|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Various topics »
Komisarz Parku Niagara [5] Author of this text: Witold Stanisław Michałowski
Tędy udaje się
do pracy. Jak na razie majątku nie zrobił. Sprzęt jest bardzo drogi. Jeszcze
więcej kosztują ubezpieczenia. Arktyczni nurkowie i tak nie żyją długo.
Najciekawsze zadania: W 1973 roku Wydział Przemysłu i Rozwoju prowincjonalnego
rządu NWT zlecił przeprowadzenie badań dna morskiego w rejonie Ziemi Baffina,
zebranie próbek minerałów fauny i flory oraz wykonanie serii zdjęć
dokumentalnych. Podróżowali na ośmiometrowej długości kanoe z eskimoskimi
myśliwymi jako przewodnikami. Sam sprzęt i ekwipunek do nurkowania ważył
blisko tonę. Wówczas po raz pierwszy natknęli się pod wodą na narwale — Mowodon monoceros, ssaki morskie — z rzędu waleni (cetacene).
Żyją w morzach arktycznych, łowione dla mięsa, tranu i zębów używanych na wyroby
ozdobne (samiec ma jeden olbrzymi kieł o długości do 3 m, wyrastający ku
przodowi z lewej strony górnej szczęki. Kły przynoszą zgubę. W Yellowknife
do niedawna płacono sto dolarów za stopę długości kła. Dla mieszkańców
dalekiej północy to fortuna. Spotkanie z narwalami zapamiętał na zawsze. Długo krążyły wokół nurka zaciekawione
dwunożnym stworem tak niezgrabnie poruszającym się pod wodą. Wcale nie było
takie oczywiste kto i przez kogo jest tu obserwowany. Bezpośrednio przed
przylotem brał udział w trudnej operacji
przedłużenia podwodnego rurociągu w rejonie Little Cornwakis Island, około
stu kilkunastu kilometrów w kierunku północno-wschodnim od bieguna
magnetycznego. Rurociąg należał do kopalni złota koncernu Cominco. Wodę z hydro-monitorów, zanieczyszczoną zawiesiną różnych minerałów, i osady
poflotacyjne transportowano nim do bezodpływowego Jeziora Garreta. Wylot rurociągu
należało usadowić parę metrów nad dnem, możliwie daleko od brzegu. W ten
sposób zapobiegano zanieczyszczeniu pobliskiego Oceanu Arktycznego i zwiększono
wydajność kopalni. W jeziorze Garreta do listy zagrożeń czyhających na
polarnego nurka doszedł siarkowodór, który otulał dno wielometrowej grubości opalizującą
warstwą o konsystencji gęstego syropu . Im głębiej, tym miał większe stężenie. Dla najbardziej doświadczonego
nurka dysponującego najlepszym sprzętem dłuższe przebywanie na dnie takiego
zbiornika jest zagrożeniem życia. Może powodować nieodwracalne w skutkach
zatrucia i trwałe uszkodzenie kory
mózgowej. Rok przed naszym spotkaniem setki nurków szukało w rejonie morza
Barentsa zgubionej przez amerykański bombowiec rakiety. Całe chmary facetów
latały po lodowych polach z licznikami Geigera. Zarobił wtedy premię. Znalazł
stalowy cylinder. Obaj z Peterem nie darzą sympatią południowych sąsiadów.
Korzystając z braku dam w towarzystwie, gospodarz pozwala sobie na dosadne męskie
określenia. Sukinsyny należą do najłagodniejszych. Trują nas. Nie ma kwartału
żeby z południa nie napłynęła jakaś chmura, po której pada kolorowy śnieg
lub kwaskowaty deszcz. W jeziorze Erie, które kiedyś było kryształowo
czyste, można wywoływać filmy. W rzece Niagara trafiono na ślady TCDD -
tetrachlorodi-bienzodioxinu, trucizny wyjątkowo silnej. Parę miesięcy później nadzorowałem próbę ciśnieniową gazociągu
Boisbriand-Montreal. Projektanci zaplanowali podwieszenie go pod mostem nad odgałęzieniem
rzeki św. Wawrzyńca. Miał blisko 700 metrów długości. Biegło po nim wiele
pasów ruchu w każdą stronę autostrady
zmierzającej do granicy ze Stanami Zjednoczonymi. W porze popołudniowej obu
jezdniami sunęła lawina pojazdów. Betonowa płyta mostu lekko wibrowała. W rurociąg napompowano wody. Zwielokrotniła jego wagę. Nie zgodzono się na
ograniczenie ruchu pojazdów.
