|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Science » »
Burza w talerzu owsianki: genetyczna modyfikacja żywności [2] Author of this text: James D. Watson
Z początku wydawało się, że magia Agrobacterium
działa tylko w przypadku
niektórych roślin. Niestety, nie było w tej grupie ważnych pod względem
rolniczym upraw, takich jak kukurydza, pszenica i ryż. Jednak Agrobacterium
przyczyniła się do narodzin inżynierii genetycznej roślin; to na niej skupiło
się zainteresowanie biologów molekularnych. Z czasem, dzięki postępowi
technicznemu, ich imperium poszerzyło się, i objęło nawet najbardziej oporne
gatunki uprawne. Zanim pojawiły się te innowacje, naukowcy musieli polegać na
bardziej losowej (choć nie mniej efektywnej) metodzie wprowadzania
wyselekcjowanego DNA do komórki kukurydzy, pszenicy czy ryżu. Określonym
genem pokrywano maleńkie kuleczki ze złota lub wolframu, które dosłownie
wstrzeliwano — jak pociski — do komórki roślinnej. Sztuka polegała na tym,
aby wystrzelić kulkę z siłą wystarczającą, by dostała się do komórki,
ale nie na tyle wielką, by przeleciała na wylot! Metodzie tej brakuje oczywiście
finezji Agrobacterium, lecz zadanie jest wykonalne. Taka „strzelba genowa" (gene gun) została skonstruowana na początku lat
80. przez Johna Sanforda z Cornell's Agricultural Research Station. Sanford
postanowił swoje eksperymenty przeprowadzać na cebuli, ze względu na jej duże
komórki, co bardzo ułatwiało zadanie. Do dziś wspomina, że połączenie
tych przeklętych cebul i prochu sprawiało, że w całym laboratorium śmierdziało
jak w McDonaldzie usytuowanym przy strzelnicy. Początkowo nikt nie wierzył
powodzenie jego zamiarów, ale w 1987 roku „Nature" opublikowała
doniesienie o „botanicznej broni palnej". W ciągu kolejnych trzech lat
naukowcy pomyślnie zakończyli prace nad „wstrzeliwaniem" nowych genów do
komórek kukurydzy, najważniejszej rośliny uprawnej w Ameryce; tylko roku 2001
obrót na tym rynku przekroczył dziewiętnaście miliardów dolarów. Kukurydza jest w Ameryce bardzo cenna nie tylko dla branży spożywczej, ale
także, w przeciwieństwie do innych roślin, dla przemysłu nasienniczego.
Przez długie lata „interes nasienniczy" był bowiem czymś w rodzaju
finansowego ślepego zaułka: farmer kupował ziarno, ale do kolejnych zasiewów
używał już nasion pochodzących z wyhodowanych przez siebie roślin, nie
musiał więc kupować następnej porcji. Amerykańskie spółki kukurydziane
rozwiązały ów problem „jednorazowego interesu" w latach 20., wypuszczając
na rynek kukurydzę-hybrydę, wynik krzyżówki pomiędzy dwiema określonymi
liniami genetycznymi kukurydzy. Wysoka wydajność tej hybrydy czyni ją bardzo
atrakcyjną dla rolników, ale przy hodowli daje o sobie znać ten sam
mendlowski mechanizm, co w przypadku groszku; strategia wykorzystywania ziaren z własnego zbioru (tzn. z potomstwa hybrydy i krzyżówki hybrydy) nie sprawdza
się, ponieważ większość nasion nie dziedziczy wysokiej wydajności, jaką
charakteryzuje się oryginalna uprawa. Rolnicy muszą zatem co roku wracać po
nową partię wysokowydajnego ziarna. Największe amerykańskie przedsiębiorstwo nasiennicze, Pioneer Hi-Bred
International (z czasem przejęte przez DuPonta), przez długi czas działało głównie
na Środkowym Zachodzie. Dziś kontroluje około 40 procent rynku nasion
kukurydzy, a jego roczny obrót sięga miliarda dolarów. Założona w 1926 roku
przez Henry’ego Wallace’a (późniejszego wiceprezydenta za kadencji
Franklina D. Roosevelta) firma każdego lata zatrudniała aż czterdzieści tysięcy
uczniów szkół średnich, by utrzymać odpowiednią jakość nasion — na sąsiadujących
polach rosły dwie odmiany macierzyste, a uczniowie „od urywania kitek" z jednej z nich ręcznie usuwali męskie kwiaty, nim jeszcze zaczynała się
produkcja pyłku. W ten sposób tylko jedna odmiana mogła służyć za źródło
pyłku, nie ulegało więc wątpliwości, że ziarno pochodzące od pozbawionej
kitek odmiany będzie pożądaną krzyżówką (hybrydą). Jeszcze dziś
„urywanie kitek" gwarantuje wakacyjną pracę tysiącom osób: w lipcu 2002
roku Pioneer zatrudniał trzydzieści pięć tysięcy sezonowych pracowników. Jednym z pierwszych klientów Pioneera był Roswell Garst, farmer ze stanu
Iowa, który pod wrażeniem hybryd Wallace’a kupił licencję na sprzedaż
nasion kukurydzianych. 23 września 1959, wykorzystując jeden z mniej zimnych
momentów zimnej wojny, Nikita Chruszczow, ówczesny sekretarz generalny KC KPZS
odwiedził farmę Garsta, pragnąc dowiedzieć się czegoś więcej o amerykańskim
cudzie rolniczym i hybrydowej odmianie kukurydzy, która była jego przyczyną.
