|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Reading room » Publishing novelties
Holandia według Iana Burumy [3] Author of this text: Piotr Napierała
Do
lewicowców „anty-islamskich", z którymi Buruma przeprowadza wywiad należy
Jolande Withuis, która w swym spojrzeniu na rzeczywistość kładzie nacisk na
otwartość reguł gry. Na tej podstawie broniła liberalnego lekarza, który
zwolnił pielęgniarkę odmawiającą zdejmowania chusty islamskiej podczas
pracy. Withuis uważała, że w pracy chodzi o zaufanie, a chusta symbolizuje
raczej zamknięcie się w obrębie własnej kultury i własnych partykularnych
zasad. Buruma przy okazji prezentuje własny pogląd; według niego chusta nie
szkodziła, gdyż nie uniemożliwiała kobiecie wykonywania pracy (s. 126), możemy
więc przypuszczać, że francuskie zakazy hidżabów, jako utrudniających
identyfikację też doń by nie przemówiły. Nie na darmo świat anglosaski piętnuje
francuskie zakazy, choć to właśnie one, a nie anglosaski multikulturalizm
realizują liberalną ideę podziału na sferę prywatną i społeczną.
Inny były działacz lewicy Paul Scheffer opowiada w następnym
wywiadzie, jak czekał w kolejce na lotnisku w Stambule, i widział przed sobą
kolejkę 10 obywateli holenderskich, z których żaden nie znał języka
niderlandzkiego, wtedy poparł prawicę — sceptyczną wobec imigracji. Z obu
rozmów Buruma wyniósł przekonanie, że integrację utrudnia wymknięcie się
dzieci spod kontroli rodziców (s. 128-129). Moim zdaniem to wymknięcie skutkujące
często bandyckimi wybrykami, można by właśnie obrócić na korzyść
integracji. W końcu te dzieciaki i tak znajdują się między dwiema
sprzecznymi kulturami.
Buruma
rozmawia też z muzułmankami; z dwudziestoparoletnią Chafiną Ben Dahman, która
sama chusty nie nosi, za co niektórzy muzułmanie traktują ją jak dziwkę,
ale mimo to uważa, że wynika to z prymitywizmu marokańskich wieśniaków; nie z nakazów islamu, lecz wieśniaczego
islamu (s. 131). Chafina opowiada jak
jej ojciec jest jedynie fasadowym muzułmaninem, a matka fanatyczką, i że całe
jej rodzeństwo zbuntowało się przeciw nim (Chafina dopiero na kursie
hotelarstwa zetknęła się z nie-muzułmanami i zachwycił ją brak licznych
tabu w rozmowach, a zachodniego sposobu bycia uczyła się z TV), Ciekawie też
opowiada o tym, że kiedyś bała się zajścia w ciąże od pocałunku i o tzw.
'kozicach" — potulnych kobietach z Maghrebu sprowadzanych na żony dla
holenderskich Marokańczyków, bojących się bardziej bojowych koleżanek.
Chafina ma jak najgorsze zdanie o marokańskich mężczyznach, jako niesłownych,
fałszywych i nierzetelnych (s. 135). Inna muzułmanka — studentka prawa na
uniwerku w Nijmegen, Nora Choua, nosi czador, ale odwiedza dwóch swoich braci,
którzy ożenili się z rodowitymi Holenderkami (rodzice Nory unikają kontaktów z synowymi). Nora opowiada, że jej rodzice nie rozumieli co to jest prawo, i że
można je studiować. Jest przeciwko absolutnej swobodzie wypowiedzi, i uważa,
że miłośnicy Theo van Gogha nie byliby niemi, gdyby jego krytyka dotykała
ich osobiście, uważa więc, że wolność słowa jest „nadużywana"
(typowe religianckie myślenie). Jednocześnie zaskoczyło ją to, że po 11 września,
Holendrzy zaczęli traktować ją jak muzułmankę, a nie jak Norę jak wcześniej;
ta zmiana stosunku chrześcijańsko-ateistycznej większości dotknęła jednak
głównie niewykształconych muzułmanów, którym nad głową wyrastać zaczął
czasem szklany sufit braku zaufania. Nie rozumie tego, bo jej zdaniem marokańscy
chłopacy gadają czasem coś tam o dżihadzie, ale to „dziecinada". Jest za
rozdziałem kościoła i państwa, co pozwala Burumie zakwalifikować ją jako
„postępową" i religijną jednocześnie, co pokazuje dobitnie, że Buruma
jest zwolennikiem podgniłych kompromisów z islamem (s. 138). Nora liczy na
adwokaturę, ale martwi ją to, że sędzia holenderski musi wyglądać
„neutralnie", a to ją „mentalnie likwiduje" jako muzułmankę.
