|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Magia języka [4] Author of this text: Bernard Korzeniewski
Owo
spowodowane przez sieć pojęciową upośrednienie relacji korespondencji pomiędzy
nazwami języka i „faktami" świata prowadzi do tym większego „rozejścia
się" świata i jego językowego obrazu, odwzorowania. Wynika to z podwójnej
nieprzystawalności (a raczej bardzo niedoskonałej przystawalności): sieci pojęciowej
do świata zewnętrznego oraz języka do sieci pojęciowej. Wobec tego zaiste
zadziwiająca jest dogłębność i powszechność przekonania o istnieniu
„ostrych", jasno wyodrębnionych obiektów, procesów i kategorii o obrębie
„obiektywnej" rzeczywistości. Oczywiście wynika to ze zdeterminowanego
przez ewolucję biologiczną sposobu funkcjonowania naszego mózgu i umysłu. Język
stanowi tak efektywne narzędzie w komunikacji międzyludzkiej i operowaniu
siecią pojęciową w procesach myślenia, że opłaca się „przymknąć
oko" na jego faktotwórcze, czy też wręcz absolutyzujące „efekty
uboczne". Pierwotnym celem ewolucji biologicznej ludzkiego mózgu i umysłu
nie było bowiem doskonalenie wysublimowanych, abstrakcyjnych
(„filozoficznych") zdolności poznawczych, lecz czysto instrumentalne
usprawnienie funkcjonowanie człowieka w środowisku fizyczno-biologicznym oraz
społeczeństwie. Język, będący bardzo sprawnym narzędziem pomocnym w osiągnięciu
tego celu, spowodował przy okazji takie uformowanie umysłu, że ma on silną
predylekcję do kwantowania ciągłego ze swej natury świata. Dodatkowo, język
stawał się tworem coraz to bardziej autonomicznym i zaczynał tworzyć
konstrukty (nazwy, przekazy), które miały niewiele, lub zgoła nie miały nic
wspólnego z zewnętrzną rzeczywistością. W najprostszych i najbardziej
trywialnych przypadkach polegało to na elementarnym krzyżowaniu faktów świata i na tej podstawie tworzeniu faktów nowych; i tak, skrzyżowanie człowieka z ptakiem dawało anioła, a z koniem — centaura. Bardziej wysublimowane operacje
tego typu prowadziły na przykład do oderwania sfery umysłowej od sfery
cielesnej (materialnej), skutkujące powstaniem „ciał astralnych" lub duszy
nieśmiertelnej. A już prym w złożoności owej kombinatoryki elementów językowych,
ale i w kompletnym oderwaniu od rzeczywistego świata, wiodą porażające umysły
maluczkich swym rozmachem wielkie systemy ontologiczne lub religijne.
Po
prostu język, pierwotnie powstały między innymi w celu odwzorowania sieci pojęciowej, a przez to świata zewnętrznego, w czym przydatna była kombinatoryka jego
elementów składowych (nazw) oparta na gramatyce, po uzyskaniu pewnej autonomii
zaczął eksperymentować z takimi kombinacjami elementów, które nie miały żadnych
realnych odpowiedników, jak chociażby wspomniane centaury. Co więcej, potrafił
on narzucić owe konstrukty będącej nośnikiem znaczeń sieci pojęciowej,
wymuszając na niej niejako wiarę w istnienie „desygnatów" takich
kombinacji w świecie zewnętrznym. Nie inaczej powstały wielkie systemy
religijne i filozoficzne. Oczywiście upodmiotowiając język dokonuję celowego
uproszczenia — w rzeczywistości chodzi o bezosobowe procesy zachodzące w leżących u jego podstawy fragmentach sieci pojęciowej. Pomijam także mechanizmy
odpowiedzialne za dobór, selekcję i akceptację oraz kulturowe utrwalenie
takich a nie innych kombinacji, nie wspominam o tęsknotach, lękach, potrzebach i po prostu o czystym przypadku. Nie przeczę również, że taka „oszukańcza"
(w sensie poznawczym) aktywność może mieć znaczenie przystosowawcze, na
przykład pewna mitologia może być użyteczna w integracji społeczeństwa lub
wspólnoty plemiennej. Wszystkie te sprawy, niewątpliwie istotne, nie zmieniają
jednak roli języka w tworzeniu, poprzez dowolną kombinatorykę elementów, bytów
urojonych, o którą mi tutaj głównie chodzi.
