|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« bunga-bunga.gov.pl [5] Author of this text: Mariusz Agnosiewicz
Wyborcza
cytowała oburzenie dziennikarza Radia Plus, Piotra Cybulskiego, który w salonie24 napisał: „Cóż, Marszałek Komorowski jest teraz p.o. Prezydenta,
kandydat PO, wielka szycha. Co tam będzie do zwyczajnej suwnicowej ze Stoczni
przyjeżdżał". Ze zgodnych wypowiedzi obu doradców wynikało jednak, że Komorowski
planował osobiste złożenie wieńca i sądzę, że nie należy tego wykluczać. Może po
prostu okazał się roztropniejszy niż Kwaśniewski 11 lat wcześniej, który poległ
przy Głódziu i uznał, że nikt nie zauważy? 21 kwietnia 2010 harmonogram marszałka
obłożony był pogrzebami: na 9 pogrzeb Sebastiana Karpiniuka w Kołobrzegu,
następnie o godz. 12 — pogrzeb Macieja Płażyńskiego w Bazylice Mariackiej w Gdańsku i o godz. 15 — Anny Walentynowicz na cmentarzu Srebrzysko (Wrzeszcz). Z kolei abp Głódź o godz. 10 odprawił w kolegiacie Najświętszego Serca Jezusowego w Gdańsku-Wrzeszczu mszę żałobną za Annę Walentynowicz, o 13 poprowadził
natomiast mszę i pogrzeb M. Płażyńskiego. W pierwszych dwóch uroczystościach
Komorowskiemu towarzyszą Strzałkowski i Smoliński. Z abpem Głódziem marszałek
wraz z asystentami spotykają się o 13 na mszy b. marszałka. Strzałkowski
czyta na niej akt nadania Krzyża Wielkiego Odrodzenia Polski. I po mszy
asystenci zostają z arcybiskupem a Komorowski z Tuskiem gdzieś znikają...
„Waldek przyjeżdżajcie" — miał rzec do zwykłego doradcy
Książę Kościoła. A gdzież rozpłynął się sam marszałek, co było tak nie cierpiące
zwłoki, że musiał zmienić harmonogram dnia i zrezygnować ze „stypy Głódzia", nie
mówiąc już o planowanym osobistym złożeniu wieńca
na grobie Walentynowicz? „Inne obowiązki" o których była mowa dzień
wcześniej okazały się zwykła, nudną „rozmową z Tuskiem". W Gdańsku, w czasie
pogrzebów? A może spotkanie obu panów odbyło się przy ul. Cystersów?
Nieoficjalna delegacja zapewniała też, że na cmentarz
zajechali nie z polecenia służbowego, lecz dlatego, że nie chcieli „tych kwiatów
wieźć do Warszawy". Jeśli byli aż tak mocno przemęczeni, mogli sobie spokojnie
darować tę eskapadę, bo znacznie mniej kłopotliwe było wyrzucenie wieńca do
pierwszego napotkanego śmietnika. Tylko jeżeli chodziło o to jedynie, by nie
wieźć kwiatów do Warszawy, to po co
znad grobu meldowano wykonanie zadania, wcześniej jeszcze dokumentując
złożenie wieńca
fotograficznie?
Przyjmując, że faktycznie odbyła się wówczas u
Brygidek duża impreza dla elity
politycznej, z usługującymi klerykami, i że dla Komorowskiego w tym czasie
ważniejsze było spotkanie z Tuskiem, a dla Tuska — spotkanie z Komorowskim,
dlaczego jednak media tego nie pokazały ani choćby odnotowały? Czy dziś może
ujść uwadze mediów jakakolwiek stypa na kilkadziesiąt osób, na dodatek ludzi
władzy? Dzień później relacjonowano stypę w wąskim gronie ludzi lewicy, po
pogrzebie Szmajdzińskiego, na którym Leszek Sławoj Głódź wygłosił pamiętne
kazanie:
Politycy lewicy na stypie po Jerzym Szmajdzińskim.
