|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Society »
Rośliny "mocy" w praktykach magicznych Indian obu Ameryk [2] Author of this text: Joanna Łabuzek
Barbara Myerhoff pisze w innym miejscu, że Huiczole wyróżniają
dwa rodzaje pejotlu: dobry — hikuri, oraz zły — tsuwiri.
Etnobotanika potwierdza to rozróżnienie, że istnieją dwa różne gatunki
botaniczne. Zjedzenie złego tsuwiri powoduje okropne skutki, przerażające wizje,
mogące prowadzić do szaleństwa: „Efekty są podobne do tych przypisywanych
bieluniowi. Rodzaje halucynacji, które mają się pojawiać po zażyciu tsuwiri są
kulturowo ustrukturyzowane i powtarzalne. Powszechne jest doświadczenie
mężczyzny, który spotykając dużą agawę, bierze ją za kobietę i odbywa z nią
stosunek".
Pejotl jest dla Huiczoli święty. W pewnym miejscu autorka pisze, że jest święty, bo jak to określa mara'kame
(szaman) — jest „delikatny". Czy jest jednak święty dlatego, że jest delikatny?
Na pewno nie. Chodzi tu chyba o pewną specyficzną delikatność. Trudno to
wyrazić, ale czy nie jest tak, że wizje są dostosowane do człowieka, który
spożywa pejotl? Być może owa delikatność wyraża się w tym, jak każdy
poszczególny członek plemienia odbiera swoje przesłanie. Jest ono różnorodne,
jedyne i niepowtarzalne dla każdego, a tym bardziej jest znaczące dla szamana,
który jest odpowiedzialny za całe plemię.
„Wszystko to jest konieczne
do zrozumienia, do pojęcia swojego życia. Musimy tak robić, gdyż w ten sposób
możemy widzieć, co Tatewari wyprowadza dla nas ze swego serca. W ten sposób
rozumie się wszystko, co Tatewari daje. Tak poznajemy to wszystko, kiedy
znajdujemy własne życie, ale wielu nie zwraca na to uwagi. Dlatego nic nie
wiedzą. Dlatego nic nie rozumieją. Trzeba być uważnym, aby zrozumieć to, co jest
Ogniem i Słońcem. Dlatego siedzi się w ten sposób, by słuchać i widzieć, by
rozumieć" (Pinchbeck).
Najważniejszym rytuałem, łączącym wyżej wspomniany kompleks są pejotlowe
łowy — wyprawa tych którzy dobrowolnie ruszają do krainy, skąd wyszli Dawni
Ludzie — miejsca "początku i stanu jedności — do Wirikuta. Doskonała analiza
symboliki tej wyprawy, którą podaje autorka, wydaje się wskazywać, że Wirikuta
jest postrzegana jak Raj, Eden — gdzie jednostka przekracza swój partykularyzm,
ów pierwotny rozdział od tego, co można nazwać kosmiczną jednością, po to, by
rozpłynąć się i doznać pierwotnego, zapomnianego stanu połączenia. Nie chodzi
tylko o to, by zjednoczyli się ci, którzy uczestniczą w tej podróży. Choć
następuje unifikacja ludzi, gdzie opozycje: mężczyzna — kobieta, starcy -
dzieci, a nawet szaman — zwykli mieszkańcy, zostają zniesione, to ma to znacznie
szerszy zasięg i dotyczy wszelkiej opozycji i biegunowości w świecie.
„Rośliny i zwierzęta stają
się jedynie etykietami, konwencjami, czysto ludzkimi kategoriami myślenia.
Różnice są iluzoryczne. Człowiek jest przyrodą, jest jej rozszerzeniem. Podobnie
jak naturalny i nadnaturalny są tylko nazwami, które kryją podstawową tożsamość.
Czyli ponadprzeciętny, podniosły konkret w postaci przeciwstawnych biegunów,
uczestniczących w sobie nawzajem i łączących się, manifestuje ich zasadniczą
ciągłość" (Myerhoff)
W kompleksie jeleń — kukurydza -
pejotl, ten ostatni ma najważniejsze znaczenie. Jak pisze autorka, nie służy
niczemu praktycznemu. Wizje są osobistymi doznaniami, o których nawet nie
powinno się mówić innym. Zatem czemu służy spożywanie pejotlu przez
Indian Huiczoli?