Gdy
język wchodził do pierwotnych ludzkich społeczeństw, razem z nim jako pasażer
na gapę zabrały się takie zjawiska, jak system arbitralnych znaczeń
kulturowych, mitologia, religia czy właśnie magia. Magia języka zatem stwarza
nie tylko dyskretne fakty w ciągłym świecie, wtłacza niedookreślone aspekty
rzeczywistości w ścisły gorset nazw językowych — ona powołuje także do
istnienia zjawiska, którym kompletnie nic w tej rzeczywistości nie odpowiada -
duchy przodków, nadprzyrodzone moce, rozmaite bóstwa, rytuały mające pozyskać
ich przychylność (modły, składanie ofiar) itp.. A wszystko to przez
pragmatyczną i oportunistyczną ewolucję biologiczną, która ukształtowała
nasze mózgi do polowania na mamuty i osiągnięcie społecznego sukcesu (a
przez to efektywnego rozprzestrzenienie naszych genów), a nie do wiernego i niczym nieskażonego poznawania świata.
Wedle
mojej koncepcji, którą obszernie omawiam w książce „Od neuronu do (samo)świadomości",
świadomość w sensie psychicznym i samoświadomość, czyli poczucie własnego
„ja" wyłaniają się w wyniku samonakierowania się na siebie ośrodka
poznawczego w naszym mózgu. Polegałoby to na tym, że ośrodek ten oprócz
odbierania (obrobionych przez ośrodki sensoryczne) sygnałów ze świata zewnętrznego,
zaczyna także odbierać sygnały od samego siebie. W ten sposób tworzy on w swoim obrębie model samego siebie, rzutuje w siebie swój własny obraz. Innymi
słowy, ma tu miejsce rekurencyjne odwoływanie się do samego siebie.
Prawdopodobne wydaje się, że nie jest kwestią przypadku, iż jedyna znana nam
istota obdarzona (samo)świadomością — człowiek — posiada wysoko rozwinięty
język. Otóż w procesie ewolucji biologicznej (a także w trakcie rozwoju
osobniczego) język stanowi dobrego kandydata, jeśli nie aż na źródło
(generator) (samo)świadomości, to przynajmniej na „katalizator" jej
rozwoju. Język, będący w końcu także elementem sieci pojęciowej, bardzo ułatwia
tej sieci odwoływanie się do samej siebie, modelowanie samej siebie, wejście
na pewien meta-poziom, orzekanie także o samej sobie (można tu dostrzec
analogię ze słynnymi paradoksami logicznymi, w tym z paradoksem kłamcy,
antynomią klas Russella i dowodem Gödla). Język jest wszakże swego rodzaju
modelem sieci pojęciowej, jego nazwy odpowiadają, jak to omawiałem powyżej,
najlepiej wyodrębnionym pojęciom. Bardzo istotną rolę odgrywa sprawność języka w ułatwianiu operowaniem siecią pojęciową, a także formalna struktura języka,
która umożliwia odwoływanie się do samego siebie (a więc de facto
operowanie samym sobą) oraz ostre wyodrębnianie (poprzez nazwanie) pewnego
zbioru fenomenów lub procesów. W ten sposób powstaje jeden z najbardziej złudnych
faktów świata (tym razem „wewnętrznego"): nasze absolutne, niepodzielne i niezmienne „ja" stanowiące o naszej tożsamości, czy wręcz istocie [ 5 ].
Stąd niedaleko już oczywiście do duszy nieśmiertelnej, zaświatów, gdzie
owa dusza po śmierci zamieszkuje, i podobnych urojeń.
