|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Philosophy »
Bezzasadność poznawcza tezy teizmu [3] Author of this text: Bohdan Chwedeńczuk
Tezę teizmu uznałem za bezzasadną, co w połączeniu z dyrektywą Berkeleya zabrania mi ją uznać. Mógłbym ją uznać, gdybym
odrzucił dyrektywę Berkeleya. Odrzucenie tej dyrektywy narażałoby mnie
jednak na uznawanie zdań fałszywych, tego jednak nie chcę, jestem bowiem
racjonalny, to znaczy dbam o swoje interesy, którym zagraża uznawanie zdań fałszywych. Odpowiada mi ten wynik — to, że choćbym rozumiał tezę
teizmu, mam jej nie uznawać, byłoby to bowiem działanie zagrażające mojemu
żywotnemu interesowi: Nie wprowadzać do zasobu przekonań zdań fałszywych!
(Rzecz jasna, uznanie tezy teizmu wbrew dyrektywie Berkeleya nie znaczy, że
jest to teza fałszywa; znaczy tylko, że postępowanie, którego się dopuściłem,
naraża mnie na uznawanie tez fałszywych.)
Wynik ten jest jednak dla wielu ludzi nie do przyjęcia.
Ludzie ci są przekonani — choć, jak pokazywałem, złudne jest to przekonanie — że rozumieją tezę teizmu i że ją prawomocnie uznają. Przekonaniu, że ją
rozumieją, stoi na przeszkodzie hipoteza Hume’a. Przekonaniu, że ją
prawomocnie uznają, stoi na przeszkodzie — choćby się hume’owską przeszkodę
semantyczną usunęło, czego dokonałem na próbę za pomocą koncesji -
diagnoza, że teza teizmu jest bezzasadna, w połączeniu z dyrektywą Berkeleya.
Kto chce zatem uznawać tezę teizmu, musi odrzucić diagnozę jej bezzasadności
bądź dyrektywę Berkeleya. Musi zatem odrzucić bądź stojące za dyrektywą
Berkeleya pojęcie racjonalności, bądź stojące za ową diagnozą pojęcie
uzasadniania.
Przymus ten zrobił swoje — ludzie rzeczywiście odrzucają
te pojęcia. Przyjrzę się teraz tym działaniom.
E. Dyrektywa Jamesa
Oto wyraz odrzucenia wspierającego dyrektywę Berkeleya
pojęcia racjonalności: "Nasze namiętności nie tylko mogą w uprawniony
sposób decydować o wyborze między twierdzeniami, ale nawet muszą to robić, ilekroć
opcja jest autentyczna, a wybór z natury rzeczy nierozstrzygalny na
intelektualnych podstawach" (W. James).
[Analiza argumentu Williama Jamesa, autora Prawo do
wiary — odsyłam do książki B. Chwedeńczuka — M.A.]
F. Zmiana pojęcia uzasadniania
Pozostaje jeszcze jeden ruch: utrzymać dla zdań religii
Berkeleyową dyrektywę racjonalności — przyjmować je tylko wtedy, gdy są
dostateczne racje dla ich uznania — a zmienić standardowe pojęcie
uzasadniania, czyli pojęcie dostatecznych racji.
Są dwa warianty tego ruchu: fideizm oraz empiryzm
religijny, czyli opieranie zdań religii na doświadczeniu religijnym. Oba
rozszerzają standardowe pojęcie uzasadniania o czynności inne niż uznawanie
zdań na podstawie doświadczenia, na podstawie znaczeń słów i na podstawie
wnioskowania z tamtych zdań — rozszerzają je o akt wiary (fideizm) lub o przeżywanie
doznań religijnych (empiryzm religijny).
Dla fideisty podstawą uznania naczelnych zdań religii
(nie ma tu znaczenia, czy fideista traktuje tezę teizmu jako naczelne zdanie
religii, czy jako zdanie, które wyprowadza z naczelnych zdań religii) jest akt
wiary. Fideizmu są dwie odmiany. Fideizm bezpośredni gruntuje tezę teizmu na
akcie wiary w Boga: istnieje Bóg, bo ja w niego wierzę; fideizm pośredni zaś
gruntuje ją na akcie wiary w słowo Boga: istnieje Bóg, bo mówi mi, że
istnieje.
