|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Moja droga do ateizmu [6] Author of this text: Lucjan Ferus
G.S: A co powiesz na często powtarzany argument, iż tylu mądrych ludzi
jest osobami wierzącymi? Czy to o czymś nie świadczy?
L.F: Ludwik Hirszweld powiedział coś takiego: „Tragizm rodu
ludzkiego; na ogół człowiek jest mądry jednostronnie, ale głupi wielostronnie". I mniej więcej o to chodzi w tym przypadku: ci wszyscy mądrzy ludzie, zazwyczaj
są takimi w jakiejś konkretnej dziedzinie wiedzy, która z religiami ma raczej
mało wspólnego. Jest to więc mądrość (jako pewien zasób wiedzy), ale nie o religiach. Nie są natomiast mądrzy z religioznawstwa, co byłoby jedynym
właściwym rodzajem mądrości, przy tego rodzaju argumencie .
Gdyby ich mądrość dotyczyła wiedzy religioznawczej, nie byliby osobnikami
wierzącymi religijnie, gdyż akurat ten rodzaj wiedzy wyklucza taką schizofrenię
umysłową: nie można być jednocześnie znawcą danej problematyki (w tym
przypadku religioznawcą) i wyznawcą jakiejś konkretnej religii. To się po
prostu wyklucza (chociaż zapewne i w tym przypadku będą wyjątki potwierdzające
regułę). Jak słaby jest ten argument, najlepiej świadczy odpowiedź na
następujące pytanie: „Czy wśród tych mądrych i wierzących ludzi są
religioznawcy?" Gdyby byli, to dopiero
wtedy byłby duży plus na rzecz tego argumentu. Jak na razie jednak, nie
słyszałem o takim fenomenie.
Rozpatrując ten problem, należy wziąć pod uwagę jeszcze jeden jego
aspekt: otóż idee religijne wpajane są ludziom już od wczesnego dzieciństwa,
kiedy mózg ludzki jest nadzwyczaj chłonny na każdy rodzaj wiedzy i całkowicie
bezbronny, jeśli chodzi o weryfikację tejże wiedzy pod kątem jej prawdziwości.
Potem zaczyna działać tzw. dysonans poznawczy Festingera: człowiek nabyte
poglądy traktuje jak swoje własne, utożsamia się z nimi, reaguje agresją na ich
podważanie, a nawet broni ich z narażeniem życia (co gorsze, że nie tylko swego)
jak najcenniejszego dobra, będącego w jego posiadaniu.
Jako już dorosły osobnik, nie zastanawia się nawet, czy poglądy nabyte we
wczesnym dzieciństwie są prawdziwe, czy nie. Jego uwarunkowany na te „prawdy"
umysł już mu na to nie pozwoli; automatycznie i bez żadnych wątpliwości
wierzy, że to jest prawda. Ba! To musi być prawda, skoro on w nią wierzy od
maleńkości. I w taki właśnie sposób, człowiek mądry — ale w innych dziedzinach
wiedzy — jest jednocześnie człowiekiem wierzącym religijnie. To mu się wcale nie
kłóci ze sobą, bo są to dla niego różne światy, w czym utwierdzają go zresztą
sami pasterze, nauczając o „dwóch różnych prawdach; wiary i rozumu" (tak, jakby
wiara mogła istnieć poza rozumem). Ot i całe wytłumaczenie tego problemu.
G.S: Co sądzisz o wszelkiego rodzaju cudach? Jaki masz do nich
stosunek?
L.F: Mniej więcej taki jak Vanini, który uważał je za bajki i podawał
przyczyny, dla których „opowiadane są bajki o cudach, albo fabrykowane są cuda
fałszywe". Otóż wg niego: „Przyczyną tego jest przede wszystkim wadliwa
struktura społeczeństwa, w którym istnieją dwie grupy zainteresowane tym, żeby
wprowadzić resztę społeczeństwa w błąd: warstwa rządząca /../ która posługuje
się oszustwem dla umocnienia swej władzy /../ oraz służąca jej warstwa kapłanów,
która posługuje się oszustwem przede wszystkim z chciwości" („Vanini" Andrzej
Nowicki).
I to by się mniej więcej zgadzało, z tą „drobną" różnicą, że czasy się
zmieniły na lepsze i u nas to już nie kapłani służą warstwie rządzącej, ale
odwrotnie. Nie jestem pewien, czy w takim przypadku zależności (czyli
serwilizmu) Vanini też uznał by to za wadliwą strukturę społeczeństwa, czy już
nie? Ciekawe...