Dalej
Buruma pisze o Hirsi Ali; o jej wejściu na prawicowe salony, gdzie przywitano
jak drogocenny egzotyczny okaz (s. 142). Pisze też o jej młodości w Somalii,
gdzie żyła jak w klasztorze, a także w Kenii, gdzie jej ojciec mieszkał jako
wygnaniec polityczny i gdzie mogła się (potajemnie) spotykać w kinie ze swym
chłopakiem. W kinie oglądali nieskrępowanych zakazami swych amerykańskich rówieśników
(„Cichy wielbiciel"), dlatego dla niej do dziś język angielski jest językiem
nauki i rozumu. Jej ojciec — demokrata, a choć konserwatywny społecznie, do
dziś jest uwielbiany przez Hirsi Ali. Choć paradoksalnie to jego ucieczka w 1980 roku do Etipii przed prześladowaniami politycznymi, zapobiegła wydaniu
jej jako młodej gąski za jakiegoś starego muzułmanina (s. 153), gdy ojciec
postanowił wydać ją za mąż, za krewnego mieszkającego w Kanadzie,
wiedziała o Zachodzie niewiele, ale wystarczająco by próbować
ucieczki (w Niemczech, gdzie samolot miał międzylądowanie).
Zachodni i muzułmańscy wrogowie (ma ich na tyle, że
jeździła po Hadze limuzyną o pancernych szybach) Hirsi Ali uważają, że
krytykuje ona cały świat islamski, zamiast obyczajów lokalnych, które tak dały
jej w kość w Somalii, ona jednak obwinia islam, który nakazuje traktować mężczyzn
jako nieodpowiedzialne bestie, które w każdej chwili mogą zerwać się z łańcucha,
jeśli kobieta zachowa się „nieskromnie". (s. 147). Jednym z pierwszych wrażeń
jaki wywarł na niej Zachód, był „staranny, zaplanowany, uporządkowany"
krajobraz niemiecki (Bonn), i podobny w holenderskim Volendam, gdzie zdziwiło ją
to, że mimo europejskiej wolności, Holendrzy upodabniają swe domy do siebie
nawzajem. Za radą znajomej Somalijki, udawała uchodźcę z terenów objętych
wojną, by dostać
azyl (s. 155).
Inny anty-islamski imigrant, z którym rozmawia Buruma,
to felietonista i profesor prawa rodem z Iranu, Afshin Ellian, przeciwnik reżymu
szacha, a potem członek lewicowej partii Tudeh, rozpędzonej przez ajatollahów
(s. 155). Potem mieszkał w Kabulu, w opanowanym przez wojska ZSRR Afganistanie,
no i w Holandii. Oto jak opisuje on swe pierwsze wrażenie:
...miękka
spokojna zieleń Holandii. Tyle spokoju. Popłakałem się. Gdy zobaczyłem
ludzi w kawiarniach i na ulicach, którzy rozmawiali spokojnie, wybuchając
gromkim śmiechem, zapłakałem nad losem moich dawnych przyjaciół. Tutaj
bowiem wreszcie panowała wolność. Walczyliśmy o nią, ale tak naprawdę
nigdy jej nie widzieliśmy...
Nie
oznacza to jednak, że cały Zachód Ellian traktuje tak samo; nie lubi USA, którym
pamięta wspieranie szacha. Niemniej jednak Holandię pokochał od zaraz, w ciągu
roku nauczył się mówić znakomicie po niderlandzku. Najbardziej fascynowało
go to, że Europejczycy „potrafią żyć nie podrzynając sobie wzajem gardeł",
co nakierowało jego uwagę na liberalizm i ideę rządów prawa (s. 157).
Buruma cytuje wypowiedzi Hirsi Ali i Elliana, ale zarzuca im odwrócony
fanatyzm, choć sam wcześniej pisał, że „fanatyzm oświeceniowy" to
oksymoron. Po raz kolejny widzimy tu jak autor unika twardego opowiedzenia się
po stronie wartości liberalnych (choć podobnie jak Hirsi Ali i Ellian uważa
je niby za uniwersalne, a nie „zachodnie" a więc nie nadające się dla
ludzi z innych kultur jak mówią zamaskowani jako multikulturaliści , nihiliści i sentymentalni ex-konserwatyści). Widać chęć utrzymania się w maistreamie,
który balansuje dziś miedzy liberalizmem a postmodernistycznym Multi-kulti,
jest dla autora najważniejsza.