Do odparcia fideizmu bezpośredniego, czyli do odrzucenia
jego propozycji rozszerzenia pojęcia uzasadniania, nie wystarcza obiegowe
powiedzenie, że akt wiary niczego nie uzasadnia, a jest właśnie aktem wiary,
czyli przyjęciem czegoś do wiadomości. Fideista może bowiem odpowiedzieć,
że robi to, co robi: zmienia mianowicie pojęcie uzasadniania. Odtąd
uzasadnione są nie tylko zdania standardowo uzasadnione, lecz też zdania przyjęte
na mocy aktu wiary. Logiczne i pragmatyczne zarzuty, które stawiałem
zwolennikowi dyrektywy Jamesa jako narzędzia służącego wprowadzeniu tezy
teizmu, są tu bezsilne. Tamten występował na wspólnej ze mną płaszczyźnie
standardowego pojęcia uzasadniania, a chciał tylko znaleźć warunki pozwalające
uznawać, bez utraty tytułu do racjonalności, zdania standardowo
nieuzasadnione. Fideista natomiast zmienia płaszczyznę sporu, bo zmienia pojęcie
uzasadniania, a zachowuje pojęcie racjonalności — racjonalny jest ciągle
tylko ten, kto uznaje zdania uzasadnione, zaś zdania uzasadnione to zdania
uzasadnione standardowo lub fideistycznie. Jeśli w tym położeniu wyciągnę
ostatnie cielę z obory i spytam fideistę, na jakiej podstawie oddaje właśnie
tezę teizmu aktowi wiary, usłyszę, że jego akt wiary uzasadnia mu tezę
teizmu, a tym samym uzasadnia mu to, że mają właśnie mocą aktu wiary
przyjmować, skoro w ten sposób dostaje tezę uzasadnioną.
Fideiście trzeba więc powiedzieć coś innego. Trzeba i wystarcza powiedzieć mu, że za pomocą aktu wiary niczego nie przyjmujemy do
wiadomości. Akt wiary to wprawdzie postawa wobec zdań, lecz nie jako nośników
informacji, ale jako wyrazów pragnień, nadziei, oczekiwań itp., czyli jako
wypowiedzi wyrażających postawy wobec stanów rzeczy, których opisami są
dopiero zdania nośniki informacji. Akt wiary nie dlatego nie daje uzasadnienia
zdaniu, w które wierzymy, że nie należy do środków uzasadniania
przewidzianych przez standardowe pojęcie uzasadniania — fideista może, jak
widzieliśmy, bez obrazy racjonalności odrzucić to pojęcie — lecz dlatego, że
zdania jako nośnika informacji nie dotyczy. Zdanie informuje mnie tylko wtedy,
gdy wiem, co występuje w świecie, jeśli jest ono prawdziwe. Z tego natomiast
wynika, że wiem to tylko wtedy, gdy potrafię odróżnić stan rzeczy, przy którym
moje zdanie jest prawdziwe, od tego, przy którym jest fałszywe. Akt wiary
tymczasem ani nie wystarcza, ani nie jest do takiego odróżnienia potrzebny. A bez możliwości takiego odróżnienia zdanie nie jest nośnikiem informacji, bo
nie powiadamia o stanie świata, czyli o tej właśnie różnicy, jaką wnosi w świat prawdziwość mojego zdania. W akcie wiary nie odnosimy się zatem do
zdania jako do opisu świata, lecz jako do wyrazu pragnienia, a raczej to akt
wiary jest wyrazem pragnienia. „Wierzę w Boga" to tyle, co: "Pragnę, by
było tak, jak głosi zdanie: "Bóg istnieje"". Czy natomiast Bóg istnieje — na ustalenie tego nie mam sposobu, dopóki poprzestaję na akcie wiary, bo gdy
na nim poprzestaję, poprzestaję na pragnieniu. Pragnienie zaś nie dlatego nie
służy za dowód na to, że jakoś jest, iż jest dowodem niemieszczącym się w standardowym pojęciu uzasadniania, lecz dlatego, że ma się nijak do tego,
jak jest. Ma się natomiast jakoś do stanu naszych przeżyć, bo je wyraża.
Widać to — to, że przekonanie bez uzasadnienia sprowadza
się do uczuć, którymi darzymy nasze wyobrażenia — w ujęciu aktu wiary, które
znajduję u współczesnego fideisty. Wprowadza on znane rozróżnienie między
wiarą, że Bóg istnieje, a wiarą w Boga. Pojęcie wierzenia, że Bóg
istnieje, uderza go przy tym jako problematyczne. Utrzymuje, że gdyby
„wierzenie, iż Bóg istnieje", było logicznie niezależne od naszych
postaw wobec Boga (gdyby w szczególności tych postaw za sobą nie pociągało),
byłoby bezwartościowe. Byłoby bezwartościowe — dodam — bo nie byłoby
takiego wierzenia.