To zupełnie nieutylitarne doświadczenie, które nie przenosi się do życia
codziennego, nie przyczynia się nawet do wzrostu solidarności społecznej, bo
więzy jedności które łączą pielgrzymów podczas wędrówki, niekoniecznie są
utrzymywane po powrocie. Wizje uzyskiwane nie mają też żadnego celu
dydaktycznego czy utrwalającego religijność. Oddajmy głos autorce:
"Wizje pejotlowe zapewniają
to, co jest osobiste, cudowne i jedyne w swoim rodzaju w życiu ludzkim, tę część
religii, która nie ma nic wspólnego z podzielanymi z innymi uczuciami,
moralnością, etyką czy dogmatem: to, co mieści się w obrębie religijnego
doświadczenia, ale jest oddzielone od niego. W pewnych systemach filozoficznych
takie doświadczenia są uważane za najwznioślejsze i najintensywniejsze
doświadczenia duchowe dostępne człowiekowi. Jako takie są całkowicie
przeciwstawne tym aspektom religii, które są zrytualizowane, mechaniczne i bezosobowe"(Myerhoff).
I jeszcze jeden znamienny cytat: „Pejotl nie jest ani doczesny, jak
kukurydza, ani egzotyczny i ekscytujący, jak jeleń. Jest to samotna,
ahistoryczna, aspołeczna, aseksualna, nieracjonalna domena, bez której człowiek
nie jest kompletny, bez której życie jest mniej zajmujące" (Myerhoff)
Cóż na to powiedzieć? Czy można zaryzykować twierdzenie, że magiczne
rośliny, wpływające na postrzeganie i świadomość człowieka, wywołują u niego
mniej lub bardziej mistyczne stany?
Chyba to chce nam powiedzieć Daniel Pinchbeck, choć to nie jedyna teza w tej książce. Teraz wypadałoby powrócić do tematu referatu. Czym są tak naprawdę
środki zmieniające świadomość? Czy są tylko przyczyną niezwykłych halucynacji,
jak chce tego współczesna cywilizacja zachodnia, szkodliwym środkiem „mącącym"
ludziom w głowach, a może „czymś dobrym" dla życiowych awanturników,
nieprzystosowanych społecznie jednostek, które nie mieszczą się w ramach
usystematyzowanych struktur społecznych? Może są dobre dla poetów i wszelkiej
maści artystów, szukających natchnienia? Czym mogą być dla współczesnego
człowieka w stechnicyzowanym świecie? Kolejną zabawką, „zakazanym owocem"… a może po prostu niczym? Takie
pytania muszą się pojawić w tym kontekście.
Faktem jest, że spożywanie magicznych roślin wśród ludów pierwotnych jest
silnie zrytualizowane. Jak pisze Barbara Myerhoff rytuał charakteryzuje się
pewnego rodzaju „absurdalną sztywnością".
Ta sztywność i regularność wynika z jego funkcji. Funkcją rytuału jest
przedstawienie symboli w kontekście takim, że przeciwstawne znaczenia i sprzeczności w nich zawarte nie mogą stać się oczywiste: „Mechaniczna
redundancja rytuału zapobiega spontanicznej i nawykowej reakcji osobistej, tym
samym zapewnia, że symbole, którymi się posługuje, nie będą kontemplowane z pełną świadomością" (Myerhoff).
Co to oznacza? Wydaje mi się, że chodzi tu o pewne „opakowanie"
przeżycia, tak, aby uczestnik był w jakiejś mierze bezpieczny w trakcie
rytualnego spożywania „świętych roślin". Wszystkie zakazy i obostrzenia
dotyczące każdej ceremonii, mają wytworzyć swego rodzaju możliwość
zinternalizowania doświadczanych przeżyć, dostarczyć języka, w którym będzie
możliwe przyswojenie sobie tego, co uczestnik doświadczył, a wszystko to w obrębie społecznego schematu. Cele społeczne są tu o tyle ważne, o ile trzeba
przysposobić kandydata do takiej wyprawy, aby nie zakończyła się ona zburzeniem
społecznych więzi. Natomiast samo doznanie jest już zupełnie odmiennym
doświadczeniem, nie mającym, wydaje się, związku ze strukturą społeczną.
Jak się ma do tego zażywanie środków halucynogennych przez współczesnych
„neofitów"?
Tu nie ma żadnego rytuału, bo
dawno przestaliśmy być związani w taki sposób z naturą. Nie ma ani rytuału, ani
tradycji, ani przewodnictwa „szamana". Jest za to pełna dowolność i podróż na
własną odpowiedzialność. W zależności od tego, co skłania „delikwenta" do takich
eksperymentów, mamy wielorakie opisy tego co doświadczyli. Wspomnę choćby tych
najbardziej znanych: Witkacy, Huxley, McKenna, RAW, Watts, Leary, Wasson i wielu
innych. Dla nich rośliny halucynogenne nie są „święte" — są drzwiami do własnej
świadomości, do innej percepcji rzeczywistości, niezwykłych światów
niedostępnych w codzienności. To zupełnie „świeckie" podejście. Co jednak chcą
nam powiedzieć, oprócz tego, że jest to niezwykłe doświadczenie? Narodziło się z tych eksperymentów wiele teorii, na przykład taka, że ludzka samoświadomość i język powstał w wyniku spożywania przez pierwotne hordy ludzkie grzybów
halucynogennych (Mc Kenna), czy tego samego autora „teoria" ingresji innowacji.