Otóż
coś takiego jak jedno absolutne, niepodzielne i niezmienne ego będące
kwintesencją identyczności naszego jestestwa po prostu nie istnieje. Ponieważ
stoi to w sprzeczności z naszym codziennym subiektywnym odczuciem i obiegowymi
poglądami, poświęcę temu problemowi kilka słów. Zacząć trzeba od tego,
że „ja" rozumiane jako (samo)świadomość nie dzieli od „nie-ja" żadna
absolutna granica — wyłoniło się ono w trakcie ewolucji biologicznej człowieka i każdorazowo wyłania się z psychicznego niebytu w trakcie rozwoju od zapłodnionej
komórki jajowej do dorosłego osobnika. Notabene, są powody by sądzić, że w obu przypadkach rozwój ego przebiega równolegle z rozwojem języka, a oba te
procesy wzajemnie się napędzają (stymulują), zgodnie z koncepcją
przedstawioną powyżej. Znane jest na przykład zjawisko tzw. amnezji
wczesnodziecięcej, polegające na tym, że dziecko nie pamięta żadnych (świadomych)
wspomnień z okresu przed opanowaniem języka. Po drugie, „zawartość"
"ja", a więc zarówno chwilowa treść, jak i ogólne właściwości
psychiki zmienia się w czasie życia człowieka. Człowiek uczy się, nabiera
doświadczeń, jego poglądy ewoluują, nabywa nowych śladów pamięciowych,
podczas, gdy wiele starych ulega zatarciu. Nawet jeśli abstrahujemy od okresu
dziecięcego, to starzec z pewnością nie jest „tym samym człowiekiem", co
młodzieniec, z którego się rozwinął. Jedyne, co ich łączy to pewna ciągłość
(mniejsza lub większa) ewolucji cech psychiki (oczywiście istotną rolę
odgrywają tutaj ślady pamięciowe). Możliwe są jednak bardziej drastyczne
zmiany. W krótkim okresie upojenie alkoholowe lub odurzenie narkotykami
znacznie zmienia osobowość. Zresztą wystarczy uświadomić sobie znacznie
bardziej „codzinne" przeskakiwanie światła uwagi z jednej rzeczy na drugą
lub też wyłączenie samoświadomości podczas snu. Długofalowe i nieodwracalne zmiany (i najczęściej upośledzenie oraz zubożenie) psychiki
powodują choroby w rodzaju demencji, Alzheimera, Parkinsona lub syfilisu, a także
rozległe uszkodzenia mózgu spowodowane wypadkiem lub wylewem. Często przywoływanym
przykładem jest kallotomia (przecięcie spoidła wielkiego łączącego obie półkule
mózgu), w wyniku czego powstają dwie prawie całkowicie niezależne jaźnie
(każda z nich posiada na przykład swoją „wolną wolę"), które częściowo
dziedziczą pewne aspekty psychiki jaźni wyjściowej, chociaż niewątpliwie są
wobec niej zubożone. Psychika, wbrew pozorom, nie jest także niepodzielna -
posiada wiele „części" i aspektów, które mogą być także wybiórczo
uszkodzone w wyniku urazów mózgu. A zatem także tutaj język funduje nam
pozornie absolutny fakt świata — nasze własne niezmienne i niepodzielne
„ja", które w istocie jest ewoluującym zespołem procesów będących
podstawą (zawartości) naszej (samo)świadomości, dającym się określić i wyodrębnić jedynie w sposób przybliżony i rozmyty.