Dla mnie osobiście, wiara w cuda jest dobitnym potwierdzeniem
prymitywizmu umysłowego tych (nielicznych zapewne) osobników, którzy wierząc
bezkrytycznie w tego rodzaju brednie, dają świadectwo jak bardzo infantylny
wizerunek Boga noszą w swojej świadomości. Wystarczyłoby przecież (nie wychodząc
poza prawdy religijne) porównać atrybuty swego Boga, z tymi jego
żenującymi „cudami": skoro Bóg jest istotą absolutnie doskonałą (czego wierzący
są całkowicie pewni) i ma absolutną władzę nad swym dziełem (z racji tychże
atrybutów), to po co miałby się zniżać do takich prymitywno — infantylnych
zachowań względem ludzi?!
Wierzący twierdzą, że cuda są po
to, aby wzmocniły ich wiarę i utwierdziły ich o istnieniu Boga. Ale jakiego
Boga?: Takiego, co to musi pokazywać ludziom różne prymitywne sztuczki, by
chcieli w niego wierzyć? On, który mógłby spowodować w jednej chwili nagły
wzrost pobożności u wszystkich wątpiących w jego istnienie, lub ułożyć napis z gwiazd na nocnym niebie, skierowany do całej ludzkości — miałby posuwać się do
takich rzeczy?! Tym samym zaprzeczając własnej doskonałości i szacunkowi dla
wolnej woli danej ludziom? Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak bardzo
prymitywny wizerunek Boga trzeba mieć w świadomości, aby wierzyć w te
(wewnętrznie sprzeczne przede wszystkim) brednie. Na jego miejscu chyba spalił
bym się ze wstydu, mając takich „wierzących".
Miał zaiste rację Stanisław Lem, pisząc coś w tym rodzaju: „Są dwie
nieskończoności: rozgwieżdżonego nieba i ludzkiej głupoty", albo L.Feuerbach,
który w eseju „O istocie religii", tak napisał: „Człowiek w religii ma oczy
tylko po to, aby nie widzieć, aby być ślepym na wszystko. A rozum tylko po to,
aby nie myśleć, aby być głupim jak tabaka w rogu".
Jeśli już potrzebna jest komuś wiara w cuda, proponuję wiarę w tak
wielki cud, żechętnie sam bym w niego uwierzył, gdybym był osobnikiem wierzącym. Polega on mianowicie, na
następujących wydarzeniach (i to nie dość, że autentycznych ponad wszelką
wątpliwość, to jeszcze związanych jak najbardziej z religią). Otóż chodzi o to
(w dużym skrócie), że przez wiele wieków Kościół kat., dzierżył nad wiernymi
absolutną niemal władzę; nad ich umysłami (sumieniami), zachowaniami a nawet
życiem. Jak wielka to była władza i jak dogłębnie ingerowała w ich życie,
najlepiej będą świadczyć te fragmenty, wspaniałej książki „Zbrodnie w imieniu
Chrystusa" Roberta A.Haaslera, cytuję:
„Wolter obliczył, że w imię wiary
9 468 800 chrześcijan straciło życie za sprawą innych chrześcijan. Większość z nich to ofiary inkwizycji /../ Sobór (w Tuluzie) nakazał też, by wszyscy wierni
przysięgali biskupom, że z zapałem będą prześladować kacerzy i tę przysięgę
mieli powtarzać co dwa lata. Tenże sobór wsławił się jeszcze jednym
postanowieniem. Głosił: "Osoby świeckie nie mogą posiadać ksiąg Starego i Nowego
Testamentu: wolno im mieć tylko psałterz i brewiarz albo godzinki maryjne, ale i te księgi nie w tłumaczeniu na języki narodowe".
„Kościół nie wzdragał się przy tym, przed wykorzystaniem anonimów i wręcz
zachęcał do denuncjowania. Każdy katolik zobowiązany był wydać znanego mu
innowiercę. Dzieci, które by nie doniosły na swych heretyckich rodziców, musiały
liczyć się z utratą wszelkiej własności /../ Imiona świadków przed oskarżonym
zatajano /../ Kanonicznie zatwierdzone przez Innocentego IV tortury były ściśle
określone /../ Odtąd obok ławy tortur wisiał zawsze krzyż, a w czasie
torturowania, służące do tego celu narzędzia były wielokrotnie polewane wodą
święconą".