Był też Timothy Leary ze swoją ideą przekazania LSD masom. Ale jak pisze Pinchbeck ten zamysł zawiódł na całej linii, bo: „W latach sześćdziesiątych
dysponowano zbyt powierzchowną, zbyt niedokładną wiedzą na temat szamanizmu, aby
odnieść sukces. Hippisi i dzieci kwiaty, znajdujący się pod wpływem kultury
konsumpcyjnej, traktowali psychodeliki i duchowość jako nowe towary na rynku.
Omamieni natychmiastowymi skutkami zażycia LSD, byli przekonani, że oświecenie
można osiągnąć tanim kosztem i bez jakichkolwiek poświęceń. Tripując bez
wsparcia ze strony doświadczonego szamana, dla samego odlotu, wielu z nich
uległo temu, co Mazatekowie nazywają "cieniami umysłu" — negatywnej energii
duchowej. Owe cienie umysłu, niczym niszczycielskie demony, uwięziły ich w mrocznych wymiarach urojeń."
Zaskakujące, bo w pejotlowych łowach szaman w sposób szczególny
chroni tych, którzy pierwszy raz przybywają do Wirikuta przed złymi
czarownikami. Może analogia nie jest tu zbyt ścisła, niemniej narzuca się tu to,
że efektem doświadczeń pozazmysłowych może być też niebezpieczeństwo w postaci
jakkolwiek rozumianej „utraty duszy".
Kolejnym aspektem tej sprawy jest „teoria spiskowa" systemu. Otóż nagłe
zdelegalizowanie owych środków jest dla Pinchbecka czymś zastanawiającym. Może w okresie wielkiego boomu było to w jakiś sposób uzasadnione, jednak po czasie,
kiedy dzieci kwiaty dorosły, hippisi przeszli transformację w yuppiesów, dalsze
utrzymywanie embarga na te środki, nawet w badaniach naukowych wydaje się
podejrzane. Tak pisze o tym: "(...) dostrzegam w tekstach i wypowiedziach
McKenny śmiertelnie poważną, prawdziwie radykalną i rzeczywistą wizję:
'Przypuszczam, że psychodeliki pozostają nielegalne nie z racji tego, że
komukolwiek przeszkadza wywoływanie przez nie stanów wizyjnych, ale ponieważ
jest w nich coś, co każe poddać w wątpliwość wiarygodność samej rzeczywistości' — pisał McKenna — 'Ich deprogramujące działanie polega na ukazywaniu, że tuż
obok naszego świata znajduje się rzeczywistość rządzona zupełnie odmienną
dynamiką. Myślę, że tak naprawdę są one katalizatorami herezji intelektualnych".
Czy są jakieś podstawy, aby tak twierdzić? Przeprowadźmy eksperyment
myślowy. Wyobraźmy sobie, że środki te stają się legalne. Mało tego, stają się
wręcz wskazane! Co tydzień każda podstawowa komórka społeczna (czyt. rodzina)
zbiera się w salonie i zażywa, powiedzmy grzyby psylocybinowe, a następnie
włącza telewizor i za sprawą „publicznego szamana" zostaje oficjalnie
wprowadzona do innych światów! Jaki skutek społeczny miałyby tego rodzaju
praktyki? Trudno to przewidzieć, jednak wydaje się, że szybko wytworzyłoby się
„podziemie" niepokornych, którzy nie chcieliby takiego „publicznego oświecenia".
Gdyby nawet były legalne, kto byłby w stanie zapewnić kogokolwiek o jego
bezpieczeństwie, jeśli nawet nie wiemy co one dla nas znaczą? Czy w ogóle można
za ich pomocą cokolwiek osiągnąć? Nie należy dziwić się systemowi (pojętemu
tutaj globalnie), że zabrania środków, które nie wiadomo do czego tak naprawdę
nas prowadzą. Co innego badania naukowe. Ale nie jest to kwestią mojej pracy.
Zostawmy teorię spiskową. Podejrzewam, że pozostanie tylko „teorią" i doprowadzi
nas donikąd.
BIBLIOGRAFIA:
1.
Smutek tropików, C. Levy- Strauss, tłum.
A. Steinsberg, Warszawa 1960.
2.
Pejotlowe łowy, B. Myerhoff, tłum. A.
Szyjewski, Kraków 1997.
3.
Przełamując umysł, D. Pinchbeck, tłum. M.
Lorenc, Warszawa 2010.
4.
Pokarm bogów, T. Mc Kenna, tłum. D.
Misiuna, Warszawa 2007.
1 2
« (Published: 29-09-2010 Last change: 04-03-2012)
Joanna Łabuzek Księgowa, studiuje zaocznie filozofię na Uniwersytecie Gdańskim. | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 638 |
|