Kraj, który Chruszczow odziedziczył po Stalinie, w pogoni za wielką
industrializacją zaniedbał rolnictwo i nowy przywódca miał szczerą chęć
to zmienić. W 1961 roku nowo wybrana administracja Kennedy’ego wyraziła zgodę
na sprzedaż Sowietom kukurydzianego ziarna, wyposażenia rolniczego i nawozów. Dzięki tym nabytkom w ciągu zaledwie dwóch lat produkcja kukurydzy w ZSRS
wzrosła dwukrotnie. Podczas gdy wokół szaleje burzliwa debata na temat modyfikowanej
genetycznie żywności, warto zdać sobie sprawę z tego, że modyfikujemy naszą
żywność już od tysięcy lat. Zarówno udomowione zwierzęta, źródło mięsa,
jak i rośliny uprawne — zboża, owoce i warzywa — są genetycznie bardzo
odległe od swoich dzikich przodków. Rolnictwo nie powstało tak nagle, z niczego, dziesięć tysięcy lat temu.
Dzicy przodkowie roślin uprawnych nie byli zbyt przyjaźni dla pierwotnych
rolników: hodowla i uprawa były trudne, a plony marne. Jeśli rolnictwo miało
odnieść sukces, modyfikacje były niezbędne. Już pierwsi rolnicy rozumieli,
że pożądane cechy muszą być wrodzone („genetyczne", jak byśmy dziś
powiedzieli), bo tylko takie zapewniają transfer z pokolenia na pokolenie. I tak narodził się ogromny program genetycznej modyfikacji wdrażany przez
naszych przodków. Z braku strzelb genowych i podobnych udogodnień działalność
ta zależała od pewnej formy sztucznej selekcji (selektywnego doboru): na przykład
pasterze dopuszczali do hodowli tylko te egzemplarze, które wykazywały pożądane
właściwości, chociażby najbardziej mleczne krowy. W efekcie robili to, co
przyroda w procesie doboru naturalnego: z dostępnych wariantów genetycznych
wybierali najbardziej udane, dokładając wszelkich starań, by następne
pokolenie było wzbogacone o cechy najcenniejsze z punktu widzenia rolnika lub
hodowcy (czyli przydatność pod względem konsumpcyjnym), a także z punktu
widzenia natury -zdolność przetrwania. Dziś biotechnologia otworzyła przed
nami możliwości tworzenia korzystnych wariantów; dzięki niej nie musimy już
czekać, aż zrobi to sama natura. Metody biotechnologiczne są niczym więcej
niż najnowszym etapem w długiej historii stosowania metod genetycznej
modyfikacji naszej żywności. Trudno zlikwidować chwasty. Są przecież roślinami — takimi samymi jak
uprawne, których rozwój zakłócają. Jak zatem je zniszczyć, nie niszcząc
przy tym upraw? Idealnie by było, gdyby istniał rodzaj systemu zabezpieczającego
uprawy przed herbicydami. Można by się było wówczas pozbyć wszystkich roślin
nieposiadających „ochronnego oznakowania", czyli chwastów, te natomiast,
które byłyby „właściwie" oznakowane, zostałyby oszczędzone. Inżynieria
genetyczna wyposażyła rolników i ogrodników w podobny system w postaci
opracowanej przez Monsanto technologii „Roundup Ready". Pod tą nazwą dostępne
jest obecnie szerokie spektrum środków roślinobójczych (herbicydów)
zdolnych do zniszczenia niemal każdej rośliny. Naukowcy z Monsanto
wyprodukowali oczywiście przy okazji także zmodyfikowane genetycznie rośliny
uprawne „Roundup Ready", które charakteryzują się odpornością na
miksturę RR, dzięki czemu świetnie sobie z nią radzą, podczas gdy wszystkie
chwasty dookoła kładą się pokotem. Oczywiście, w interesie firmy leży, by
farmer kupił równocześnie i nasiona, i herbicyd Monsanto. Jest to jednak
korzystne również dla środowiska. W innym wypadku trzeba by skorzystać z całej
grupy niszczycieli chwastów, z których każdy niszczyłby inny ich rodzaj, nie
stwarzając zarazem zagrożenia dla całej uprawy. A istnieje przecież wiele
chwastów, których trzeba się strzec. Używanie jednego remedium na wszystkie
