|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Philosophy » »
Antychryst cz.2 [3] Author of this text: Fryderyk Nietzsche
Translation: Leopold Staff
Życie Zbawiciela nie było odmienne od tej praktyki — śmierć
jego też odmienna nie była… Nie potrzebował on już żadnych formuł, żadnego
obrządku dla obcowania z Bogiem — ani nawet modlitwy. Zerwał z całą żydowską
nauką pokuty i pojednania; wie on, że jedynie w praktyce życiowej czuje, się
człowiek „boskim", „szczęśliwym", „ewangelicznym", każdego czasu
„dzieckiem Boga". N i e „pokuta", n i e „modlitwa o przebaczenie"
jest drogą do Boga: jedynie praktyka ewangeliczna wiedzie do Boga, ona właśnie
jest „Bogiem". — Co z Ewangelią odrzucone zostało, to żydostwo pojęć
„grzechu", „przebaczenia grzechu", „wiary", „zbawienia przez wiarę" — cała żydowska nauka kościelna zaprzeczona została w „nowinie
radosnej".
Głęboki instynkt w tym, jak się żyć musi, by się czuć
„w niebie", by się czuć „wiecznym", podczas gdy przy każdym innym
prowadzeniu życia czuje się człowiek wcale n i e w niebie: to jedynie jest
psychologiczną rzeczywistością „zbawienia". — Nowy sposób postępowania,
n i e nowa wiara...
34. Jeśli cokolwiek rozumiem z tego wielkiego symbolisty,
to to, że tylko wewnętrzną rzeczywistość brał za rzeczywistość, za
„prawdę" — że resztę, wszystko, co naturalne, czasowe, przestrzenne,
historyczne, rozumiał tylko jako znak, jako sposobność do przenośni. Pojęcie
„syn człowieczy" nie jest osobą konkretną, należącą do historii, czymś
szczególnym, jednorazowym, lecz „wieczną" faktycznością, symbolem
psychologicznym, wyzwolonym z pojęcia czasu. To samo stosuje się raz jeszcze, i w najwyższym znaczeniu, do Boga, tego typowego symbolisty, do „Królestwa
Bożego", do „Królestwa Niebieskiego", do „synostwa boskiego". Nie ma
nic bardziej niechrześcijańskiego od kościelnych surowizn o Bogu jako o osobie, o „Królestwie Bożym", które przyjdzie; o „Królestwie
Niebieskim" z a ś w i a t e m, o „Synu Bożym", drugiej osobie Trójcy.
Wszystko to przystaje — wybaczcie mi to wyrażenie — jak pięść do nosa. Och,
do jakiego nosa — Ewangelii! Jest to wszechhistoryczny cynizm w wyszydzeniu
symbolu… Lecz to jasne przecie jak na dłoni, czego dotyczą znaki
„Ojciec" i „Syn" — nie na każdej dłoni, przypuszczam: słowo „Syn"
wyraża wejście w uczucie wszechprzejaśnienia wszystkich rzeczy (błogość),
słowo „Ojciec" to uczucie samo, uczucie wieczności i spełnienia. — Wstyd
mi przypominać, co Kościół uczynił z tego symbolizmu: czyż nie umieścił
na progu „wiary" chrześcijańskiej historii Amfitriona? A nadto jeszcze
dogmatu o „niepokalanym poczęciu"? Ale przez to pokalał poczęcie
-
„Królestwo Niebieskie" jest stanem serca — nie czymś,
co przyjdzie „ponad ziemią" lub „po śmierci". Całego pojęcia śmierci
naturalnej brak w Ewangelii: śmierć nie jest mostem, przejściem, brakuje jej,
ponieważ przynależy do zgoła innego, tylko pozornego świata, zdatnego tylko
na znaki. „Godzina śmierci" n i e jest pojęciem chrześcijańskim -
„godzina", czas, życie fizyczne i jego przesilenia nie istnieją dla
nauczyciela „radosnej nowiny"… "Królestwo Boże" nie jest czymś,
czego się oczekuje; nie ma ono żadnego wczoraj ni pojutrza, nie przyjdzie za
„tysiąc lat" — jest ono doświadczeniem serca; istnieje wszędzie, nie
istnieje nigdzie...
