|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Moja droga do ateizmu [7] Author of this text: Lucjan Ferus
Jeśli chodzi o śmierć jako taką (czyli jak na razie innych ludzi);
myślę, że jak większość poglądów na które miała wpływ religia — i w tym
przypadku jest on zafałszowany. Wierzący — zgodnie z prawdami swej religii — w ogóle nie powinni bać się śmierci. Ba! Powinni nawet (tak jak to było na samym
początku chrześcijaństwa) oczekiwać jej z niecierpliwością, a już w żadnym
wypadku nie starać się jej opóźniać. Pogrzeby powinny być wesołymi
uroczystościami, wszak odchodzi się z tego „padołu łez" do lepszego świata, do
domu Ojca, by u jego boku cieszyć się nieskończonym i wspaniałym życiem w niebie, pośród radujących się z tego powodu aniołów.
Jak wygląda to w rzeczywistości nie muszę chyba opisywać, każdy wie to
doskonale. Winna jest nasza ułomna natura, ale też i religia, która choć ma za
zadanie pomóc w zamknięciu tzw. „pętli sprzężenia zwrotnego" u osobników
świadomych swej śmiertelności, to z drugiej strony nie może się oprzeć, aby nie
wykorzystywać tego instynktownego lęku u ludzi, do straszenia ich, a tym samym
skłaniania ich, by szukali schronienia pod jej „opiekuńczymi skrzydłami". Jest
to jedno z wielu zakłamań naszej religii.
Mam zupełnie inny stosunek do tego problemu, wynikający zapewne z racji
moich różnorodnych zainteresowań, zahaczających także o filozofię Wschodu i dość
częstemu myśleniu o czasie, przemijaniu i śmierci. Zacznijmy od pytania:
dlaczego ludzie (na ogół) traktują śmierć jako osobistą tragedię, a nie jako
nieuniknioną konsekwencję ich życia? Czyżby dlatego, że przez te
kilkadziesiąt lat życia tak bardzo przyzwyczaili się do istnienia, iż
zapomnieli (albo nie chcą pamiętać), że śmierć jest naturalną konsekwencją
ich życia?
Przecież każdy z nas wie o tym nieomal od dziecka, styka się z tym
problemem osobiście uczestnicząc w pogrzebach rodzinnych, jak i zna go dzięki
kulturze, w której się wychował (literatura, film, telewizja itp.). Czy nie było
dość czasu aby zaakceptować ten stan rzeczy, tę naturalną kolej losu?
Kiedy zaczniemy uświadamiać sobie ów problem, musimy dojść do
przekonania, że nasze życie jest drogą w jedną stronę, bez możliwości
powrotu (chyba nikt nie wyraził tego w bardziej przejmujący sposób, jak
A.Waligórski w swej „Wyspie", wspaniale zaśpiewanej przez R.Rynkowskiego. Często
tego słucham i zawsze przechodzą mi ciarki po plecach).
Jest to odwieczna kolej rzeczy, którą tak trafnie ujął Edmund Lewandowski w swojej wspaniałej książce „Odkrywanie tajemnic bytu", cytuję: „Nasz los jest
wyraźnie określony: wyłaniamy się z niebytu naznaczeni tożsamością, trafiamy do
królestwa czasu i według niepojętej miary istniejemy, a potem znowu odchodzimy w niebyt". Zatem jeśli coś jest nieuniknione, trzeba to zaakceptować,
pogodzić się z tym i dopiero wtedy można spokojnie i bez emocji o tym myśleć
(zasługa wspomnianej filozofii Wschodu). Dobrze jest sobie uświadomić i zapamiętać, że na tym świecie jesteśmy tylko przez kosmiczną „chwilę" i nie
warto jej marnować na głupoty.
Mam nadzieję, że kiedyś z czystym sumieniem będę mógł powiedzieć o sobie:
miałemudane życie, bardzo bogate
wewnętrznie choć zewnętrznie różnie bywało. Wiele razy kochałem i byłem kochany,
doświadczyłem wszystkich możliwych uczuć i emocji (może prócz zawiści,
nienawiści, depresji i nudy), jakich może doświadczyć człowiek otwarty na
wszelkie dary losu, nie tylko te dobre lecz również na te złe. Dostałem też
umysł ciekawy świata, dzięki któremu nabyłem mnóstwo wiedzy od innych ludzi.