W ciągu kolejnych dni nieopierzony portal trafił na
ogólnopolską karuzelę i zawirowała nim wielka polityka. Redakcja zaczęła się
uginać pod brzemieniem, aż padła krzyżem i
uderzyła w tony
modlitewne. Ciśnienie kampanii prezydenckiej pokazało, że absolutnie nie
jest to dobry okres na wyjaśnianie tej sprawy. I było to oczywiste nie tylko dla
obozu antypis, ale i samego PiS. Cóż z tego, że można było dokuczyć marszałkowi,
skoro drugi koniec tego kija rozdłubywał nabrzmiewający ropień, który nosił
przydomek „Flaszka". Każdy polityk widział
Władców marionetek sprzed miesiąca,
czytał nieudolne i nadgorliwe tłumaczenia się hierarchy, a tym samym rozumiał,
czym mogło grozić przed wyborami rozdrażnienie hierarchy za którym stoi Radio
Maryja.
Kiedy 6 maja 2010 Komorowski
ogłosił, że w związku ze sprawą wieńca na grobie Walentynowicz, Smoliński
„oddał się do dyspozycji" marszałka, a ten w agnostycznym stosunku poznawczym do
incydentu, „rezygnację przyjął", redaktor portalpomorza.pl
dźwignął się
wówczas z kolan i ogłosił sukces, nie zauważając, że to jedynie ostatnie
porządki. Jeśli bowiem owa dymisja miałaby coś wspólnego z publikacjami
portalpomorze.pl, odwołano by bardziej „niedysponowanego". Gazeta Wyborcza
podała stwierdzenie: „Ten najstarszy był najbardziej zmęczony". Waldemar
Strzałkowski został jednak oszczędzony — jak podano — ze względu na „wiek
emerytalny" (w który, jako
rocznik 1932,
wkroczył kilkanaście lat wcześniej). Zatem
punkty karne wziął na siebie młody.
Zachował się jak prawdziwy żołnierz, a będąc majorem wojsk pancernych co nieco
na ten temat wie. Problem polegał na tym, że obaj asystenci nie byli zgodni co
do wersji wydarzeń u abpa Głódzia. Każda miała swoje słabości. Została stypa.
Strzałkowski, jako historyk z wykształcenia (jego
największym dziełem wydaje się być udział w wielotomowym opracowaniu
historycznym na temat Bitwy Warszawskiej 1920, wydawanym w Rytmie), doradzający
Komorowskiemu od 1990, jest niezbędny dla należytego pełnienia urzędu
prezydenta. Znacznie młodszy Smoliński też jednak staje się powoli nierozłącznym
asystentem Komorowskiego, z którym współpracuje od 2000. Kiedy tylko Komorowski
zamienił fotel marszałka na prezydenta,
uczynił Smolińskiego odpowiedzialnym za
sprawy medialne i wizerunek głowy państwa.
Wizerunek starszego asystenta, jak i jego emerycka dola,
zostały podreperowane w czerwcu 2011, kiedy PO zgłosiło go do Nagrody Miasta
Stołecznego Warszawy. PiS początkowo zdawał się stawać okoniem, przypominając:
„Przy grobie poległej w katastrofie zachowali się nieodpowiednio. Kładąc
państwowy wieniec, chwiali się, byli po kielichu, my to w PiS pamiętamy". PiS z kolei chciał nagrodą wyróżnić związanego z Rydzykiem Józefa Szaniawskiego,
którego blokowało SLD i PO. I w końcu SLD do nagrody wystawiło Adama Zwierza,
króla piosenki żołnierskiej w PRL, na którego nie godziło się ani PO ani PiS.
Jak
podawała Wyborcza, szykował się polityczny
deal PO, PiS, SLD: „Są gotowi
odpuścić nam Szaniawskiego, jeśli my nie będziemy wywlekać incydentu z grobu".
Jak widzimy w Uchwale nr XVII/322/2011 Rady Miasta Stołecznego Warszawy z dnia
16 czerwca 2011 r. w sprawie przyznania Nagród Miasta Stołecznego Warszawy,
nagrodę oraz po 10 tys. zł otrzymali zarówno Strzałkowski, jak i Szaniawski oraz
Zwierz. Tego samego dnia abpa Hosera zrobiono Honorowym Obywatelem Warszawy...