35. Ten „radosny zwiastun" umarł jak żył, jak uczył — nie aby „zbawić ludzi", lecz by pokazać, jak się żyć winno. Co
pozostawił ludziom, to praktykę: swe zachowanie się wobec sędziów i siepaczy, wobec oskarżycieli i wszelkiego rodzaju oszczerstwa i szyderstwa -
swoje zachowanie się na krzyżu. Nie opiera się, nie broni swego prawa, nie
czyni ani kroku, by uniknąć ostateczności, więcej jeszcze, wyzywa ją… I prosi, cierpi, kocha wraz z tymi, w tych, którzy mu krzywdę czynią… Nie
bronić się, n i e gniewać się, n i e czynić odpowiedzialnym… Lecz także
nie opierać się złemu-kochać go...
36. Dopiero my, my duchy oswobodzone, mamy warunek po
temu, by rozumieć coś, czego dziewiętnaście wieków nie rozumiało — ową w instynkt i namiętność przeistoczoną uczciwość, która „kłamstwo święte"
jeszcze bardziej zwalcza niż wszelkie inne kłamstwo... Było się
niewymownie oddalonym od naszej miłosnej i ostrożnej bezstronności, od owej
karności ducha, która jedynie umożliwia zgadywanie tak obcych, tak
delikatnych rzeczy: chciano każdego czasu, z bezwstydnym samolubstwem, tylko
swojej w tym korzyści, z przeciwieństwa do Ewangelii zbudowano K o ś c i ó
ł...
Kto szuka znaków tego, że poza wielką grą światów
jakieś ironiczne bóstwo porusza palcami, ten znajdzie wsparcie niemałe w potwornym znaku pytania, który się zwie chrześcijaństwem. Że ludzkość leży
na kolanach przed przeciwieństwem tego, co było źródłem, myślą, prawem
Ewangelii, że w pojęciu „Kościół" uświęciła to właśnie, co
„radosny zwiastun" odczuwał jako pod sobą, jako poza sobą — daremnie
szukać większej formy wszechhistorycznej ironii -
37. Stulecie nasze jest dumne ze swego zmysłu
historycznego: jak mogło uczynić sobie do wiary tę niedorzeczność, że na
początku chrześcijaństwa stoi gruba bajka o cudotwórcy i Z b a w i c i e l u — a wszystko duchowe i symboliczne jest dopiero późniejszym rozwojem?
Odwrotnie: dzieje chrześcijaństwa — a zwłaszcza od śmierci na krzyżu — są
dziejami coraz grubszego stopniowo nierozumienia pierwotnego symbolizmu. Z każdym
rozprzestrzenieniem chrześcijaństwa na coraz szersze, coraz surowsze masy,
coraz dalsze od założeń, z których się ono urodziło, rosła potrzeba
wulgaryzowania, barbaryzowania chrześcijaństwa -wchłonęło ono w siebie
nauki i obrzędy wszystkich podziemnych kultów imperium Romanum, niedorzeczność
wszystkich rodzajów chorego rozumu. Los chrześcijaństwa tkwi w konieczności,
że wiara jego musiała sama stać się tak chora, niska i wulgarna, jak
chore, niskie i wulgarne były potrzeby, które zadawalać miała. Jako Kościół
skupia się wreszcie samo chore barbarzyństwo w potęgę — Kościół, ta forma
śmiertelnej wrogości względem wszelkiej uczciwości, wszelkiej wyżyny duszy,
wszelkiej karności ducha, wszelkiej szczerej i dobrotliwej ludzkości. — Chrześcijańskie — dostojne wartości: dopiero my, my duchy oswobodzone przywróciliśmy do
dawnego stanu to największe przeciwieństwo wartości, jakie istnieje! -
38. — Nie tłumię w tym miejscu westchnienia. Są dnie,
kiedy nawiedza mnie uczucie, czarniejsze niż najczarniejsza melancholia -
pogarda ludzi. I aby żadnej nie zostawić wątpliwości co do tego, czym