Zainspirowała mnie ona do wielu ciekawych przemyśleń i refleksji, a dzięki
Racjonaliście mogłem podzielić się nimi z innymi ludźmi. Nie przepadną zatem
wraz z moją śmiercią. Jako dodatkowy prezent od losu, dostałem artystyczny
talent do tworzenia pięknych przedmiotów i dzięki niemu także w wielu domach
jakaś cząstka mnie pozostanie.
Czy mając to wszystko na uwadze, mógłbym wykazać się tak wielkim
egoizmem, aby zanegować wartość swego życia, li tylko dlatego, że
nastąpi jego nieunikniony koniec? Nie potrafię pojąć, jak mogą ludzie
zapominać w tym wyjątkowym momencie o wszystkich pięknych i wartościowych
chwilach, których doświadczyli w swoim życiu. Czyżby to wtedy nie miało już dla
nich znaczenia? (jak np. moja babcia — osoba wierząca — która przed śmiercią
powiedziała: „Życie jest nic nie warte". Doprawdy? Aż trudno mi w to uwierzyć).
Do tego stopnia się ludziom myli, że negują wartość życia, tylko dlatego,
że kiedyś się ono kończy,.. chociaż mieli kilkadziesiąt lat na to, by się do
tego faktu przyzwyczaić. Skoro jak widać nawet religia nie pomaga w tej kwestii,
wystarczyłoby poczytać poezję, która dzięki swemu wewnętrznemu pięknu, potrafi
załagodzić każdy ból i stratę. (Jak chociażby uroczy wiersz „Dwoje ludzieńków"
B. Leśmiana, który chyba jak żaden inny utwór, oddaje tak doskonale aspekt
przemijania wszystkiego. Jest tak piękny, iż sam zapada w pamięć).
Pozwolę sobie zakończyć ten temat bardzo mądrą maksymą:
„Czas przeznaczony na życie jest niczym. Czymś jest dopiero
to, co człowiek zrobi z owym czasem. Sami musimy nadać swemu życiu sens, gdyż
sens ów nie towarzyszy życiu automatycznie. Czy rozumiesz co mówię?" (Rady ojca
dla syna, Chaim Potok: „Wybrani").
G.S: Co sądzisz o często używanym argumencie, że religia niczego złego
nie uczy?
L.F: No, cóż,.. najprościej odpowiedzieć pytaniem: Jeśli jest to
prawdą, dlaczego religie wyrządziły (i wyrządzają nadal) ludzkości taki ogrom
krzywd i cierpienia? Dlaczego są zarzewiem i bezpośrednią przyczyną tylu
konfliktów i wojen? Skąd to się bierze, skoro one niczego złego nie uczą? A może
jednak uczą, tylko, że — jak to często bywa w przypadku religijnych „prawd" -
nazywane jest ono dobrem? Czy to możliwe? Zastanówmy się:
Czy np. wpajane wiernym przekonanie, że istnieją tak bardzo ważne
idee, iż powinni służyć im bez najmniejszych wątpliwości i ze wszystkich
swoich sił,.. że powinni bronić ich z narażeniem własnego i (co gorsze) cudzego
życia,.. że cel uświęca środki przedsięwzięte do jego osiągnięcia,.. że w żadnym
wypadku wierni nie powinni pozwolić aby obrażano ich uczucia religijne, a tym, którzy to robią odpowiadać agresją i inwektywami,.. że wszyscy, którzy mają
odmienne poglądy i wierzenia po prostu błądzą i stanowią dla wiernych
realne zagrożenie światopoglądowe,.. że prawda jest jedna, jedyna i że to
właśnie oni dostąpili zaszczytu obcowania z nią, a wszyscy inni muszą się
mylić,.. że potrzeby rozumu powinny podporządkować się potrzebom
wiary religijnej, bo to ona jest najistotniejszą cechą człowieczeństwa,.. że w obronie symbolu religijnego powinniśmy walczyć, a jak trzeba poświęcić
życie własne, a najlepiej tych, którzy się dopuścili takiej ohydy,.. że religia
nie może być sprawą prywatną, a prawdziwą pobożność można uzewnętrznić
jedynie poprzez ustanowiony rytuał, odprawiany przez powołanych do tego
celu kapłanów, w świątyniach tej jedynie prawdziwej religii,.. itd., itp.
Moje pytanie jest następujące: skoro religia nie uczy
niczego złego, czymże jest powyższe? Także dobrem? A konsekwencje z tego
wynikające?
G.S: Może jakieś krótkie podsumowanie na koniec?
