|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life » »
Bardzo nieelegncka hipoteza Boga [7] Author of this text: Lucjan Ferus
„Bóg współdziała w akcie fizycznym grzechu". Jest to logiczna
konsekwencja wynikająca z powyższego rozumowania: skoro Bóg uczestniczy
czynnie we wszystkim — a grzech istnieje przecież
(nikt temu nie zaprzeczy) — to siłą rzeczy Bóg musi
także i w nim współuczestniczyć. Zauważyliście? Już zaczyna się robić
ciekawiej...
"Bez dopuszczenia zła moralnego — czyli grzechu — na świecie, nie
ujawniłby się ten przymiot boży, któremu na imię Miłosierdzie /.../
Dopiero na przykładzie grzesznej ludzkości, grzesznego człowieka, ujawniło
się miłosierdzie Boga przebaczającego".
I tu już wyraźnie widać, że ci uczeni mężowie (teolodzy), którzy
formułowali te orzeczenia, wpadli w logiczną pułapkę, która nieświadomie
zastawili ich poprzednicy, przypisując Bogu Absolutowi te wszystkie
najdoskonalsze cechy. To rozumowanie bowiem jest logiczną konsekwencją przyjętych
wcześniej poglądów; skoro Bóg jest wszechmocny, wszechwiedzący,
wszechobecny i nieskończenie miłosierny, nie mogło być tak, jak to
przedstawia Biblia, że człowiek „sprzeciwiając" się Bogu „popsuł"
jego dzieło i dlatego Bóg musiał go ukarać, aby przywołać go do porządku.
Przy powyższych cechach Boga jest to wewnętrznie sprzeczny i absurdalny pogląd,
uwłaczający doskonałości stwórcy.
Nawet biblijny Bóg Jahwe by sobie na to nie pozwolił; w swoim słowie
skierowanym do ludzi, mówi on: „Czy może ktoś uciec przed tym, co ja
zamierzam zdziałać? Czy może ktoś sprzeciwić się mojej woli?".
Dlatego ci uczeni mężowie wymyślili, że przyczyna
dla której Bóg „pozwolił" (ładny eufemizm) człowiekowi upaść, mieści
się poza jego stworzeniem; mianowicie jest ona w naturze samego Boga.
Bowiem gdyby Bóg nie dopuścił do tego, by człowiek upadł i rozmnażał się z grzeszną naturą (czyli gdyby był od początku doskonały i takie miał
potomstwo), nie miałby mu on co przebaczać, a tym samym nie miałby okazji do
ujawnienia swego miłosierdzia — jego najpiękniejszej (zdaniem teologów)
cechy. Więc wykoncypowali oni sobie, że Bóg musiał celowo
dopuścić do takiej sytuacji, która z jego punktu widzenia przyniosła mu
największe korzyści; dzięki niej będzie miał mnóstwo okazji do
przebaczania ludziom win i grzechów a tym samym do okazywania im swego nieskończonego
miłosierdzia.
"Zło moralne w ostatecznym wyniku, służy również celowi wyższemu:
chwale bożej, która się uzewnętrznia
przede wszystkim w jego miłosierdziu przez przebaczanie, wtórnie zaś w sprawiedliwości przez karę". Jest to konkluzja powyższej logicznej
konsekwencji w tych rozumowaniach: Bóg nie mógł robić niczego bez
dostatecznie ważnego powodu. A skoro już przyjęliśmy, że zależało mu
bardzo na możliwie częstym eksponowaniu swojej pięknej (i wiecznie nie
zaspokojonej) cechy — miłosierdzia i to do tego stopnia, iż zaplanował
specjalnie pod tym kątem swoje dzieło (grzeszne stworzenia), to oznacza, że
musiało to być bardzo ważne dla niego, czyli dodawało mu wartości. A więc
jednym słowem: przydawało mu chwały,
gdyż jest ona niewątpliwie tym, na czym Bogu może najbardziej zależeć.
Logiczne, prawda? Na powyższym przykładzie najlepiej widać, na jakie manowce
myślenia może zaprowadzić nas logika, jeśli zastosujemy ją do fałszywych
założeń (cechy Boga Absolutu). Aż nieprawdopodobne może się wydawać, że
ci uczeni w Piśmie mężowie, nie zauważyli wcale jak niepostrzeżenie z miłosiernego i kochającego ludzi Boga, który nawet swego Syna poświęcił na krwawą ofiarę
przebłagalną, by ich zbawić od grzechów — zrobił się im potwór;
perfidny i okrutny Bóg, który z „zimną krwią" specjalnie stwarza istoty
ułomne i grzeszne, by na ich haniebnym przykładzie mogło ujawnić się jego — dziwnie pojmowane — miłosierdzie.
Nie zauważyli jakoś, że jedynym właściwym (w tej sytuacji) przejawem
miłosierdzia bożego byłoby przebaczyć
ludziom w raju, tak by stali się doskonałymi protoplastami rodzaju
ludzkiego. Zamiast tego kapłani i różni apologeci przekonują nas, że „cała
zbawcza działalność Boga zmierzała do usunięcia grzechu, a sposób
ostatecznego dokonania tego przekroczył wszelkie oczekiwania" i każą nam
podziwiać „boską ekonomię zbawienia", wyrażoną w orędziu wielkanocnym,
mówiącym o „szczęśliwej winie człowieka".