pogardzam, k i m pogardzam: człowiekiem dzisiejszym, człowiekiem, któremu
fatalnie jestem współczesny. Człowiek dzisiejszy — dusi mnie jego oddech
nieczysty… Do przeszłości odnoszę się, podobnie wszystkim poznającym, z wielką tolerancją, to znaczy z wielkodusznym samoprzezwyciężeniem: kroczę
poprzez światowy dom wariatów całych stuleci, czy się on zowie „chrześcijaństwem",
„wiarą chrześcijańską", „Kościołem chrześcijańskim", z posępną
ostrożnością — wystrzegam się czynić ludzkość odpowiedzialną za jej
choroby umysłowe. Lecz uczucie me przemienia się, wybucha, skoro tylko wstępuję w czas nowszy, w n a s z czas. Nasz czas jest w i e d z ą c y… Co dawniej
było tylko chore, stało się dziś nieprzyzwoite — nieprzyzwoitością jest być
dziś chrześcijaninem. I tu zaczyna się mój wstręt. — Oglądam się
wstecz: ani słowa nie pozostało już po tym, co niegdyś „prawdą" się
zwało, nie możemy już wytrzymać, gdy kapłan słowo „prawda" ma choćby
tylko na ustach. Nawet przy najskromniejszej pretensji do uczciwości musi się
dziś wiedzieć, że teolog, kapłan, papież każdym zdaniem, które wypowiada,
nie tylko błądzi, lecz łże — że nie może już kłamać z „niewinności", z „nieświadomości". I kapłan wie, tak samo jak wie każdy, że nie ma już
„Boga", „grzesznika", „Zbawiciela" — że „wolna wola",
„moralny porządek świata" są ł g a r s t w e m: — powaga, głębokie samoprzezwyciężenie ducha nie p o z w a l a już dziś nikomu n i e wiedzieć o tym… Wszystkie pojęcia Kościoła poznano jako to, czym są, jako najgorszego rodzaju fałszerstwo monet, jakie istnieje, w celu o d a r c i a z wartości natury, wartości naturalnych; samego kapłana poznano, jako to, czym jest, jako najniebezpieczniejszy rodzaj
pasożyta, jako właściwego jadowitego pająka życia… Wiemy, nasze
sumienie wie dzisiaj — co w ogóle warte są, do czego służą owe
niesamowite wynalazki kapłanów i Kościoła, którymi osiągnięto ów stan samopohańbienia ludzkości, mogący wzbudzić wstręt na jej widok — pojęcia „zaświat", „Sąd Ostateczny", „nieśmiertelność duszy", „dusza"
sama; są to narzędzia tortur, są to systemy okrucieństwa, których mocą kapłan stał się panem, został panem… Każdy to wie: a mimo to wszystko
zostaje po staremu. Gdzie podziało się ostatnie uczucie przyzwoitości, szacunku dla samego siebie, gdy nawet nasi mężowie stanu, bardzo zresztą bezprzesądny rodzaj człowieka i na wskroś antychryści czynu, zwą się dziś jeszcze chrześcijanami i chodzą do komunii?… Książę na czele swych pułków,wspaniały jako wyraz samolubstwa i pychy swego ludu — lecz wyznający się, bez żadnego wstydu, chrześcijaninem!… Kogóż jednak zaprzecza chrześcijaństwo? C o zwie „światem"? Że się jest żołnierzem, że się jest sędzią, że się jest patriotą; że się broni siebie; że się dba o cześć swoją; że się chce własnych korzyści; że się jest dumnym… Każda praktyka każdej chwili, każdy instynkt, każda stająca się czynem ocena wartości jest dziś przeciwchrześcijańska: jakim potworem fałszu musi być człowiek nowoczesny, że się mimo to nie wstydzi zwać jeszcze chrześcijaninem!---