I stało się. Kilkuset metrowej długości stalowy wąż przeszło metrowej średnicy spadł na lód. Nie utrzymał go
nawet przez ułamek sekundy. Znajdowałem się tam gdzie być powinienem. Pod
rurą. Mam ją do dzisiaj w oczach. Było to 19 marca.
Gdy lądowałem w wodzie jakimś cudem uchwyciłem duży kawał rozkruszonego
lodu. Wpełzłem na niego Zsunąłem się prawie natychmiast. Powtórzyłem
operację. To samo, ale leżąc na płask utrzymałem
się już nieco dłużej. Za którymś razem złapałem chwiejną równowagę.
Pracowałem głownie nogami i brzuchem przerabiając przyśpieszony kurs prawa Archimedesa. Po kwadransie
zjawił się helikopter. Zawisł
nad mostem. Ja niestety byłem pod mostem. Z wrażenia znowu musiałem przerabiać
kolejne ćwiczenia wspomnianego prawa. Aż któryś ze stojących na brzegu robotników zaryzykował. Wziął
aluminiową drabinkę i poszedł wraz z kolegą po na wpół zanurzonej rurze w moim kierunku. Widziałem jak lodowa kipiel zalewała ich stopy, łydki, kolana.
Gdy już byli blisko wyciągnęli przed siebie drabinę. Starczyło. Złapałem
się jej kurczowo. Szarpnęli do siebie. Za mocno. Ten drugi stracił równowagę.
Nie wydając głosu zniknął. Pokruszone kawałki lodu zamknęły się nad nim
natychmiast. Ciała nie wyłowiono. Zdjęcie miejsca katastrofy które zrobiłem w następnym tygodniu towarzyszyć będzie temu, który się wówczas urodził po
raz drugi przez całą resztę życia. Mam je właśnie przed sobą.
Białe niedźwiedzie wędrujące w poszukiwaniu stad fok nie przeszkadzają nurkom w pracy. Należy tylko strzec
przed nimi magazyny żywności i śmietniki. W przeciwieństwie do brunatnych
pobratymców, których w samym tylko Ontario rocznie myśliwi odstrzeliwują
przeszło pięć tysięcy sztuk, białe są pod ochroną. Chyba, że spoufalają
się zbytnio. Wtedy mogą być groźne. W Yellowknife ustalono, że o ile po raz
pierwszy taki intruz zostanie schwytany na złodziejstwie, to maluje mu się
uszy zieloną farbą. Recydywista otrzymuje czerwoną gwiazdę na czole. Obu
operacjom towarzyszy bolesny zastrzyk środka obezwładniającego. Za trzecim
razem przemawia już tylko Winchester kaliber 30-06. Polskiemu pipelinerowi
pozwolono w imię zacieśnienia przyjaźni rozzuchwalonego misia wyeliminować Celować
należało prosto w czerwoną gwiazdę.
Dużego formatu kserokopia drzewa genealogicznego potomków Sir Casimira, robiła wrażenie. W dole arkusza odbitka pięciocentowego znaczka pocztowego z wizerunkiem
antenata wydanego w stulecie jego urodzin i herb Junosza oraz objaśnienie
symboli jakie figurują przy imionach i nazwiskach osób wpisanych w prostokąty
(mężczyźni) lub koła (kobiety). Wayne miał indeks cyfrowy 58, Peter 51.
