Reading room »
Akcja Arka [2] Author of this text: Lucjan Ferus
Dłuższy czas trwała cisza, w końcu Bóg odezwał się: — „Przede
wszystkim chcę ludzi ukarać za niegodziwości i wykroczenia, które czynią
przeciwko mnie…" -
— "A czy oni już nie zostali ukarani? Czyż te niegodziwości, które
są wynikiem ich skażonej grzechem natury, nie są właśnie konsekwencją
tamtej kary, która nakazywała im żyć z taką grzeszną naturą i rozmnażać się z nią, powielając z każdym rokiem, z każdym pokoleniem ilość
zła na świecie?!" — Noe wykrzyknął to prawie w stronę chmury, lecz Bóg
jakby nie słysząc prowokującego pytania, dokończył w miarę spokojnym głosem:
— „Ale też przy okazji, chcę położyć kres tej niegodziwości i podłości ze strony człowieka…".
— "Dlaczego wtedy tego nie zrobiłeś gdy było ich tylko dwoje i gdy
była najlepsza ku temu okazja? — pomyślał z goryczą Noe, lecz na głos
powiedział:
— „A zatem, tak jak powiedziałem — dajmy sobie spokój z tą całą
balią. Wytrać Panie wszystkich za jednym zamachem, nie oszczędzając nikogo, a będziesz miał przynajmniej pewność, że ta masa wody sprowadzona na ziemię
nie pójdzie na marne!" — powiedział to z sarkazmem i złością, nalewając
sobie jednocześnie kubek wina i wypijając go jednym haustem, a potem z trzaskiem stawiając na stół.
Noe oddychał głośno przez nos, patrząc w dal na swe winnice, założone
na łagodnym stoku, skąpane teraz w promieniach słońca. — „I to wszystko
miałoby zostać zniszczone przez ten idiotyczny pomysł z potopem?" — myślał z goryczą i szlag go trafiał w duchu. Machinalnie ścisnął gliniany kubek, aż
ten pękł na kawałki z głośnym trzaskiem. To go wyrwało z zadumy. Spojrzał
przed siebie — chmura wisiała w powietrzu, poruszając się nieznacznie i zmieniając barwy w świetle zachodzącego słońca.
Bóg nadal tam był, a więc nie wszystko jeszcze stracone; Noe
postanowił dorzucić jeszcze jeden argument do poprzednich. Odchrząknął
parokrotnie, przełknął ślinę i rzekł: — „Panie, jest jeszcze jeden
nieczysty aspekt moralny tego twojego przedsięwzięcia: po potopie, aby odrodziła
się ludzkość, dzieci moich synów będą musiały współżyć między sobą, a więc będą popełniać grzech kazirodztwa… Czy to jest moralnie do przyjęcia?...
Czy to będzie w porządku, gdy u podstaw odrodzonej ludzkości, która notabene
nie pozbędzie się przecież piętna grzechu pierworodnego, legnie jeszcze
grzech kazirodztwa?".
Chmura przyciemniała jakby za chwilę miał z niej paść piorun na głowę
upartego starca, potem dobiegło z niej coś w rodzaju zgrzytania zębami i odezwał się głos Boga, wyraźnie poirytowany: — „Czy to już wszystko?! Bo
ostrzegam cię, że moja cierpliwość już się kończy, a gdy mój gniew
rozpali się całkowicie, niech… niech… właściwie nie wiem, kto mógłby cię
wziąć w opiekę… Posłuchaj, ty…" — tu Bóg zamilkł jakby szukał
odpowiedniego epitetu, a potem dokończył stanowczo:
— „Masz ze swymi synami zbudować arkę i zabrać na nią po parze
zwierząt, bo taką mam akurat koncepcję… Dostałeś plany, a teraz zabieraj
się do roboty, miast tu jałowo filozofować… Bo jeśli nie, to tak cię urządzę,
że do końca życia mnie popamiętasz!" — dokończył z groźbą w głosie.
Noe wstał z ociąganiem i niepewnie, przewracając niechcący dzban, który i tak już był pusty. — „To trzeba było mi od razu powiedzieć, że sprawa
jest tak wielkiej wagi!" — odparł szyderczo, a w duchu pomyślał: — „Nie
udało się, psia-krew!… Przyjdzie mi na stare lata harować przy ciesiółce...