Jeśli bowiem przyznajemy, że „bodaj nie mamy żadnego
wyraźnego pojęcia racji, podstaw czy świadectw przemawiających na rzecz
takiego wierzenia", zaś „argumentowanie na rzecz istnienia Boga to działalność, w trakcie której tworzymy [jej — B.C.] reguły, kierując się naszymi skłonnościami" — jeśli się na to godzimy, to pozostają nam tylko postawy wobec naszych
wyobrażeń Boga, „obejmujące nie tylko ufność, lecz też strach, przerażenie,
konsternację, złość, a może nawet nienawiść". W tej sytuacji nie
dziwota, że (deistę cieszy odpowiedź na pytanie: „Skąd jednak wiesz, że Bóg
istnieje?", której pytającemu udzielił pewien filozof. Odparł mu
mianowicie: „Wiem, bo powiedział mi to ojciec!". Gdy domagamy się
uzasadnienia, uznajemy tę odpowiedź — tak jak uznał ją początkowo nasz
fideista — za absurdalną. Gdy natomiast nie „wiemy, na czym polegałoby
uzasadnienie" wierzenia w Boga, a przy tym widzimy, że „spory o podstawy
wierzenia, iż istnieje Bóg, kończą się zazwyczaj frustracją", owa
odpowiedź jawi się nam jako trafna i pomysłowa. Ojciec mógł mu przecież
przekazać swoje wyobrażenia i postawy, które owe wyobrażenia w nim budzą.
Musi to wystarczyć synowi, którego nic innego w tej materii nie oczekuje.
Syn ów (by przyjrzeć się jeszcze pojęciowej stronie
jego położenia, której poświęciłem główną część tej książki) -
czy, co na jedno wychodzi, nasz fideista — nie może mieć jednocześnie dwóch
następujących rzeczy. Nie może mieć pojęcia Boga bez pewnych przekonań — wie o tym, bo przyznaje: "muszę mieć jakieś przekonania"
dotyczące Boga, by „moje pojęcie Boga miało jakąś treść" — a zarazem mieć go przy dowolnych przekonaniach. Chciałby tymczasem mieć
oba dobra: pojęcie Boga i dowolne przekonania. Mówi bowiem, że „częścią
mojego pojęcia Boga może być na przykład przekonanie, że wiara w Boga
spowoduje, iż ta góra rzuci się w morze (Mk 11, 23-24). Czy jednak, jeśli góra
nie poruszy się, będę wnosił, iż owo przekonanie jest fałszywe, czyli że
Bóg nie istnieje? Nie musi tak być. Mogę przecież wnioskować, że moja
wiara nie jest dostatecznie silna. Gdybym tak wnioskował, czy świadczyłoby
to, że nie jestem naprawdę przekonany, iż wiara przenosi góry? Przeciwnie.
Mogę podtrzymywać owo przekonanie w taki sposób, by żaden fakt doświadczenia
nie mógł go sfalsyfikować" (N. Malcolm).
Nikt jednak nie może mieć dowolnych przekonań, nikt więc, z fideistą na czele, nie może mieć pojęcia Boga. Chyba że zgodzi się na
poddanie tego pojęcia kontroli doświadczenia — a więc włączy je do zasobu
swoich pojęć tylko przy pewnych, nie zaś przy dowolnych przekonaniach — czyli
zgodzi się na utratę religijnego „pojęcia" Boga.
Człowiek religijny chce jednak — a fideista chce tego z uznania godną otwartością — wyłączyć pojęcie Boga spod kontroli doświadczenia, a przekonanie o istnieniu Boga spod kontroli uzasadnienia.
Może to zrobić i robi to. Nie może tylko, dokonawszy
tego, mieć pojęcia Boga ani przekonania o istnieniu Boga. Nie ma
bowiem żadnego pojęcia, gdy nie wiadomo, co w świecie jest inaczej, jeśli ma
ono egzemplifikację; i nie ma żadnego przekonania, gdy nie wiadomo, co w świecie
jest inaczej, jeśli jest ono prawdziwe. Tego zaś i w jednym, i w drugim
przypadku nie wiadomo.
Fideista nie może więc wprowadzić mocą aktu wiary tezy
teizmu, bo go akt wiary z tezą teizmu w ogóle nie komunikuje — komunikuje go z pragnieniem, by było tak, jak głosi teza teizmu. Od tego zaś, że fideista
czegoś pragnie, nic się nie zmienia w położeniu tezy teizmu. Miało się
natomiast zmieniać: za dotknięciem aktu wiary miała stawać się tezą
prawdziwą.
1 2 3 4 Dalej..
« (Published: 15-03-2003 Last change: 07-02-2005)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2328 |
|