ogranicza poziom szkodliwych chemikaliów w środowisku, a trzeba dodać, że
sam Roundup ulega w glebie szybkiej biodegradacji. Niestety, rozwój rolnictwa był błogosławieństwem nie tylko dla naszych
przodków, ale także dla roślinożernych owadów. Wyobraź sobie, że jesteś
owadem żywiącym się pszenicą i spokrewnionymi z nią dzikimi trawami. Dawno,
dawno temu musiałeś udawać się na dalekie wyprawy w poszukiwaniu obiadku. Ale pojawiło się rolnictwo i ludzie zaczęli dla twojej wygody wykładać
posiłki na przeogromnych stołach. Nic dziwnego zatem, że uprawy trzeba chronić
również przed atakami owadów. Z punktu widzenia możliwości eliminacji
stanowią one mniejszy problem niż chwasty: łatwiej przecież wymyślić
truciznę, która działa wybiórczo na zwierzęta, ale nie na rośliny. Problem
polega na tym, że ludzie i inne stworzenia, na których nam zależy, też są
zwierzętami. Jak ryzykowne jest użycie pestycydów, uświadomiliśmy sobie w pełni
dopiero dzięki Silent Spring Carson. Wpływ na środowisko zawierających chlor
pestycydów o długim okresie biodegradacji, takich jak DDT (zakazane zresztą w Europie i Ameryce Północnej od 1972 roku) był przerażający. W dodatku
istnieje ryzyko, że ich pozostałości znajdą się w naszym pożywieniu.
Chociaż tak małe dawki tych chemikaliów nie są raczej śmiertelne — w końcu
ich celem są zwierzęta ewolucyjnie znacznie od nas oddalone — pozostaje
niepokój o możliwe efekty mutagenne, których rezultatem może być rak i defekty noworodków. Alternatywę dla DDT stanowiły pestycydy z grupy fosforanów organicznych.
Na ich korzyść przemawiał fakt, że szybko ulegają degradacji i nie akumulują
się w środowisku. Z drugiej jednak strony same w sobie są nawet bardziej
toksyczne niż DDT; sarin, gaz użyty w ataku terrorystycznym w tokijskim metrze w roku 1995, należy właśnie do grupy fosforanów organicznych. Nawet rozwiązania wykorzystujące naturalne związki chemiczne mogą mieć
niepożądane skutki. W połowie lat 60. pojawiły się syntetyczne wersje
pyretrynu, naturalnego środka owadobójczego, uzyskiwanego od małej,
przypominającej stokrotkę chryzantemy. Ich zastosowanie sprawiło, że
szkodniki trzymały się z daleka przez ponad dekadę, zanim (co nie powinno
nikogo zaskoczyć) powszechne użycie doprowadziło do wyłonienia się
odpornych na nie populacji owadów. Jeszcze bardziej kłopotliwe było odkrycie,
że pyretryn, choć naturalny, nie jest obojętny dla organizmu człowieka.
Podobnie jak wiele substancji pochodzenia roślinnego jest to związek bardzo
toksyczny. Badania na szczurach wykazały, że pod wpływem pyretrynu występują u nich objawy przypominające chorobę Parkinsona, a epidemiolodzy zauważyli,
że zbliżone, niekorzystne symptomy występują również u ludzi; i to częściej w środowisku wiejskim niż miejskim.
1 2 3 4 5 6 Dalej..
« (Published: 22-03-2008 )
James D. WatsonUr. 1928. Genetyk i biochemik amerykański. W marcu 1953, mając 25 lat, wraz z F.H.C. Crickiem i Rosalind Franklin, opracował w Laboratorium Cavendisha model budowy przestrzennej podwójnej helisy DNA, za co, wraz z Crickiem i M.H.F. Wilkinsem, otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii za rok 1962. W latach 1958–1976 profesor Uniwersytetu Harvarda w Cambridge, od 1968 do przejścia na emeryturę w 2007, dyrektor Cold Spring Harbor Laboratory w Nowym Jorku. Członek m.in. Narodowej Akademii Nauk w Waszyngtonie. James Watson był jednym z pomysłodawców i został pierwszym szefem programu The Human Genome Project, który miał za zadanie zsekwencjonowanie całego genomu człowieka. | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5798 |
|