|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Magia języka [5] Author of this text: Bernard Korzeniewski
Z
tej przyczyny, jeśli już podejmujemy się dysputy filozoficznej, powinniśmy
dokładnie wiedzieć, kiedy dysputę taką należy zakończyć. Inaczej dochodzi
po prostu do jałowego terminologicznego „bicia piany". Chodzi oczywiście o unikanie wchodzenia na wyżyny refleksji filozoficznej tak abstrakcyjnej i „transcendentnej", że wszelkie stwierdzenia okazują się już czystym
pustosłowiem. Ktoś, kto wyznaje solipsyzm lub, przeciwnie, neguje istnienie świadomości
nie rozumie, że pojęcia ducha i materii, nieźle sprawujące się w życiu
potocznym, w filozofii nie mają żadnego dobrze sprecyzowanego znaczenia.
Dlatego, zamiast zakładać absoutne, magiczne istnienie nazw i pojęć (i faktów
świata), lepiej zachować pewne minimum zdrowego rozsądku i wyznaczyć sobie
umowną linię, poza którą kontynuowanie dysput filozoficznych traci
jakikolwiek sens. Oczywiście zakreślenie takiej umownej linii nie jest łatwe i nikt nie może rościć sobie wyłącznego prawa do znajomości jej przebiegu.
Poza tym, łatwo jest (wiem to z własnego doświadczenia) zagalopować się w ferworze dyskusji i przekroczyć ustanowione przez samego siebie granice;
dlatego ważne jest, aby konsekwentnie się ich trzymać. W końcu, warto
nadmienić, że (ponownie, sądzę po sobie) świadomość istnienia (i płynności)
takiej granicy kształtuje się z czasem, wraz z zagłębianie się w meandry
nauki, filozofii oraz tego, co leży pomiędzy nimi.
Gwoli
uczciwości warto stwierdzić (o czym już napomknąłem powyżej), że nauka
bynajmniej nie jest wolna od magicznych naleciałości — na przykład fizycy
posiadają skłonność do przypisywania zbyt dużej realności tworom
matematycznym, które mają opisywać rzeczywistość, biologowie wierzą w
(mniej lub bardziej) absolutne istnienie osobników żywych, astronomowie -
gwiazd i planet, itd.. Wspomniałem już zresztą o tym powyżej. Jednakże
nauka (mówię tu o naukach ścisłych i przyrodniczych, ang. „science")
jest mimo wszystko najmniej „magiczną" ze wszystkich dziedzin działalności
intelektualnej człowieka. Tylko ona posiada bowiem metodologię (z testami
eksperymentalnymi na czele), która pozwala na w miarę dobre (choć nie
idealne) przypisanie nazw języka (także matematycznego) aspektom i obiektom
rzeczywistego świata. Stara się więc opisywać świat, a nie go kreować, co
jej się jednak tylko częściowo udaje.
Wracając
do magicznych aspektów filozofii, chciałbym jeszcze wspomnieć o, jak je
nazywam, „słowach — wytrychach", to znaczy o nazwach w zasadzie pustych, które
jednak w filozoficznym mętniactwie robią wrażenie mądrych i głębokich, i są z lubością używane. Posłużę się jednym przykładem. Neurofizjologowie
(oraz badacze z dziedzin pokrewnych) przez dekady prowadzą mozolne studia mające
rzucić światło na to, jak (samo)świadomość (sfera psychiczna) wyłania się z funkcjonowania sieci neuronalnej w ludzkim mózgu, a potem pierwszy lepszy
filozof, mający z reguły słabe lub żadne pojęcie o neurofizjologii, załatwia
sprawę twierdzeniem, że umysł nie może się wyłonić z funkcjonowania
materii, ponieważ są to byty „niewspółmierne". Na podobnej zasadzie
dziewiętnastowieczni filozofowie negowali możliwość wyłonienia się życia z materii nieożywionej, ponieważ im się to w głowie nie mieściło, że życie
może być jedynie w specjalnym stopniu zorganizowną kupką atomów, bez żadnej
„napędzającej" je vis vitalis. Ogromny postęp dwudziestowiecznej biologii
wykazał całkowite nieuprawnienie takiego poglądu. Generalnie, ukształtowany
przez ewolucję biologiczną ludzki mózg (dotyczy to nie tylko filozofów, ale
również np. fizyków) ma ogromne trudności z „naocznym" uświadomieniem
sobie zjawiska złożoności, a także wynikających z niego konsekwencji, w ich
liczbie emergencji zjawisk i cech na wyższym poziomie hierarchii złożoności z interakcji elementów na niższym poziomie. Dotyczy to nie tylko takich zjawisk,
jak życie czy świadomość. Nie potrafimy nawet szczegółowo prześledzić,
jak to jest, że duża liczba kompleksów dwóch atomów wodoru lub tlenu tworzy
gaz, natomiast duża liczba kompleksów dwóch atomów wodoru i jednego atomu
tlenu tworzy ciecz, wodę, o takich a nie innych właściwościach.
