mówią o samym autorze, jego rodzinie, sławnym antenacie. Tytuł miał przekonywać czytelnika, że fascynacja końmi ma w rodzinie Gzowskich długą tradycję i tym samym podnieść zapewne rangę publikacji. Luksusowo wydana ze zdjęciem Petera na obwolucie kosztowała 19,95 dolara. Powodzenie miała raczej umiarkowane. Już po paru miesiącach można ją było kupić o 15 dolarów taniej.


1 2 3 4 5 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Na Antarktydę
Obóz Polek


«    (Published: 30-01-2007 Last change: 11-02-2007)

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Witold Stanisław Michałowski
Pisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli.   Biographical note

 Number of texts in service: 49  Show other texts of this author
 Newest author's article: Kaukaz w płomieniach
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 5242 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)