Ayaan i jej młodsza siostra Haweya, mieszkały w Holandii w „mieście talerzy", i uczyły się mówić po niderlandzku, ostatecznie jednak Haweya, która w Kenii
nosiła szorty i buntowała się, zmieniła się w fanatyczkę, podczas gdy
nadal relatywnie potulna muzułmanka Ayaan porzuciła zupełnie islam, ucząc się
sposobu życia w Holandii od pewnego małżeństwa (uwielbiała ich, choć znów,
tak samo jak w przypadku stylu architektury domów w Volendam, zdziwiła ją
relatywna potulność i uwielbienie konwenansów w wolnym kraju). Ayaan ciężko
przeżyła śmierć Hawei w 1998, która popadła w obłęd religijny, zaniedbała
potrzeby swego organizmu i zmarła (s. 163). Haweya była typową ofiarą muzułmańskiej
schizofrenii, o której opowiadał Bellari Said. Ayaan studiowała politologię w Lejdzie i miała chłopaka
Holendra imieniem Marco. Marco był ateistą, a Ayaan nadal trzymała się
islamu. Gdy dał jej Manifest ateistyczny Hermana Philipse, odmówiła
lektury uznając, że taka książka musi być dziełem diabła, rozstali się
jednak nie z powodów różnic religijnych, lecz charakterologicznych; był dla
niej zbyt uporządkowany. Potem jednak mieszkała 4 lata z gorliwą chrześcijanką w Ede, i pod wpływem rozmów z nią, poprosiła Marco o książkę
Philipse'go, wtedy dopiero porzuciła wiarę (s. 165). Philipse (kolega
Burumy z przedszkola!), miał potem z nią romans. Buruma trochę sobie
podkpiwa z Philipse'go, jako staroświeckiego gentlemana czującego się
personifikacją zachodniej cywilizacji. Hisri Ali podziela fascynację
Philipse'go oświeceniem, a zwłaszcza jego zbawczą moc „odzierania człowieka z kultury", często bardzo opresyjnej jak plemienna kultura Somalii. Dlatego
porzuciła socjaldemokratów, gdy ci zaczęli popadać w relatywizm kulturowy, i jej zdaniem sabotować integrację emigrantów ze społeczeństwem zachodnim, w imię źle pojętej obrony ich kulturowej odrębności (s. 168) i przystąpiła
do wolnorynkowej partii VVD, jednak Hirsi Ali była dla „regentów: tej partii
nieco zbyt radykalna, z jej marzeniem by zostać "Voltaire'm islamu".
Buruma ma pretensję do Hirsi Ali, że traktuje islam jak monolit
kolektywistyczny, który toczy śmiertelną walkę z liberalnym zachodnim
indywidualizmem, podczas gdy nawet wśród muzułmanów w Holandii, Turcy są
lepiej traktowani niż Marokańczycy, bo mają wspanialszą historię, uważają
prawa kobiet i demokrację za coś oczywistego itd. (s. 174), oraz, że mieni się
być Voltaire'm islamu, jednak w odróżnieniu od Voltaire’a atakuje nie potężnych
lecz słabą mniejszość. W wywiadach próbuje wykazać, że muzułmanie o liberalniejszych poglądach nie odebrali tego filmu dobrze, bo był zbyt
moralizatorski, ostry i szokujący (tekst Koranu na nagim ciele kobiety).
Gdy zabito Theo van Gogha, zaczęto znów mówić o oświeceniu, i o skostniałej samczej kulturze islamu, której przedstawiciele są niezdolni
do jakiejkolwiek samokrytyki. Zabójca Theo, ponoć „rozczarował" Holendrów;
nie był żadnym wojownikiem dżihadu, ale sfrustrowanym nieudacznikiem; który
jak pisze Buruma, starał się wpasować w holenderskie społeczeństwo (nie oglądał
np. TV marokańskiej, lecz belgijską, która ponoć mniej trzyma stronę
Izraela niż holenderska (s. 194) — i pomyśleć, że Wilders żalił się, że
Zachód, w tym i Holandia, takie kubły pomyj wylewa na Izrael… Zabójca van
Gogha stał się wojującym islamistą dopiero gdy nie udało mu się
zostać ochroniarzem na amsterdamskim Luchthaven Schiphol, a to z powodu złej opinii u policji (s. 209). Zdaniem imama Alega Eddaudi winien jest islam, ale tylko taki,
który doprowadzony jest do sztucznie „czystej" wyzutej z kulturowej treści
formy (s. 208), a także to holenderscy pracownicy socjalni, którzy utrudniają
rodzicom Marokańczykom wysyłanie swojej niesfornej młodzieży do Maroka, by tam
nauczono ich moresu. (Turcy nadal posyłają swoich do ojczyzny — s. 215). W Holandii wydaje im się, że wolno wszystko, podczas gdy w Maroku dostali by
lanie za niesforne zachowania. A więc islam częściowo zostaje tu oczyszczony z zarzutu bycia ideologią nienawiści — a więc jak mówią angielscy marksiści — BLAME SOCIETY!
1 2 3 4 Dalej..
« Publishing novelties (Published: 11-01-2013 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8636 |
|