L.F: Być może w niniejszym tekście zbyt wiele zamieściłem cytatów i fragmentów z innych publikacji. Chciałem jednak aby nie był on tylko
deklaracją ateistyczną, lecz dobrze uzasadnionym merytorycznie
przedstawieniem mojego światopoglądu i drogi, która mnie do niego doprowadziła.
Ogólnie i w bardzo dużym skrócie można by powiedzieć, że zostałem ateistą
ponieważ mój rozum wygrał walkę z wiarą religijną (w umownym
znaczeniu tych pojęć), czyli stałem się ateistą dzięki wiedzy o
religiach, a nie z racji ignorancji religijnej. Uważam, że jest to
najbardziej wartościowy rodzaj ateizmu i jedyny godny polecenia innym.
W moim przypadku dobrze, że tak się stało gdyż w takiej
ilości zakłamania i wewnętrznych sprzeczności jakie tkwią w religijnym
światopoglądzie, nie mógłbym prawidłowo funkcjonować psychicznie, a w ciasnych
horyzontach religijnej rzeczywistości i sztywnym pojmowania jej „prawd", moja
bogata wyobraźnia dusiła by się, aż w końcu doszłoby do jej całkowitego uwiądu.
We wspomnianej na wstępie książce Ludwik Stomma powiedział: "Ateizm nie jest
wiarą w nieistnienie Boga, lecz indywidualną niewiarą w jego istnienie".
Różnica jest wielka gdyż swą niewiarę potrafię uzasadnić setkami albo i tysiącami argumentów, natomiast wiary się nie uzasadnia, bo kto z wierzących
przyzna, iż wierzy w to jedynie, co mu wpojono w dzieciństwie, kiedy nie miał na
to żadnego wpływu.
Nigdy nie negowałem tej ludzkiej, psychicznej potrzeby,
która się przejawia wiarą w nieśmiertelną duszę i realizuje poprzez religie.
Oczywiście, zastanawiają i śmieszą mnie czasem, te bez mała infantylne formy i przejawy, jakże dziwnie pojmowanej „bogobojności" i „religijności" u niektórych
wyznawców, lecz nie o to mi teraz chodzi. To, do czego zawsze miałem
zastrzeżenia i co budzi mój sprzeciw, to cena jaką kazały (i każą) płacić
sobie poszczególne religie za obiecywaną wiernym nieśmiertelność, czyli
doprowadzenie swych owieczek do zbawienia ich duszy.
Kto zna krwawą, pełną przemocy i okrucieństwa historię
religii ludzkich, nie będzie się dziwił moim zastrzeżeniom i obawom; morze krwi
bowiem przelano, wyrządzono niezliczoną ilość krzywd, cierpień i nie było takiej
podłości i zła, których by ludzie nie uczynili ludziom w imieniu swych bogów i wartości, które wyznają i które jakoby czynią ich lepszymi od innych, odmiennie
wierzących lub myślących ludzi. „Jak można idee religijne uważać za
umoralniające, kiedy widzimy, że dzieje narodów chrześcijańskich utkane są z wojen, mordów i męczarni?" (Anatol France).
I chociaż zgadzam się z poglądem, iż aby człowiek mógł żyć
spokojnie w cieniu wiszącego nad nim nieustannie miecza Damoklesa (w postaci
świadomości własnej śmierci), potrzebna mu była psychiczna iluzja osłaniająca go
przed tą destrukcyjną świadomością — to jednak cena jaką człowiek zapłacił
pośrednikom za utwierdzenie się w prawdziwości głoszonych przezeń idei
religijnych, jest niewspółmiernie wysoka do rzeczywistych rezultatów ich
dziejowej „ewangelizacyjnej" misji.
Moja ocena religii może wydawać się niezorientowanym
krzywdząca i mało sprawiedliwa. Bierze się ona z tego, że patrzę na religie
przez pryzmat wielu tysięcy lat ich niechlubnej historii, nie ograniczając się
do wiedzy o religiach istniejących współcześnie, lecz w miarę możliwości
poznając również historię tych już nieistniejących. I proszę mi wierzyć, że z tej perspektywy widok ten jest przerażający! Kto uważa, że wszelkie zło
jakie nasza religia wyrządzała ludziom, to już odległa przeszłość, dziś
natomiast jest ona całkowicie nieszkodliwa, polecam lekturę wymienionej na
wstępie książki, a przekona się, że jest to pogląd jak najbardziej mylny.
1 2 3 4 5 6 7 8 Dalej..
« (Published: 29-04-2011 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 1218 |
|