Dzieci obu są już piątym pokoleniem Są
spowinowaceni z Wiliamem Lyonem
Mackenzie parokrotnym premierem Dominium Kanady.
W innej gałęzi rodu potomkowie Sir Casimira obrali karierę naukową. Casimir
Charles Lindsey zrobił doktorat z ichtiologii, a urodzony w 1920 roku George Roy Gzowski Lindsey, służąc w Royal Canadian Artillery w czasie II wojny Światowej, został zatrudniony w zakładach
badawczych wzbogacenia uranu w Chalk River. W czasie wojny przyjaźnił się z ciotecznym bratem, Normanem Glyn Gzowskim pilotem zestrzelonym w czasie Bitwy o Anglię. Wybitnie zdolny fizyk zainteresowanie radarem zamienił na badanie
tajemnic energii jądrowej i zdając konkursowe egzaminy otrzymał rządowe
stypendium na studia w Cavendish Laboratory, z którego wyszło wielu laureatów
Nobla. W wieku lat 46 dr George R. Gzowski Lindsey został naczelnym dyrektorem
badań operacyjnych Kanadyjskiego Sztabu Generalnego. Dalej awansował już
szybko. Dotrzeć do niego było trudno. Adresów generałów NATO,
odpowiedzialnych za postęp w dziedzinie badań nad bronią jądrową nie uzyskuje się łatwo nawet jeśli przeszli już
na emeryturę. Mozaika obcych nazwisk, Cape, Legg, Bogrell, Douglass-Home,
Stracer-Smith, Oxley, Warwick, Finlayson, Ogilvie, obywateli Kanady, Stanów
Zjednoczonych, Szwajcarii, Anglii, Indii, szkockich arystokratów i zupełnie
zwykłych urzędników, właścicieli fabryk, udziałowców wielkich koncernów i z trudem wiążących koniec z końcem ubogich emerytów. Mają w sobie jedną ósmą, jedną szesnastą, jedną trzydziestą
drugą, jedną sześćdziesiątą czwartą polskiej krwi. Ludzie zupełnie obcy
nam i sobie nawzajem. Czy w chwilach dramatycznych wyborów, przełomów, opcji
ten znikomy procent zadecyduje, czy weźmie górę nad interesem własnej
rodziny, kraju, którego są obywatelami? Naiwne, retoryczne pytanie. Może
tylko przy kolejnej zbiórce darów dla tych „biednych Polaków" jakie miały
miejsce za oceanem wyrzucili z kąta szafy nieco mniej przepoconą marynarkę.
Rozstaliśmy się z kuzynami Gzowskimi mocnym uściskiem dłoni. Na odjezdnym
gospodarza ruszyło sumienie. Udostępnił telefon do swojej ex-żony w Toronto. W domu zostało dużo pamiątek po Sir Casimirze: szabla, którą otrzymał w darze od królowej Wiktorii i biurko z czarnego dębu. Kłodę wyłowiono z Niagary w czasie budowy International
Bridge. Używałem
go przez wiele lat. Na nim stała moja maszyna do pisania. Teraz okupuje je
Michael Sobieski wraz z komputerem, który kupiłem mu na szesnaste urodziny. Następnego
dnia z pewną tremą przyciskam dzwonek furtki eleganckiej willi.
Wita nas elegancka pani ze śladami jeszcze niezupełnie minionej urody.