Szlag by to!…" — zmełł w ustach przekleństwo. Czuł jak pulsujący ból
rozsadza mu czaszkę.
— „Gdyby tak ktoś jeszcze wynalazł specyfik zapobiegający bólowi głowy
po wypiciu większej ilości wina…" — pomyślał z rozmarzeniem i powlókł
się poszukać swych synów by ogłosić im tę dobrą nowinę...
Do następnej rozmowy Noego z Bogiem doszło po niedługim czasie, gdyż
ten zapoznał już swych synów z planami Boga. Tak więc odbyła się ona -
jakby to się dziś określiło — po konsultacji w szerszym gronie, choć tak
samo niekompetentnym. — "Panie, tego się nie da zrobić..." — rzekł
Noe trochę niepewnym głosem. — „Po prostu ta robota przekracza nasze
techniczne możliwości…" — urwał i rozłożył ręce w bezradnym geście.
Bóg widocznie miał inne zdanie na ten temat, bo odparł stanowczo:
— „To się musi dać zrobić, ponieważ ja twój Bóg tak chcę...
Rozumiesz uparty człowieku?" — Noe, któremu wcale nie uśmiechało się
przez następne lata tyrać przy ciesiółce i latać po świecie za zwierzętami,
odparł hardo:
— „A więc dlaczego ty sam Panie tego nie zrobisz?! Ty — wszechmocny
podobno, który w ciągu jednego dnia stwarzasz całą ziemię… ba! Cały
wszechświat — wystarczyło, że powiedziałeś: "Niech się stanie!" — a tu chcesz wysługiwać się ograniczonym i niedoskonałym człowiekiem!?
Przecież chyba dla ciebie, to żaden problem stworzyć taki statek w ciągu
sekundy… zresztą po co nawet statek; po prostu wystarczy zgromadzić zwierzęta
na określonej przestrzeni, a ty nad nią rozepniesz niewidzialny klosz, który
ją osłoni od wody i w nim przeczekamy ten kataklizm, który szykujesz w swym
nieskończonym miłosierdziu ziemi i jej mieszkańcom… Czyż to nie lepszy
pomysł?".
Noe przerwał na chwilę swój monolog, ale widocznie przyszło mu do głowy
coś jeszcze, bo aż wstał i unosząc w górę rękę, zawołał:
— „Ba! Mam nawet jeszcze lepszy!… Po co w ogóle ten potop, ta budowa
arki, ściąganie z całego świata zwierząt… przecież ty Panie w swej potędze,
możesz sprawić, aby ci, którzy nie zechcesz aby dalej żyli, pomrą w jednej
chwili, tam gdzie stoją, a ci których zechcesz ocalić, będą cieszyć się
życiem dalej!
Czyż to nie jest prostsze?… Efekt ten sam, a ile mniej w to włożonego
naszego wysiłku i twojej energii Panie… Czy nie mam racji?" — spytał Noe
Boga.
— „A przede wszystkim uratują się moje winnice…" — pomyślał z niepokojem, wpatrując się w chmurę, która tymczasem przybrała barwę
ciemnogranatową, a głos który z niej dobiegł przypominał groźny pomruk
nadchodzącej burzy:
— „Człowieku, nie nadużywaj mojej cierpliwości! Od pomysłów ja tu
jestem, a ty masz jedynie słuchać i wykonywać moje polecenia…".
— „Ale czyż nie mam racji, Panie?" — wtrącił szybko Noe.
— „Z twojego ograniczonego punktu widzenia, może i masz,… ale tu się
liczy przede wszystkim moja racja i moja wola! A ja tak chcę, bo taką mam
koncepcję i nie tobie wyrokować czy ona ma sens, czy nie, zrozumiałeś
mnie?!… Masz jedynie czynić to, co ci nakazuję!" — Noe rozłożył ręce:
— „Ale przecież mówię, iż to jest dla nas technicznie
niewykonalne… Przy tej arce musiałoby pracować przynajmniej tysiąc chłopa, a nie czterech!" — odparł poirytowany. Bóg przez chwilę jakby zastanawiał
się, a potem odparł:
— „A więc powiedz ludziom, że tych co będą przy niej pracowali,
ocalę również od potopu…" — „Będą chcieli aby ich rodziny również
ocalały…" — wtrącił Noe.