"Kto odwołał zeznania złożone podczas tortur, tego poddawano torturom po
raz drugi. Kto publicznie ośmielił się stwierdzić, że zeznania jego zostały
wymuszone torturami, tego palono żywcem jako heretyka recydywistę. W każdym
więzieniu inkwizycji, krucyfiks i ława tortur stały obok siebie /../ do
wykazania winy wolno się było uciekać do wszelkich oszustw, istniało
jednoznacznie sformułowane przyzwolenie na stosowanie takich metod".
„Egzekucje kacerzy wykonywane były na ogół w dni świąteczne. I traktowane
były jako demonstracja nieograniczonej władzy Kościoła /../ każdy wierny, który
nosił drewno na stos, otrzymywał odpust zupełny /../ Jedynie w wyjątkowych
wypadkach — i była to wielka łaska — duszono ofiarę przed straceniem. W czasie
gdy heretyk /../ albo się dusił, albo powoli płonął, zgromadzeni katolicy
śpiewali pieśń "Chwalimy Cię, wielki Boże".
„Mienie straconych było konfiskowane przez Kościół, a ich wydziedziczeni
potomkowie przez trzy pokolenia uchodzili za ludzi niegodnych /../ Od 1500 r.
stosowano w Hiszpanii tzw. edykt wiary, czyli ogłoszenie ekskomuniki wszystkich,
którzy zatają herezję — swoją lub cudzą. To spowodowało istotną lawinę
denuncjacji, a zwłaszcza samooskarżeń i dochodzeń /../ Kościół rzymsko -
katolicki przysporzył ludziom większych cierpień niż jakakolwiek inna religia".
Na podstawie powyższych przykładów (zacytowałem tylko nieliczne) widać,
jak mocną i gęstą siecią religijnego terroru byli ludzie omotani i z jaką
perfidną dokładnością było to wszystko pomyślane, aby nikt nie mógł uwolnić się z niej i stać się wolnym od religii. Czyż nie miał racji B.Russel,
pisząc:
"Religia jest
oparta przede wszystkim i głównie na strachu /../ strach rodzi
okrucieństwo, nic więc dziwnego, że okrucieństwo i religia szły zawsze ręka w rękę. Lęk jest podstawą ich obu /../Można skonstatować ciekawy fakt, że im
intensywniejsza była religijność danego okresu, im głębsza wiara w dogmat, tym
większe było okrucieństwo i tym gorszy ogólny stan rzeczy. W tak zwanych wiekach
wiary, gdy ludzie rzeczywiście wierzyli we wszystkie twierdzenia religii
chrześcijańskiej, mieliśmy tortury inkwizycji, miliony nieszczęśliwych kobiet
spalono jako czarownice i nie było okrucieństwa, którego by się nie dopuszczono
na wszelkiego rodzaju ludziach w imię religii".
Zatem wracając do owego wielkiego cudu: skoro nasza religia na tak
długo i tak dokładnie spętała umysły ludzi i tak całkowicie panowała nad ich
życiem i śmiercią — to fakt, że w końcu udało się im wyzwolić spod jej
przemożnego wpływu (mimo kontrreformacji) na tyle, że może ona używać wobec nich
tylko tzw. „środków ubogich" (to znaczy przekonywać do swych racji tylko
słowem, a nie różnego rodzaju represjami, nazywanymi eufemistycznie
„środkami bogatymi") — można śmiało uznać cudem tak wielkim, że żaden
inny cud nie dorównuje mu w najmniejszym nawet stopniu. A każdy, kto zna równie
dobrze historię katolicyzmu potwierdzi to moje spostrzeżenie.
G.S: Pozwól, że zadam ci teraz pytanie, jakie zadaje się już
tradycyjnie ateistom; jaki jest twój stosunek do śmierci? Czy jako ateista
bardziej się jej boisz?
L.F: Nie znam powodu, dla którego ateista powinien bać się śmierci i to na dodatek bardziej od wierzącego. Jeśli miałyby to być przyczyny religijne -
czyli owo obiecane zmartwychwstanie — to on przecież nie wierzy w nie, na równi z innymi religijnymi „prawdami". Zatem one nie odgrywają w tym przypadku żadnej
roli (choć z tego co wiem, osobnicy wierzący mają w tym aspekcie odmienne
zdanie).
1 2 3 4 5 6 7 8 Dalej..
« (Published: 29-04-2011 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 1218 |
|