Niezbyt porządnie, i nie najczyściej
jak na kanadyjski standard. Słychać liczne młode głosy, Hałaśliwy jazgot
najnowszych przebojów, trzaskanie drzwi. Kawę podaje dziewczę z pięknymi
blond warkoczami i rewelacyjnym biustem. Ubrać taką w krakowski strój i mamy
operową Halkę. Trudno mi oderwać oczy od twarzy dziewczyny, do której matka
zwraca się zdrobniałym imieniem Raje. Oglądam
szczątki kolekcji obrazów należącej ongiś do Sir Casimira. W zachowanym
wykazie z końca wieku najwięcej płócien nosiło sygnatury Krieghofa. W ten
sposób malarz spłacał dług wdzięczności wobec człowieka, który przez
wiele lat był jego mecenasem. Dziś obrazy Krieghofa są ozdobą każdej
galerii w Ameryce Północnej. Nie jestem w stanie uważnie słuchać tego, co mówi
pani Jeanette. Po dziewiętnastu latach pożycia z Peterem jeszcze niezupełnie
pozbyła się wszystkich emocji wobec ojca swoich pięciorga dzieci. Prędzej
chyba darowałaby mu, gdyby tak po prostu znalazł sobie inną. On zaś jak
borsuk uciekł do tego Rockwood. Chętnie przystaję na propozycję wypicia następnej
kawy. Przynosi ją ta sama córka. I naraz olśnienie. Ależ to żywa kopia Olgi
Władymirowny Gzowskiej, Przekaz genetyczny w tej rodzinie jest rzeczywiście
wyjątkowo silny. Jan Sienkiewicz, dziennikarz wileńskiego „Czerwonego
Sztandaru" prowadzący swego czasu na moją prośbę poszukiwania Gzowskich żyjących w Związku Sowieckim, zebrał garść informacji o tej wybitnej aktorce. Była
uczennicą Stanisławskiego. Żyła w latach 1883-1962. Nigdy nie udawały się
jej role kobiet rosyjskich. Doskonała natomiast była w rolach Włoszek,
Francuzek, Hiszpanek, Polek (jako Maryna Mniszkówna u Ostrowskiego). Krytycy
pisali o niej: „Aktorka od stóp do głów. Żądna sławy. Chciała mieć
wszystko od razu: owacje zachwyty, prasę". „Wielka artystka a jednocześnie
aktywna uczestniczka zakulisowych intryg." "Nigdy nie była w odwrocie. Ciągle
walczyła, z kimś polemizowała, kogoś niszczyła." Jej wzlot na początku
kariery przypominał fajerwerk, zgasł po 15 latach. Krotko miała być muzą
Ojca Narodów. W 1920 roku, razem z mężem Gajdarowem, znanym aktorem filmowym
wyjechała za granicę. Podróżowali po całej Europie. Występowała w Wilnie,
Łodzi, Białymstoku, Kownie, Warszawie. Nie zrezygnowała z obywatelstwa
rosyjskiego. W początkach lat trzydziestych oboje wrócili do ZSRR. Do legendy
przeszło wydarzenie z okresu, gdy jeszcze jako początkująca aktorka,
nie mogła wejść w rolę kobiety ulegającej atakowi histerii. Była
bliska załamania. Kolejna próba odbywała się w obecności Stanisławskiego.
Ten widząc tremę aktorki, wyszedł na scenę i… dał jej w buzię. Na
premierze wystarczyło, że przypomniała
sobie tamten epizod. Atak histerii wypadł absolutnie przekonywająco.
Inicjatorem i głównym sponsorem budowy pomnika Sir Casimira Gzowskiego w Toronto był urodzony w Otwocku gorący polski patriota i Żyd jednocześnie
inżynier Przygoda. Polonia kanadyjska miała węża w kieszeni. Peter pozwolił
sobie zrobić zdjęcie, w czasie ceremonii zawieszania portretu Sir Casimira w poczcie byłych gubernatorów prowincji Ontario. Wiedział
jak się można posłużyć rodowym nazwiskiem. Dobre publicity jest
wartością samą w sobie. Sławny antenat
przemawiając przy jakiejś okazji do większego gremium Polonusów rzucił
im w twarz. „Jeśli dożyjecie, zobaczycie, kim będą wasze wnuki i prawnuki i który będzie jeszcze znał język polski.". Mało go nie wygwizdano.
1 2 3 4 5
« (Published: 30-01-2007 Last change: 11-02-2007)
Witold Stanisław MichałowskiPisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli. Biographical note Number of texts in service: 49 Show other texts of this author Newest author's article: Kaukaz w płomieniach | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5242 |
|