Ze
względu na brak doskonałej przystawalności zarówno języka do sieci pojęciowej,
jak i tejże do świata, język jest w stanie opisywać świat rzeczywisty
jedynie w sposób przybliżony. Dodatkowo, ze względu na brak odpowiedniej
metodologii, przystawalność języka do świata jest znacznie gorsza w filozofii niż, na przykład, w nauce (takie dziedziny jak np. religia stanowią
czystą, praktycznie nieskażoną w swej postaci magię). Już w samej nauce, a w szczególności przy próbach unifikacji całej fizyki, nasz aparat pojęciowy
oraz język (szczególnie matematyczny) zdaje się napotykać ogromne przeszkody w odwzorowywaniu rzeczywistości. Filozofia wyczerpała swój potencjał w opisie rzeczywistego świata setki, jeśli nie tysiące lat temu. W istocie, w przeciągu kilku ostatnich wieków, jedyny znaczniejszy postęp dokonywał się w obrębie sceptycznej filozofii analitycznej (np. Hume, Kant), kładącej
nacisk na nasze ograniczenia w poznaniu świata. Także współczesny ogromny
rozwój neurofizjologii jednoznacznie wskazuje, że nie jesteśmy uniwersalnymi
maszynami poznawczymi. Co więcej, człowiek ma nieodłączną inklinację do
tworzenia na swój własny użytek pojęć odnoszących się do bytów
urojonych. Pojęcia takie ulegają niebywałemu wzmocnieniu poprzez przyporządkowanie
im odpowiednich nazw językowych. Miało to miejsce w różnego rodzaju
mitologiach, religiach, astrologii, alchemii, masonerii, a generalnie, wedle
prezentowanego tu ujęcia, w szeroko pojętej magii. We wszystkich tych
zjawiskach społecznych ważną rolę odgrywały „właściwe" nazwy,
inkantacje, zaklęcia, obrządki czy ceremoniały. Wszystkie one dawały
poczucie wtajemniczenia, wiedzy ezoterycznej, przynależności do wybranej i elitarnej grupy. Wszystkie mamiły dostępem do Najgłębszej i Ostatecznej
Tajemnicy. To samo dotyczy w dużej mierze również filozofii. Ona także
operuje nazwami i pojęciami urojonymi, którym nic (lub prawie nic) realnego
nie odpowiada, w przeważającej większości po prostu bezsensownymi, a w
najlepszym razie bardzo słabo zdefiniowanymi. Należą do nich duch, materia,
monady, predykat, fakt świata i wiele wiele innych. Filozofia także rości
sobie pretensje do prawdy absolutnej. Im wyższego poziomu abstrakcji sięga
refleksja filozoficzna, tym mniej wspólnego ma ona ze światem rzeczywistym,
tym bardziej jest pozbawiona sensownej treści, tym trafniej można ją określić
jako żonglerkę nic nie znaczącymi nazwami.
1 2 3 4 5 6 Dalej..
Footnotes: [ 5 ] Dla jasności dodam, że nie neguję wyodrębnienia się
(epi)fenomenu (samo)świadomości w wyniku pewnej formy funkcjonowania mózgu, tak jak nie zaprzeczam faktowi
wyłaniania się (epi)fenomenu życia w wyniku pewnego sposobu
(funkcjonalnej) organizacji materii. Poddaję jedynie w wątpliwość
istnienie absolutnego, niezmiennego i niepodzielnego „ja" (lub
„duszy"), w analogii do negacji istnienia absolutnego faktu świata w postaci pana XY. « (Published: 21-10-2007 )
Bernard KorzeniewskiBiolog - biofizyk, profesor, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagielońskiego (Wydział Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii). Zajmuje się biologią teoretyczną - m.in. komputerowym modelowaniem oddychania w mitochondriach. Twórca cybernetycznej definicji życia, łączącej paradygmaty biologii, cybernetyki i teorii informacji. Interesuje się także genezą i istotą świadomości oraz samoświadomości. Jest laureatem Nagrody Prezesa Rady Ministrów za habilitację oraz stypendystą Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. Jako "visiting professor" gościł na uniwersytetach w Cambridge, Bordeaux, Kyoto, Halle. Autor książek: "Absolut - odniesienie urojone" (Kraków 1994); "Metabolizm" (Rzeszów 195); "Powstanie i ewolucja życia" (Rzeszów 1996); "Trzy ewolucje: Wszechświata, życia, świadomości" (Kraków 1998); "Od neuronu do (samo)świadomości" (Warszawa 2005), From neurons to self-consciousness: How the brain generates the mind (Prometheus Books, New York, 2011). Private site
Number of texts in service: 41 Show other texts of this author Newest author's article: Istota życia i (samo)świadomości – rysy wspólne | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5591 |
|