— „Dobrze… ich rodziny również ocalę,… możesz im to obiecać w moim imieniu"
— „A więc jak my się pomieścimy?" — zafrasował się nagle Noe,
znając zapewne liczebność rodzin mieszkańców tutejszych terenów.
— „Może powiększyć wymiary arki, albo zbudować od razu dwie?" -
podrzucił nowy pomysł Bogu, ale ten nie chciał skorzystać z niego.
— „Nie!… I jeszcze raz nie!" — zawołał z chmury.
— „A jak się nie pomieścimy?" — spytał Noe zapobiegawczo, jak to
bywa w zwyczaju tej nacji.
— „O to już niech cię głowa nie boli!" — odparł Bóg dziwnym
tonem.
— „Tę sprawę pozostaw mnie,… wy się zajmijcie robotą".
— „A jak nie będą chcieli nam pomóc przy budowie?" — spytał
Noe, jakby naszły go jeszcze jakieś wątpliwości.
— „O to się nie martw! Wzbudzę w ich sercach życzliwość…" — zapewnił Bóg z przekonaniem w głosie.
— "Aaa… Chyba, że tak! — zgodził
się Noe pojednawczo.
Tak też się i stało; Kiedy ludzie dowiedzieli się o umowie Noego z Bogiem, nie trzeba było szukać chętnych do pracy — sami ochoczo garnęli się
do niej. Jednak sama chęć nie wystarczała. Jako rolnicy nie mieli absolutnie
żadnej wiedzy ani doświadczenia w budowie statków. Dlatego główną ekipę
budowlaną musiał Bóg osobiście przeszkolić w tej dziedzinie. Potrwało to
chyba z pół roku, ale było konieczne, aby roboty konstrukcyjne w ogóle ruszyły
do przodu. Jednak mimo, że stale pracowało ich kilkanaście setek, mijał rok
za rokiem pracy, a arka nie była jeszcze gotowa. Trochę się to
wszystko ślimaczyło, ale byli przecież społecznością rolników i na każde
prace w polu, przerywali pracę przy arce.
Dopiero przy budowie okazało się co to miał być za gigant: 150x25x15 m, przeszło 11 tys. m2 pokładów, 18231 ton wyporności
(jak wyliczył to później z dokładnością do jednej tony geniusz matematyki
Izaak Newton), a więc większa niż transatlantyk „Batory". Ścinali tysiące
drzew i mozolnie je cięli na deski i bale, a następnie z jeszcze większym
trudem łączyli je w całość. Zbudowanie samej konstrukcji zajęło im siedem
lat, a teraz należało obić ją setkami tysięcy desek, by później pokryć
to wszystko tonami smoły.
Łatwo było Bogu powiedzieć: zbuduj arkę długości 300 łokci,
szerokości 50 i wysokości 30, jakby to chodziło o skrzynię na ziemniaki.
Widocznie Bóg będąc wszechmocnym, nie rozróżniał stopnia trudności przy
zbudowaniu arki — gigantycznego statku, jak i arki-skrzyni do noszenia
tablic przymierza, bo z taką samą niefrasobliwością poleca je uczynić:
— „Uczynisz arkę z drzewa akacjowego, jej długość będzie wynosiła
2,5 łokcia, a wysokość i szerokość po 1,5 łokcia". Pewno, cóż to za różnica — zaledwie 81.000 razy większa skrzynka. Ale to tylko taka mała dygresja...
Tak więc po 14 latach wytężonej pracy, wreszcie arka była gotowa; Jej
czarny ogrom był widoczny z daleka. Wyglądała jak olbrzymi bazaltowy obelisk
przewrócony na bok. Ci wszyscy, którzy ją budowali odetchnęli z ulgą, ale
mylili się mniemając, iż najgorszą część roboty mają za sobą. Należało
teraz z całej ziemi pościągać wszelkie zwierzęta i zrobić to tak starannie
aby któregoś z nich nie przeoczyć, wszak Bóg powiedział wyraźnie:
1 2 3 4 5 Dalej..
« (Published: 23-06-2003 Last change: 06-09-2003)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2517 |