Często
można usłyszeć tezę, że każdy powinien się zajmować tym, na czym
najlepiej się zna, a w szczególności: naukowcy — nauką, a filozofowie -
filozofią. Otóż w tej opozycji pomiędzy nauką a filozofią w żadnym razie
nie zachodzi symetria. Równie dobrze można by postulować, aby naukowcy
zajmowali się nauką, astrologowie — astrologią, a alchemicy — alchemią.
Ewidentna asymetria wynika tu z faktu, że w nauce przymieszka magii języka
jest stosunkowo niewielka, natomiast w filozofii, astrologii i alchemii stanowi
ona dominujący element tych dziedzin. Naukowiec nie musi znać się na szczegółach
astrologii, aby zanegować uprawomocnienie jej twierdzeń. Podobnie, wystarczy
elementarna orientacja w źródłach „wiedzy" i „metodologii" filozofii,
aby podważyć jej podstawy. Oczywiście filozofowie, pełniący w ich własnym
mniemaniu wysoką funkcję strażników, czy wręcz kapłanów wiedzy tajemnej,
nie zgodzą się, aby negował ją ktoś, kto nie przeszedł „inicjacji"
(czyli kolejnych stopni kariery uniwersyteckiej w tej dziedzinie), nie poznał
odpowiedniej mowy i symboli, nie opanował niedostępnych dla profanów
magicznych zaklęć. Trzeba jednak w końcu jasno powiedzieć, że król jest
nagi, czyli że studia filozoficzne w takim samym stopniu świadczą o kompetencji filozofii w poznawaniu świata, jak studia teologiczne — o istnieniu
Boga. To, w czym są kompetentni filozofowie to (w najlepszym razie) ...
filozofia właśnie. Co wcale nie świadczy, że ma ona cokolwiek wspólnego z obiektywną rzeczywistością. Mam tu oczywiście na myśli filozofię bez
bardzo solidnej podbudowy naukowej, do której należy, niestety, większość
filozofii; zdaję sobie sprawę, że pisząc wszystko powyższe sam staję się
filozofem; staram się jednak uprawiać filozofią w miarę rozsądną, to
znaczy możliwie niewiele oderwaną od rzeczywistego świata i w możliwie
niewielkim stopniu posługującą się magią.
Zostawmy
jednak filozofię i wróćmy do głównego nurtu rozważań niniejszego artykułu.
Jednym z najjaskrawszych przykładów magicznej, faktotwórczej siły języka
jest etyka fundamentalistyczna. Jej przykładem może być chociażby bezwzględny
zakaz aborcji, oparty między innymi na dogmacie, że zygota to już pełnowartościowy
człowiek, obdarzony przez Boga duszą nieśmiertelną w momencie zapłodnienia
(ciekawe zresztą, dlaczego tak wzniosły akt, jak zniebozstąpienie w człowieka
duszy, ma miejsce w wyniku tak nieczystej, obrzydliwej i grzesznej czynności,
jaką jest akt seksualny). Etyka fundamentalistyczna traktuje wszystkie możliwe
konflikty moralne „od siekiery", nadając prawom przez siebie głoszonym
status absolutny. Oczywiście życie społeczne jest zbyt złożone, aby dało
się je skodyfikować, wcisnąć w gorset prostych, niepodważalnych reguł. Doświadczył
tego każdy, kto przeżywał tak zwane dylematy moralne, czyli wszyscy normalni
ludzie. A zatem próba skonstruowania absolutystycznej etyki jest po prostu pójściem
na łatwiznę, zwolnieniem z obowiązku myślenia i rozterek decyzyjnych, a w
istocie rzeczy — ze zwykłej ludzkiej odpowiedzialności. Konsekwentna
realizacja „aż do bólu" literalnie nakreślonych zasad moralnych nader często
prowadzi do makabrycznych skutków. Nie działoby się tak, gdybyśmy nie używali
magii języka do podnoszenia do statusu faktów (etycznych tym razem) ścierających
się często ze sobą motywacji postępowania godziwego i uczciwego.
Język
narzuca nam nieodparcie, chociażby poprzez „skwantowany", dyskretny
charakter swoich nazw i zbudowanych z nich zdań, pęd do klasyfikacji,
kategorializacji, szufladkowania wszystkiego, co się da. Był przez to
stymulatorem powstania nie tylko wyodrębnionych faktów świata, ale także
zbiorów, wszelkiego rodzaju systematyk, hierarchicznych systemów, podziałów
na przeciwieństwa i tym podobnych. Stąd rodziło się umiłowanie do porządku,
poukładanie elementów świata w proste i zrozumiałe konstrukcje, symetryczne i wyraziste wzory, sztywne i niepodważalne reguły. Paradoksalnie, to samo zamiłowanie
do prostego, uniwersalnego, a najlepiej absolutnego i jedynego możliwego porządku
dało początek zarówno astrologii, alchemii, magii, filozofii i religii, jak i nauce. Główna różnica polegała tu na tym, że te pierwsze czerpały głównie
lub wyłącznie ze skanalizowanej przez język twórczości naszego umysłu
zdanego jedynie na własne inwencje, życzenia i lęki, podczas gdy nauka prym
przed nieskrępowanymi spekulacjami „czystego rozumu" dała empirii, czyli
konsekwentnemu badaniu świata zewnętrznego i bieżącemu konfrontowaniu
radosnej twórczości umysłu z obserwacjami i przeprowadzonymi eksperymentami.