Widać, że PiSowi ciąży ta sprawa z pierwszego pogrzebu
Walentynowicz, lecz ze względu na to, że tutaj od razu panowie wskazali z kim
pili, PiS szepcze o tym jedynie pokątnie i anonimowo. Nie widać, by ktokolwiek
palił się do wyjaśniania tej sprawy. Tylko przy okazji ostatnich tekstów Wprost
dot. Głódzia, Fakt przypomniał 21 marca 2013:
Arcybiskup upił też delegację Komorowskiego. Niech będzie, że upił delegację...
Kiedy już w dużej mierze zdekodowano historię milczenia o wpadkach alkoholowych Kwaśniewskiego, pozostały pytania o milczenie na temat
Głódzia. W połowie marca 2013 natemat.pl opublikowano artykuł
20 lat milczenia o ekscesach alkoholowych abp. Głodzia, gdzie czytamy, że w starciu z arcybiskupem polegali najtwardsi: „starsi oficerowie do dziś
wspominają, jak 'odpadali', kiedy ich głowy okazywały się zbyt słabe w porównaniu z głową biskupa. Takie alkoholowe libacje miały się zdarzać nawet
przy okazji papieskich pielgrzymek i właśnie za ich sprawą abp Głódź zapracował
na opinię człowieka, który przepije każdego. Nie bez powodu mieszkańcy Gdańska, i nie tylko oni, od lat nazywają go Sławojem "Flaszką" Głodziem".
Jest to część naszej tradycji politycznej, w której
religia z wódką królowały na naszej scenie politycznej, tyle że do czasów
rozbiorów nie wstydzono się tego. W
Opisie obyczajów za panowania Augusta III ksiądz Jędrzej Kitowicz
(1727-1804) w rozdziale O sławniejszych
pijakach barwnie przedstawił czterech najsławniejszych pijaków
Rzeczypospolitej upadającej: Janusz Aleksander Sanguszko, marszałek nadworny
litewski i miecznik wielki litewski, Pius Franciszek Boreyko z Knierut hrabia
Borejko, kasztelan Zawichostu, Adam Małachowski herbu Nałęcz, krajczy wielki
koronny, wielokrotny marszałek sejmu, i wreszcie Karol Radziwiłł „Panie
Kochanku", herbu Trąby, największy krezus RP i jeden z większych w Europie.
Polityczna elita wiodła w rankingach pijaństwa!
Co ma to wspólnego z klerem? Oddajmy głos księdzu
Kitowiczowi, który Borejkę nazywa „pobożnym pijakiem; najbardziej albowiem lubił
cieszyć się i pijać z duchownymi"; „Skoro był wolny od interesów, rozpisał listy
do pobliższych mieszkania swego klasztorów, aby mu przysłali po dwóch
zakonników, jakikolwiek pobożny pretekst do tego wymyśliwszy. Przełożeni
klasztorów, wiadomi końca tej misji, posyłali mu co lepszych do picia".
Następnie Borejko zamykał się razem z zakonnikami i urządzał „pijackie
klasztory", nie zapominając wszelako, by każdego dnia któryś z braciszków
odprawił mszę. „Ten klasztor trwał dni trzy najmniej, a najwięcej pięć, podług
panującej w pijakach dewocji". Tylko bowiem kler dorównywał najlepszym polskim
pijakom. Kitowicz wskazał, że Małachowskiemu, który zwany był „zabójcą ludzkiego
zdrowia", bo zapił na śmierć wielu słabszych pijaków, dał radę jedynie pewien
bernardyn: „Był to braciszek kwestarz, bernardyn z klasztoru Wielkiej Woli,
czyli Woli Pana Jezusa, w powiecie opoczyńskim leżącego". Pijaństwo wywierało
wówczas niemały wpływ na polską politykę (by wspomnieć choćby transakcje
kolbuszowskie Sanguszki z 1753). Przed rozbiorami Fryderyk II pisał, że polska
polityka w rzeczywistości znalazła się w rękach kobiet, jako że ich mężowie
głównie się upijają (Konopczyński, Konfederacja
Barska. Wybór tekstów, Kraków: Krakowska Spółka Wydawnicza 1928).
Dopóki nie odsuniemy pijaków od władzy — lepiej nie
będzie. Czas skończyć z polityczno-kościelnym bunga bunga...
1 2 3 4 5
« (Published: 02-04-2013 Last change: 16-06-2013)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8873 |
|