39. — Wracam do rzeczy, opowiem istotną historię chrześcijaństwa. — Już słowo „chrześcijaństwo" jest nieporozumieniem — w gruncie istniał tylko jeden chrześcijanin i ten umarł na krzyżu. „Ewangelia" umarła na krzyżu. Co od tej chwili zwie się „Ewangelią", było już przeciwieństwem tego, co on przeżył: „złą nowiną", dysangelium. Jest to fałszywe aż do niedorzeczności,
jeśli się znamię chrześcijanina widzi w „wierze", może w wierze w zbawienie przez Chrystusa: jedynie praktyka chrześcijańska, życie takie, jakie zmarły na krzyżu przeżywał, jest chrześcijańskie… Dziś jeszcze jest takie życie możliwe, dla p e w n y c h ludzi nawet konieczne: istotne, pierwotne chrześcijaństwo będzie po wszystkie czasy możliwe… N i e wiara, lecz czynienie, przede wszystkim n i e czynienie wielu rzeczy, inne bycie… Stany świadomości, jakaś wiara, jakieś uważanie czegoś za prawdę na przykład — wie to każdy psycholog — są przecie zgoła obojętne i na piątym miejscu wobec wartości instynktów: ściślej mówiąc, całe pojęcie duchowej przyczynowości jest fałszywe. To, że się jest chrześcijaninem, chrześcijańskość
sprowadzać do uważania czegoś za prawdę, do czystej zjawiskowości
uświadomienia, znaczy zaprzeczać chrześcijańskości. W istocie
nie było żadnego c h r z e ś c i j a n i n a. „Chrześcijanin", to co od dwóch tysiącleci zwie się „chrześcijaninem", jest tylko psychologicznym względem siebie nieporozumieniem. Gdy przyjrzymy się dokładniej, to władną w nim, m i m o wszelkiej „wiary", tylko instynkty — i co za i n s t y n k t y! — Wiara była wszech czasów, na przykład u Lutra, tylko płaszczem, pretekstem, z a s ł o n ą, poza którą instynkty wiodły swą grę — roztropną ś l e p o t ą na panowanie pewnych instynktów… „Wiara" — nazwałem ją już właściwą roztropnością chrześcijańską- m ó w i o n o zawsze o „wierze", czyniono zawsze tylko z instynktu… W świecie wyobrażeń chrześcijanina nie zdarza się nic, co by choć tylko dotykało rzeczywistości: natomiast poznaliśmy w instynktownej nienawiści, zwróconej przeciw wszelkiej rzeczywistości, pędzący, jedynie pierwiastek pędzący w korzeniu chrześcijaństwa. Co stąd wynika? Że także tu in psychologicis błąd jest radykalny, to jest określa istotę, jest substancją. Odjąć tu jedno pojęcie, dodać zamiast niego jedną rzeczywistość — a całe chrześcijaństwo stoczy się w nicość! — Widziany z wyżyny, pozostaje ten najdziwniejszy z wszystkich faktów, ta nie tylko przez błędy uwarunkowana, lecz także tylko w szkodliwych, tylko w zatruwających życie i serce błędach wynalazcza i nawet genialna religia, widowiskiem dla bogów — dla owych bóstw, które zarazem są filozofami, i z którymi spotkałem się na przykład w owych sławnych rozmowach na Naxos. W chwili, gdy opuszcza je w s t r ę t (i nas!), stają się wdzięczne za widowisko z chrześcijanina: nędzna, mała gwiazda, która się ziemią zowie, zasługuje może jedynie gwoli t e m u ciekawemu wypadkowi na boskie spojrzenie, boski współudział… Nie lekceważmy bowiem chrześcijanina: chrześcijanin, fałszywy aż do niewinności, stoi o wiele wyżej od małpy — ze względu na chrześcijanina staje się znana teoria pochodzenia prostą grzecznością...
1 2 3 4 5 Dalej..
« (Published: 15-09-2004 Last change: 18-03-2005)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3629 |
|