Owa skromność pozwoliła refleksji naukowej zajść, choć powoli, krok po
kroku i przy wielu pomyłkach, znacznie dalej i w znacznie bardziej wiarygodny
sposób.
Zmierzając
powoli ku końcowi chciałbym rozpocząć podsumowanie i rzec, co następuje. Każde
słowo i zdanie języka to magiczne zaklęcie: z niczego, z ciągłego ze swej
natury spektrum zjawisk składających się na rzeczywisty świat tworzy
absolutne, „ostre" i dyskretne byty, fakty, obiekty, osoby … . Nazwanie
jakiegoś bytu (nadanie mu nazwy) de facto
powołuje ten byt do istnienia. Pół biedy, jeśli ten byt odpowiada jakiemuś w miarę dobrze wyodrębnionemu aspektowi świata, jak to ma miejsce w nauce czy w sferze potocznej. Gorzej, kiedy język tworzy byty, „fakty" całkowicie
fikcyjne, urojone, co jest domeną magii, astrologii, religii i dominującej części
filozofii. Mam tu na myśli nie tylko „czyste" wymyślanie bytów nie mających
żadnych (lub prawie żadnych) odpowiedników w rzeczywistości, jak monady lub
anioły, lecz także konstrukty językowe (i, co za tym idzie, semantyczne)
bardziej złożone. Jednym z moich ulubionych przykładów są byty ogólne
odpowiadające rozmaitym zbiorom elementów. Wydaje się oczywiste (przynajmniej
dla mnie), że byty takie istnieją jedynie jako nazwy językowe (i odpowiadające
im pojęcia) w naszym umyśle. Dosadnym wyrazem bezsensowności (a przynajmniej
niepełnej sensowności) takich konstruktów jest antynomia Russella, polegająca
na tym, że zarówno prawdziwa, jak i fałszywa odpowiedź na pytanie: „czy
zbiór wszystkich zbiorów nie będących swoimi elementami, jest swoim własnym
elementem" prowadzi do sprzeczności. Mniej znany, lecz równie efektowny
przykład stanowi „zbiór wszystkich zbiorów". Otóż okazuje się, że ten
pozornie klarowny i bez problemu zrozumiały konstrukt jest pozbawiony
jakiejkolwiek sensownej treści. A to dlatego, iż udowodniono, że zbiór
wszystkich podzbiorów danego zbioru niepustego jest zawsze większy od tegoż
zbioru, a więc musi istnieć zbiór większy od „zbioru wszystkich zbiorów".
Podobne konstrukty językowe pozornie tylko wypełnione realną treścią
nagminnie występują w religii. Może być to jeden z „dowodów" na
istnienie Boga (musi istnieć byt najdoskonalszy, a to właśnie z definicji
jest Bóg) lub też pozorny paradoks (czy wszechmocny Bóg może stworzyć kamień,
którego nie potrafiłby podnieść). Chwila trzeźwej refleksji uświadamia
dobitnie, że te magiczne formuły wypowiadane przez strażników Tajemnicy są
po prostu pustymi żonglerkami słownymi. Wspomniane dziedziny prowadzą bowiem
do (magicznej!) autonomizacji nazw językowych, a przez to do ich oderwania od
czegokolwiek realnego, czy nawet sensownego. W istocie, czy może być coś
bardziej explicite wręcz magicznego, niż: „A Słowo stało się Ciałem"?
1 2 3 4 5 6 Dalej..
« (Published: 21-10-2007 )
Bernard KorzeniewskiBiolog - biofizyk, profesor, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagielońskiego (Wydział Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii). Zajmuje się biologią teoretyczną - m.in. komputerowym modelowaniem oddychania w mitochondriach. Twórca cybernetycznej definicji życia, łączącej paradygmaty biologii, cybernetyki i teorii informacji. Interesuje się także genezą i istotą świadomości oraz samoświadomości. Jest laureatem Nagrody Prezesa Rady Ministrów za habilitację oraz stypendystą Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. Jako "visiting professor" gościł na uniwersytetach w Cambridge, Bordeaux, Kyoto, Halle. Autor książek: "Absolut - odniesienie urojone" (Kraków 1994); "Metabolizm" (Rzeszów 195); "Powstanie i ewolucja życia" (Rzeszów 1996); "Trzy ewolucje: Wszechświata, życia, świadomości" (Kraków 1998); "Od neuronu do (samo)świadomości" (Warszawa 2005), From neurons to self-consciousness: How the brain generates the mind (Prometheus Books, New York, 2011). Private site
Number of texts in service: 41 Show other texts of this author Newest author's article: Istota życia i (samo)świadomości – rysy wspólne | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5591 |
|