Nie zauważyli też oni, iż to zachowanie Boga, jest tak uwłaczające
jego doskonałości i godności jego stworzenia, że jedyne uczucia jakie można
by mu przypisać w stosunku do swych stworzeń (tak niegodziwie potraktowanych)
to daleko posunięta pogarda, a w najlepszym wypadku coś takiego, co my ludzie odczuwamy w stosunku do naszej
hodowlanej rogacizny czy innych „miłych" dla nas zwierzątek, z jednego,
bardzo określonego powodu: wykorzystujemy
je na różne sposoby (doskonale zresztą wszystkim znane), ale czy to zaraz
musi być dla nas powód do chwały?
I to by było na tyle, jak mawiał niezapomniany prof. Stanisławski. A tak już całkiem na koniec (uprzedzając pytania w stylu: „Czemu ma służyć
ten tekst?"), chciałbym wyraźnie powiedzieć: żadnego ze swoich
dotychczasowych tekstów nie traktowałem i nie traktuję, jako wypowiedzi
skierowanych przeciwko Bogu, albo prób dowiedzenia jego nieistnienia. Nie mam
takich ambicji, ani dostatecznej wiedzy ku temu.
Moje zainteresowania mieszczą się w obrębie tego co jest mi dobrze
znane; mianowicie długiej historii religii ludzkich. I wg tej religioznawczej
wiedzy wypowiadam swoje poglądy; dotyczą one jednak nie Boga — jako istoty
realnej i transcendentalnej — ale Idei
Boga (a raczej bogów), której twórcami są sami ludzie (kapłani) i która
ma bogatą dokumentację w historii kultury człowieka.
Wg tej wiedzy (na którą składa się sumienna praca i przemyślenia
bardzo wielu mądrych ludzi) jest dla mnie oczywiste, że to sami ludzie
stworzyli swoich bogów, na własne podobieństwo i obraz, a nie odwrotnie -
bogowie stworzyli ludzi. I w swoich tekstach próbuję jedynie (tak jak potrafię)
potwierdzić powyższy pogląd, pokazując obrazowo jak bardzo wewnętrznie
sprzeczne są te — objawione ponoć — religijne prawdy. Właśnie dlatego,
że nie tworzyła ich nadprzyrodzona istota absolutnie doskonała, lecz wielce
ograniczone i nie doskonałe istoty ludzkie, w długim,
rozciągniętym w czasie i przestrzeni procesie kulturowym, w trakcie
zmieniających się nieustannie warunków zewnętrznych, jak i wewnętrznych
(rozwój umysłowy człowieka).
Tylko na to pragnę zawsze zwrócić uwagę czytających i nic poza tym. I wierzcie mi lub nie, lecz nie robię tego z jakieś przekory czy złośliwości,
aby np. (jak czasem mi zarzucano) „niszczyć w ludziach wiarę", czy coś w tym rodzaju. Nigdy swoich tekstów nie kierowałem do ludzi określających się
jako głęboko wierzący. Szanuję tę ich potrzebę wiary,… dopóki nie próbują
oni wymuszać przyjęcia poglądu, że wszyscy
powinni podzielać ich przekonania religijne, bo odmienny światopogląd
jest zły ze swej natury.
Swoje przemyślenia odnośnie religii, kieruję raczej do ludzi chcących
bardziej wiedzieć niż jedynie wierzyć.
A jeśli już wierzyć, to przynajmniej w to, co można racjonalnie i rozumowo uwiarygodnić. A, że jest to możliwe (choć nie zawsze łatwe),
przekonuje w swej interesującej książce Wszechświat i Słowo, nie kto
inny, lecz sam laureat Michał Heller, cytuję:
„Wierzenia w życiu codziennym są niezbędne /.../ idzie o to, żeby
wierzenia były rozumne (racjonalne). Pierwszym, narzucającym się warunkiem
rozumności wierzeń jest ich spójność" (dodał bym jeszcze od siebie: brak
wewnętrznej sprzeczności). Na poparcie powyższego, autor w/wym. książki
przytacza poglądy wielu innych uczonych, np. Price’a: "Wiara w coś, zakłada
posiadanie pewnych argumentów, które sprawiają, że przedmiot wiary jest
przynajmniej prawdopodobny. A zatem
wiara musi zawierać wiedzę o czymś". A także wypowiedź Bernarda Mayo:
„Wiara wiąże się z prawdą przynajmniej na dwa sposoby. Po pierwsze,
to w co się wierzy może być albo prawdziwe, albo fałszywe. Po drugie, nawet
jeśli to w co się wierzy, jest fałszywe, wierzący uważa je za prawdziwe.
Sam fakt, że się w coś wierzy, nie nadaje przedmiotowi wiary waloru prawdy.
Stąd płyną oczywiste wnioski: jest rzeczą złą wierzyć w fałsz, a dobrą — wierzyć w prawdę /.../ Prawda powinna być przedmiotem wiary, a fałsz nie
/.../ Im ktoś jest bardziej rozumny, tym ma mniejszą swobodę w przyjmowaniu
czegoś "na wiarę", tym bardziej zniewalająco działają na niego racje
rozumowe".
Jeśli połączyć to z cytowanymi na początku słowami mistrza Lema,
wyjdzie nam taki oto pogląd: prawda nawet wtedy, kiedy jest deprymująca, ma o wiele większą wartość niż piękne i ekscytujące kłamstwo. I mimo wszystko
to jej powinniśmy wszyscy służyć, niezależnie od tego, jaka ona jest.
Przecież to ona nas w końcu wyzwoli… czyż nie?
„Można nie mieć zaufania do własnych zmysłów, ale musi się ufać
swoim wierzeniom".
Ludwik Wittgenstein
1 2 3 4 5 6 7
« (Published: 14-04-2008 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5831 |
|